Mikulska: Sudańczycy przegrywają walkę o uwagę świata

krytykapolityczna.pl 1 miesiąc temu

Zacznijmy od liczb. Sudan jest jednym z czterech państw na świecie o najwyższym współczynniku ostrego niedożywienia – głód cierpi niemal 25 mln Sudańczyków (to ponad dziesięciokrotność populacji Gazy). Ponad 12 mln musiało uciec ze swoich domów (większość to kobiety i dzieci), a zginęły już co najmniej 23 tysiące. Wszystko to od czasu wybuchu wojny domowej 18 miesięcy temu.

Konflikt w Sudanie toczy się między dwiema głównymi frakcjami wojskowymi, rywalizującymi o pełnię władzy – Siłami Zbrojnymi Sudanu (SAF), kierowanymi przez gen. Abdela Fattaha al-Burhana, a paramilitarnymi Siłami Szybkiego Wsparcia (RSF) pod dowództwem gen. Mohameda Hamdana Dagalo, znanego jako Hemedti. Obie strony dopuszczają się zbrodni wojennych i brutalnej przemocy wobec ludności cywilnej (szczegółowo o genezie konfliktu pisał Jakub Majmurek).

Walki ograniczyły dostawy i produkcję i tak już bardzo ograniczonej żywności. Ceny produktów urosły na tyle, iż żywność stała się niedostępna dla większości ludzi. Według danych sudańskiego oddziału Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM) tylko 6 proc. osób wewnętrznie przesiedlonych ma wystarczające fundusze, by kupić coś do jedzenia. World Food Programme pisze o głodzie, który dotyka setek tysięcy ludzi w obozie na obszarze północnego Darfuru, na zachodzie kraju. Odnotowano również przypadki śmierci głodowej.

Organizacja ostrzega, iż brak podstawowych produktów przy jednoczesnym ściąganiu do miast osób z terenów objętych walkami grozi wewnętrznym konfliktem o zasoby. Przy tym wszystkim najbardziej narażone na niebezpieczeństwo są kobiety, a o skali przemocy seksualnej szerzej pisze na naszych łamach Patrycja Wieczorkiewicz:

„Do przemocy często dochodzi na oczach członków rodzin, a wiek pokrzywdzonych waha się od dziewięciu do co najmniej sześćdziesięciu lat. Niektóre gwałty są tak brutalne, iż prowadzą do śmierci (HRW odnotowuje cztery takie przypadki, ale najprawdopodobniej jest ich znacznie więcej). Wiele osób porwano z domów, ulic lub miejsc pracy i poddawano wielokrotnym napaściom seksualnym”.

Epidemie i zamknięte szpitale

Na konflikt zbrojny nakładają się intensywne powodzie, które niszczą uprawy, a do tego sprzyjają rozwojowi epidemii malarii, cholery, dengi, odry i różyczki. Te są szczególnie dotkliwe z powodu braku infrastruktury wodno-sanitarnej i niewielkiego odsetka zaszczepionych. Dotknięte ryzykiem zachorowania są 3,4 miliona dzieci poniżej piątego roku życia.

WHO szacuje, iż choćby 80 proc. placówek medycznych na obszarach ogarniętych najostrzejszym konfliktem – w tym w stolicy, Chartumie – nie działa. W podobnej sytuacji jest niemal połowa szpitali w innych częściach kraju. Co więcej, od początku wojny placówki są plądrowane i ostrzeliwane, a medycy atakowani.

W wyniku działań zbrojnych każdego dnia cierpią cywile. W całym kraju Lekarze bez Granic przyjęli już tysiące pacjentów z powodu urazów spowodowanych eksplozjami i ostrzałem.

„Naraz przybyło około 20 osób i niedługo potem zmarło. Niektórzy już nie żyli [w chwili przybycia]. Większość z nich przybyła ze zwisającymi rękami lub nogami, już amputowanymi kończynami. Niektórzy tylko z niewielkim fragmentem skóry trzymającym dwie kończyny razem. Jeden pacjent przybył z amputowaną nogą, a jego opiekun szedł za nim, niosąc brakującą kończynę w dłoni” – mówi pracownik ochrony zdrowia ze szpitala Al Nao w Omdurmanie, największym mieście Sudanu.

Kwestią zdrowia psychicznego, jak zawsze w przypadku wojen, organizacje niosące pomoc zajmują się na samym końcu, co sprawia, iż niemal wszyscy muszą sami radzić sobie z wojenną traumą.

