O rycerstwie polskim walczącym pod Wiedniem i sensie odsieczy

myslsuwerenna.pl 10 miesięcy temu
Martino Altomonte, Bitwa pod Wiedniem 1683 roku. Obraz z 1694 roku znajdujący się we Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki.

„Mój [mąż] się koniecznie wybiera na wojnę. Żadnym nie mogę go odwieść sposobem.”1

Pisała Anna ze Stanisławskich Zbąska o swoim trzecim mężu, podkomorzym lubelskim Janie Zbąskim, który w 1683 roku ruszył z Janem III Sobieskim oswobadzać Wiedeń.

Motywacje szlachty polskiej

W 1677 r. Anna po raz trzeci i ostatni stanęła na ślubnym kobiercu. Była szczęśliwa, bo jej małżeństwo okazało się bardzo udane. Jednak, ku jej rozpaczy, pan podkomorzy lubelski miał tę samą „wadę” co jej ojciec (Michał Stanisławski) i drugi mąż (Jan Zbigniew Oleśnicki), którzy zmarli w wyniku trudów wojennych. Jako polski szlachcic, na pierwszym miejscu stawiał swój obowiązek służenia Bogu i ojczyźnie, więc gdy w 1683 roku Jan III Sobieski ruszył na odsiecz Wiednia, pociągnął za nim i pan Zbąski. Anna o jego motywacjach pisała tak:

„Nie przyjmuje perswazyjej,

chciwy człek reputacyjej.

Darmo mu wspominać tego,

co było w młodości jego.

Odnawia się w nim ochota

i owa wrodzona cnota,

Zwłaszcza na bisurmanina,

tak wielkiego poganina.

Taż się w mojem [mężu] odezwała,

iże była nie ustała

Cnota, która mu radziła,

by na tym placu stawiła.

Nie słucha [mąż] mej perswazyjej,

nie chce dać miejsca racyjej.

Mówi: <<Za szczęście mieć będę,

choć i życia tam pozbędę,

Gdzie idzie o wiarę moję,

bo chcę za nią lać krew swoję!

A jeżeli zaś Bóg pozwoli,

to i stamtąd mię wyzwoli.

Nad czym mam deliberować

i substancyjej [majątku] żałować?

Niech się i ta zruinuje,

ja się przecię wyprawuję!>>”2

Wyprawił się więc pan podkomorzy lubelski na wojnę, a pani Anna zapisała:

„Większy coraz mam smutek, wspomniawszy sobie, żem dla wojska i ojca, i męża straciła – i o niego [trzeciego męża] się boję.”3

Siedemnastowieczny portret Anny ze Stanisławskich Zbąskiej. Jej mąż, podkomorzy lubelski Jan Zbąski, walczył pod Wiedniem. Źródło: Wikipedia.

Okazało się, iż lęk Anny był uzasadniony. Co prawda odniesione pod Wiedniem zwycięstwo na trwałe wpisało się do panteonu sławy polskiego oręża, ale nie oszczędzający się w batalii Zbąski został ranny w nogę. Z pozoru niegroźnie. Jednak po dłuższym czasie rana ta doprowadziła do jego śmierci.

Rycerze polscy, którzy uratowali Wiedeń przed nawałą islamską, byli ludźmi z krwi i kości. Mieli swoje rodziny i majątki. Te ostatnie pozwalały im korzystać z życia bez narażania się na rany, śmierć czy choćby tylko rozłąkę z bliskimi. A jednak tak liczne grono polskiej szlachty, ponosząc wielkie koszty, zaciągnęło się na ochotnika do armii i ruszyło bronić choćby nie swoich, ale cudzych granic. Dlaczego? Co nimi kierowało? Temat ten od dawna mnie frapuje, tak jak i intrygują mnie motywacje ludzi różnych epok służących w wojsku. Te ostatnie były i są bardzo rozmaite. Na przykład w dobie armii tworzonych z poboru, szło się do wojska ze strachu przed konsekwencją odmowy. Państwo dysponowało odpowiednimi środkami przymusu. Ale, jako iż „z niewolnika nie ma dobrego pracownika”, tak i z poborowego rzadko kiedy można było zrobić dobrego żołnierza. Lepszy był taki, który szedł do walki nie będąc do tego przymuszanym, czyli na ochotnika.

