Do dobrych wiadomości podchodzę z dużą ostrożnością, ale wygląda na to, iż wróciłem z „Piąteczkiem” na dobre. Tzn. na tyle, na ile w Dzisiejszych Czasach da się coś planować – horyzont miesięczny to już dalekie science-fiction.
W ostatnim spróbowałem znów wystąpić w roli didżeja-amatora. Nie mogę wprawdzie załączyć muzyki w samym podkaście, ale poleciłem pewną piosenkę – w załączniku powyżej.
W latach dwudziestych napisał ją Irving Berlin dla musicalu „Betsy”. Moje ulubione wykonanie to wykonanie Franka Sinatry w wersji unieśmiertelnionej edycją na płytach z serii V-Disc.
Te płyty to coś, co bym kolekcjonował, gdybym był ekscentrycznym milionerem. Nie jestem, więc mam tylko dwie pirackie składanki-reedycje, kupione w Neapolu od ulicznego sprzedawcy (zatytułowane „Gli anni d’oro della musica Americana”).
Wuj Sam wydawał te płyty w latach 1942-1949 dla podniesienia morale żołnierzy. Podniesienie morale to coś, czego dzisiaj wszyscy potrzebujemy, rekomenduję więc PT blogobywalcom miły wieczór na przeglądanie zasobów V-Disków na jutubie.
Ponieważ ogólna idea była taka, iż to pospolite ruszenie ludzi dobrej woli, kwestia praw autorskich pozostawała nieuregulowana. Warunek od początku jednak był taki, iż po wojnie płyty zostaną zniszczone, wraz z matrycami do ich tłoczenia.
Kiedy w 1949 rozesłano rozkaz niszczenia płyt, ludzie wykonywali go ze zrozumiałą powściągliwością – mimo iż za niewykonanie groziły surowe kary. Krąży legenda o facecie w Los Angeles, który za nielegalne posiadanie V-Disków poszedł do więzienia (jestem sceptyczny co do jej prawdziwości, bo nigdzie nie znalazłem jego nazwiska).
Rozkaz to rozkaz, większość więc jednak zniszczono. Ocalały te, które były w 1949 na terenie Włoch – po prostu pewnego dnia nagle zniknęły („nie mam pojęcia co się stało, panie sierżancie, jeszcze wczoraj tu były!”). Na ich podstawie robiono potem pirackie reedycje takie jak te w mojej kolekcji.
Ocalały też te, które przez ambasadę albo YMCA trafiły do Polski. I udało się je ukryć przed nadgorliwymi zetempowcami w okresie jazzu katakumbowego.
Jakim paradoksem są płyty, które komuniści chcieli niszczyć w imię komunizmu, a kapitaliści w imię kapitalizmu! Choćby z tego powodu warto się nimi zainteresować.
Zawartość była zróżnicowana jak ówczesny szołbiznes. Komicy nagrywali skecze, muzycy piosenki. Często artyści dodawali parę słów od siebie, z osobistym pozdrowieniem dla żołnierzy na froncie – kapitan Glen Miller zawsze przy tym przedstawiał się ze swoim stopniem.
„V” w nazwie projektu oznaczało „victory”, ale facet, który to wymyślił, nazywał się Vincent i lubił się przechwalać, iż to od jego nazwiska. pozostało trzecie znaczenie: była to pierwsza masowa edycja płyt winylowych.
Szelak, z którego tłoczono przedwojenne płyty, to surowiec pochodzenia naturalnego, produkowany wyłącznie w azjatyckich koloniach imperium brytyjskiego. Wojna zmusiła wszystkich do szukania Ersatzu – poli(chlorek winylu) okazał się znakomitym zamiennikiem.
Używano go w niszowych zastosowaniach już przed 1941, ale dopiero wojna sprawiła, iż prawie każdy Amerykanin miał jakąś styczność z V-Diskami i mógł się upewnić, iż grają nie gorzej od płyt szelakowych. To przez cały czas były płyty odtwarzane na 78 rpm, ale dzięki nim zaraz po wojnie przemysł zrobił następny logiczny krok, w postaci mikrorowka i longplaya.
Dla mnie osobiście najciekawsze są V-diski z ówczesnym jazzem. Już przyznawałem się na tym blogu do fascynacji Sinatrą i tak ogólnie Tamtą Ameryką.
Zastanawiamy się dziś, jaki będzie świat po pandemii. Ludzie zadawali sobie też to pytanie podczas drugiej wojny światowej i po stronie alianckiej zwykle brzmiała: bardziej sprawiedliwy, równościowy, nie bazujący na wyzysku.
Akowskie marzenia o Polsce ludowej przekreślili komuniści, którzy ukradli rządowi londyńskiemu to hasło. Na Zachodzie częściowo jednak udało się je zrealizować – to stąd te słynne 95% podatki.
W roku 1960 bogacze wywierali presję, żeby od nich już odejść. Taka była pierwotna idea stojąca za filmem sensacyjnym „Ocean’s 11”.
Współczesny remake z Clooneyem i Pittem pomija pierwotne, polityczne przesłanie filmu z Sinatrą, Martinem i Sammy Davisem. Że powiązani z mafią bogacze znów ukradli Amerykę fajnym facetom takim, jak Danny Ocean. Ale skoro dali radę Hitlerowi, to dadzą i skorumpowanym miliarderom.
Jak pokazała historia – nie dali. Może nam się uda? Zbierając siły do szturmu, słuchajmy V-Disków.