Ludzie w drodze

Sudański IOM szacuje, iż do sąsiedniego Czadu – który przyjął najwięcej uchodźców z Sudanu – każdego tygodnia uciekają cztery tysiące osób. Niemal wszyscy za główną przyczynę migracji, obok niebezpieczeństwa, podają brak żywności. Okazuje się jednak, iż ich sytuacja po drugiej stronie granicy niekoniecznie jest łatwiejsza. Zwłaszcza na obszarach przygranicznych brakuje podstawowych produktów, wody i schronienia.

Inni decydują się uciekać do Egiptu, Sudanu Południowego, Etiopii i Republiki Środkowoafrykańskiej. Niektórzy już wcześniej byli osobami wewnętrznie przesiedlonymi lub uchodźcami, szukającymi w Sudanie bezpieczeństwa. Przed wybuchem wojny domowej kraj był domem dla ponad miliona uchodźców z państw sąsiednich, którzy dziś zmuszeni są wrócić tam, skąd przybyli. I znów – najbardziej narażone na przemoc są kobiety, które jako osoby w drodze są szczególnie wrażliwe i w dużej mierze bezbronne.

Emigracja z Sudanu trwa od kwietnia ubiegłego roku i jest jedną z największych na świecie.

IOM przytacza w raporcie relację uchodźczyni: „Przed wybuchem wojny mieszkałam na wyspie Tuti w Chartumie. Uciekłam z domu, by ratować życie moich córek i wnuków i uchronić je przed kolejnymi okropieństwami wojny. Droga do Egiptu jest samotna i bolesna. Nie jest łatwo podróżować z Chartumu do Egiptu, a ja doznałam urazu po zbyt długim siedzeniu na wyboistych drogach – podróż nie jest odpowiednia dla osób starszych, takich jak ja.

Nie ma miejsc do spania, ludzie nocują na ziemi bez materacy, ryzykując życie na środku pustyni pełnej jadowitych skorpionów. Moja ciocia, która podróżowała ze mną i dziećmi, zmarła, gdy byłyśmy w drodze z Asuanu do Kairu. Kiedy wjechałyśmy do Kairu, myślałam, iż śpi na moim ramieniu, bo była zmęczona drogą i opadła z wyczerpania. Ale kiedy się nie obudziła, zdałam sobie sprawę, iż nie żyła od wielu godzin”.

W cieniu innych wojen

Wobec tego wszystkiego, dlaczego o katastrofie humanitarnej w Sudanie słyszymy tak niewiele?

Wydaje się, iż istnieją dwa najważniejsze powody. Po pierwsze, interesy polityczne Stanów Zjednoczonych, czy szerzej, Zachodu, zależą znacznie bardziej od rozwoju sytuacji w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie niż od tego, co dzieje się w Sudanie. Dla decydentów to wystarczający powód, by kierować uwagę i środki właśnie tam. Próbowano co prawda mediacji, ale wysiłki te miały bardzo ograniczony zakres i nie przyniosły większych efektów.

Po drugie – w świecie, w którym wciąż trzeba przypominać, iż Afryka to zróżnicowany kontynent, a nie kraj, trudno się dziwić, iż wojna w Sudanie brzmi po prostu jak „jeszcze jedna afrykańska wojna”. Kontekst i tło polityczne konfliktu są dla wielu trudne do zrozumienia, nie mówiąc już o tym, iż nie każdy Europejczyk potrafi wskazać Sudan na mapie.

To pewnie dlatego obok warszawskich protestów solidarnościowych z Ukrainą i Gazą nikt lub prawie nikt nie domaga się pokoju dla Sudańczyków. Tymczasem dziś, 16 października, nadarza się ku temu doskonała okazja. Na całym świecie obchodzimy właśnie Światowy Dzień Żywności, którego tegorocznym hasłem jest: „Prawo do żywności dla lepszego życia i lepszej przyszłości”.

„Głód i niedożywienie są dodatkowo zaostrzane przez przeciągające się lub długotrwałe kryzysy, które są spowodowane połączeniem konfliktów, ekstremalnych zjawisk pogodowych i niestabilności gospodarczej” – pisze Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). A właśnie z taką sytuacją w tej chwili mamy do czynienia w Sudanie.

Jedno jest pewne – Sudańczycy przegrywają walkę o uwagę świata. Przegrywają je zwłaszcza niearabskie plemiona w zachodnim Darfurze, systematycznie torturowane i wybijane przez RSF. Ryzyko ludobójstwa w kraju jest realne, przekonuje Alice Nderitu, ekspertka ONZ, i „rośnie z każdym dniem”.

Idź do oryginalnego materiału