Motywacje ochotników bywały bardzo rozmaite. Można się o tym przekonać czytając np. wspomnienia Jerzego Konrada Maciejewskiego, który 21 listopada 1918 roku dobrowolnie zgłosił się do służby w szeregach I Warszawskiego Baonu Ochotniczego Oddziału Obrony Lwowa, czyli tej jednostki, którą wysłano na pomoc polskim obrońcom Lwowa. Jak pisał, gdy stawił się w koszarach:

„Zastałem tam już czterech kandydatów do stanu wojskowego. Dwaj sztubacy z wyższych klas szkoły średniej, jeden Żyd, który zapisał się z biedy, oraz jeden czeladnik szewski, gorący socjalista, niemający pojęcia o socjalizmie – wstąpił do wojska jedynie dlatego, iż fama głosiła, iż we Lwowie podczas walk ulicznych można sowicie się obłowić. Zresztą, takich ‘patriotów’ jak się później okazało, było znacznie więcej.”4

Nie inaczej było w XVII w. Sam fakt wstąpienia do wojska na ochotnika nie oznaczał od razu, iż ktoś robił to z pobudek patriotycznych, czy ogólniej: ideologicznych lub etycznych. Pisałem o tym obszernie w książkach „Husaria pod Wiedniem 1683”5 oraz „Husaria. Duma polskiego oręża”6, dokąd odsyłam wszystkich, którzy chcieliby pogłębić ten temat. Tutaj jedynie przywołam opinię rotmistrza husarskiego Jana Dobrogosta Krasińskiego, który wziął udział w kampanii wiedeńskiej. Stwierdził po niej, iż żołnierz koronny „własną tych wieków substancją [majątkiem] służy”7. Dodał, iż rycerstwo polskie na wyprawę 1683 roku „bez zapłaty, o swoim koszcie”, żądne sławy i przez wzgląd na miłość ojczyzny wyruszyło, „bo za to pewniejsza w niebie od Boga niż na ziemi od człowieka czeka każdego zapłata”8. Jak widać, pokrywa się to z motywacjami, które pchnęły na wojnę podkomorzego lubelskiego Jana Zbąskiego. Trzeba jednak pamiętać, iż i Krasiński, i Zbąska pisali o elicie wojska polskiego – towarzystwie narodowego autoramentu. Nie można motywacji elity automatycznie rozciągać na innych żołnierzy, a tym bardziej na luźną czeladź. Zresztą, choćby w ramach samego towarzystwa można było spotkać ludzi służących z różnych pobudek…

Towarzystwo narodowego autoramentu, czyli petyhorskie, pancerne i kozackie (chodzi tu o lekką jazdę a nie o Kozaków Zaporoskich) a zwłaszcza husarskie, zawsze było wyżej cenione od reszty żołnierzy, a tym bardziej od ciurów, czyli luźnych czeladników. Jego morale najczęściej było wyższe, a pobudki do służby wojskowej wznioślejsze. Nie inaczej było pod Wiedniem. A iż wysokie morale towarzystwa wpłynęło na niżej w hierarchii stojących wojaków, to 1 września 1683 roku porucznik roty husarskiej, Stanisław Potocki, do swojej matki pisał:

„Wielka we wszystkich na tę woynę ochota.”9

Stanisław Potocki, porucznik roty husarskiej Andrzeja Potockiego. Zginął w bitwie pod Wiedniem. Portret z końca XVII w. Źródło: Wikipedia.

Dzięki temu, 12 września 1683 roku:

Polacy, którzy […] tam [na góry wokół Wiednia] się wspięli, runęli [w dół] jak szaleni i bili się jak lwy.”10

I po co to wszystko?

Jak pisałem w książce „Husaria pod Wiedniem 1683”:

„Towarzysze, nie szczędząc olbrzymich kosztów, które musieli ponieść, wyruszyli na odsiecz cesarskiej stolicy w od dawna niespotykanej liczbie. Tak w drodze pod Wiedeń, jak i na samym polu bitwy, husarze zachowali wzorową dyscyplinę. Zanim starli się z przeciwnikiem, przedarli się przez bardzo trudny, lesisty teren gór wiedeńskich. W samej bitwie poczynali sobie dzielnie. Jan III Sobieski był z nich bardziej niż zadowolony, skoro jeszcze 6 października 1683 roku, w liście do żony pisał ‘o naszych niektórych, nad wszystkie na świecie spodziewanie, trzeba by cudowne rzeczy pisać’11. Uznanie zdobyli sobie także w oczach sprzymierzeńców.”12

