Tego dnia, w którym mina na drodze koło miejscowości Plaški, dzielącej chorwackie i serbskie siły w byłej Jugosławii, zabiła kpt. Witolda Kowalczyka, na nowo narodził się st. szer. Tomasz Nehring. Miał on wówczas 21 lat i właśnie spełniał swoje marzenie, aby służyć pod błękitną flagą. Od tamtych wydarzeń minęło 30 lat. Było wiele różnych misji i prawdopodobnie wiele podobnych momentów w życiu niejednego szeregowego. I choć wszystkie je łączy wspólna sprawa, ta historia jest szczególna.
Zaproszenie było krótkie: „Spotykamy się w Skwierzynie z okazji 30. rocznicy śmierci dowódcy naszego plutonu na misji UNPROFOR w byłej Jugosławii. Będą koledzy, rodzina kpt. Witolda Kowalczyka oraz przedstawiciele 35 Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej, w którym służył.” Pojechałam. Wiedziałam, iż byli żołnierze tego plutonu mimo upływu lat utrzymują bliski kontakt. Chciałam się dowiedzieć, jak to się dzieje, iż chociaż minęło tyle czasu, łączą ich tak silne więzi. Nie przekonywały mnie odpowiedzi: „Byliśmy zżyci, więc się trzymamy” czy „pada propozycja spotkania – więc jedziemy”…
Pluton, którym dowodził kpt. Witold Kowalczyk, wchodził w skład batalionu, który po rozpadzie Jugosławii Polska wysłała w 1992 roku do Chorwacji w ramach Sił Ochronnych Organizacji Narodów Zjednoczonych. Polska jednostka została rozlokowana w miejscowości Slunju. Zadaniem żołnierzy było monitorowanie sytuacji oraz rozminowywanie terenu. Miny były wszędzie i często zabijały. Pokojowa (w założeniu) operacja UNPROFOR okazała się pierwszą misją bojową polskich żołnierzy. Siedmiu z nich do domu nie wróciło.
Wojskowym brakowało doświadczenia. Żołnierze służby zasadniczej pojechali bowiem po krótkim przeszkoleniu, niewielu z nich słyszało o przestrzeganiu procedur. „Mało wiedziałem i mało umiałem” – przyznał st. szer. Tomasz Nehring, spisując swoje wspomnienia w książce „Bałkany. Raport z polskich misji”. Niektórzy twierdzą, iż tam, na Bałkanach, rodziło się wtedy nowe Wojsko Polskie.
REKLAMA
Dzisiaj członkowie plutonu to w większości panowie w wieku 50+, wojskowi emeryci, ale sprawy armii pozostały im bliskie. Do Skwierzyny przyjechało ich kilkunastu, niektórzy dołączyli do plutonu po śmierci kpt. Kowalczyka, nie znali go osobiście, ale czują się członkami tej wspólnoty. Przyjechali, bo był jednym z nich. Wiedzą, iż mogli się znaleźć się na jego miejscu.
Spotkanie wypełniły wspomnienia. Wysłuchałam wielu różnych opowieści. Czasem zabawnych, jak o rąbaniu wody do kąpieli, bo zamarzała w basenie przeciwpożarowym, a pryszniców nie było. I cóż z tego, iż po podgrzaniu pachniała ropą... Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie opowieść Tomasza Nehringa o tym, iż dzień śmierci jego dowódcy stał się dniem jego powtórnych narodzin.
Tego dnia żołnierze oczyszczali z min jedną z dróg biegnących po zboczu góry. Nagle Tomasz Nehring usłyszał huk. Gdy opadła chmura kurzu i dymu, zobaczył, iż na środku drogi leżą kpt. Kowalczyk i chor. Wiesław Kuciński. Nie od razu zrozumiał, co się stało. Przecież nie poczuł fali uderzeniowej, a był zaledwie siedem metrów od miejsca wybuchu. Fala powinna rozejść się promieniście, we wszystkich kierunkach. To była jugosłowiańska PROM-1, mina wyskakująca z ziemi choćby na metr ponad grunt. Po sekundzie następuje detonacja. Tomasz Nehring uważa, iż w tej jednej sekundzie kapitan, wiedząc, co się stanie, tak się ustawił, aby go ochronić. Przyjął na siebie główną siłę uderzenia.
Choć stwierdzenie, iż przeżycia z misji wiążą żołnierzy na resztę życia zabrzmi jak banał, to po prostu prawda. Wojskowi przyznają, iż nikt ich tak nie zrozumie, jak kolega, który przeżył to samo. Misja integruje, tworzy silne więzi oparte na wspólnych doświadczeniach, często bolesnych.
O misyjne więzy zapytałam także oficera, który służył m.in. na misjach ONZ-owskich również w Iraku. Zwrócił on uwagę na pewien szczegół, którego znaczenia wcześniej nie dostrzegłam. W pierwszych misjach brali także udział żołnierze zasadniczej służby wojskowej. Przed wyjazdem byli skoszarowani, mocno się zżyli, a misja jeszcze utrwaliła te więzi – tak też było w przypadku plutonu z misji UNPROFOR. Nie oznacza to, iż weteranów natowskich czy unijnych misji (czyli głównie żołnierzy zawodowych) nie łączy podobne porozumienie. Oni też się spotykają, ale głównie przy okazji jakiejś państwowej uroczystości albo po prostu pielęgnują indywidualne przyjaźnie.
Członkom plutonu zadałam to samo pytanie: 30 lat to szmat czasu, dlaczego przyjechali do Skwierzyny w rocznicę śmierci dawnego dowódcy? Odpowiedź była jedna: to nasz moralny obowiązek. Słowa te nie brzmiały patetycznie, było czuć, iż płyną z serca. Wiele razy st. chor. sztab. rez. Dariusz Żuchowicz, jadąc z Wrocławia z rodziną nad morze, zajeżdżał na cmentarz w Skwierzynie. Czuł taką potrzebę, aby na grobie dawnego dowódcy zapalić znicz. Z tej żołnierskiej pamięci cieszy się żona mjr. Kowalczyka (został pośmiertnie awansowany). I za tę pamięć im dziękuje.
„Nasz pluton wciąż istnieje” – twierdzi Tomasz Nehring, gdy wspomina poprzednie spotkania. Już planuje kolejne.