Uznanie, uznaniem, ale wielu Polaków wciąż zadaje sobie pytanie, po co Sobieski w ogóle poszedł pod Wiedeń? Wątpliwości te nie są bynajmniej domeną naszych czasów. Jan III Sobieski za swojego życia miał opozycję, która starała się zdyskredytować sens kampanii 1683 r. Już kilka miesięcy po bitwie zrobił to jej uczestnik, wspomniany wyżej Jan Dobrogost Krasiński13. Później było tylko gorzej, a gdy Austria wzięła udział w rozbiorach Polski, krytycy poczynań króla dostali wiatr w żagle. Już w latach 70. XVIII wieku szermowano trzymającymi się nieźle do dzisiaj argumentami, iż choćby gdyby Turcy w 1683 r. zdobyli Wiedeń, to byli za słabi aby opanować cały kraj. Za słabi choćby by utrzymać miasto. Polska pomoc cesarzowi przyspieszyła więc upadek państwa słabego, a wzmocniła naszego przyszłego zaborcę.

Krytyka ta oparta jest jednak na z gruntu błędnych założeniach. Wojna toczona w latach 1683-1699 pokazała, iż Imperium Osmańskie nie było tak słabe, jak kilka dekad później twierdzono. Najlepszym dowodem jest fakt, iż koalicja państw chrześcijańskich (cesarstwo, Rzeczypospolita, Wenecja i państwo moskiewskie) potrzebowała aż kilkunastu lat, by ją wygrać. Jeszcze wymowniejszy jest wynik wojny rosyjsko-tureckiej z lat 1710-1713. W jej trakcie, mimo iż Rosja dopiero co pokazała swą potęgę, gromiąc wydawałoby się niezwyciężonych Szwedów Karola XII, to jednak uległa Imperium Osmańskiemu.

Ważne jest także, aby zrozumieć, iż Jan III Sobieski zawarł sojusz antyturecki z cesarzem gdy nie wiadomo było jeszcze, kogo sułtan wybierze sobie na cel dla swych wojsk. Sytuacja w 1683 r. była dla Rzeczypospolitej alarmująca. W tym czasie, dzięki przyjęciu przez powstańców Imre Thökölyego zwierzchnictwa sułtana, tureckie wpływy sięgnęły tzw. Górnych Węgier, czyli Słowacji. A stamtąd był już tylko krok do Krakowa. Gdyby więc muzułmanie chcieli uderzyć na Polskę, to walki mogłyby się toczyć nie gdzieś daleko na Podolu (jak to miało miejsce w latach 1672-1676), ale o polską stolicę14! To było śmiertelne zagrożenie dla naszego kraju. Tym większe, iż wspomniana wojna 1672-1676 pokazała, iż i owszem, potrafiliśmy obronić istnienie państwa, ale tylko kosztem poważnych strat terytorialnych.

Epitafium poświęcone rotmistrzowi husarskiemu (jego chorągiew walczyła pod Wiedniem), Janowi Dobrogostowi Krasińskiemu. Wykonano je w pierwszych latach XVIII w. Źródło: Kościół pod wezwaniem św. Piotra z Alkantary i św. Antoniego Padewskiego w Węgrowie. Zdj. Radosław Sikora.

Czy w chwili, gdy okazało się, iż wojska osmańskie pójdą na cesarza, sensownym było nie dotrzymać zobowiązań sojuszniczych? Załóżmy, iż Sobieski albo nie zmobilizowałby na czas armii, albo i zmobilizował, ale nie dotarł z nią pod Wiedeń przed jego upadkiem. Co wówczas zobaczyłyby wszystkie panujące w Europie dwory? Słabość Rzeczpospolitej i jej króla! Notowania Polski jako sojusznika spadłyby na łeb na szyję. Sojusznik jest cenny o tyle, o ile jest silny i dotrzymuje swoich zobowiązań. Gdy tego nie robi, powstaje zasadne pytanie, po co w ogóle wiązać się z kimś takim. A antyturecki sojusz był dla Polaków równie istotny, co dla Austriaków. Bo na kampanii 1683 r. z pewnością by się nie skończyło. Jan III Sobieski doskonale rozumiał te wszystkie uwarunkowania, dlatego w liście do Mikołaja Sieniawskiego pisanym w lipcu 1683 r., bardzo trzeźwo stwierdził, iż „lepiej w cudzej ziemi, o cudzym chlebie, w asystencji wszystkich sił [sprzymierzonych] wojować, aniżeli samym się bronić o swoim chlebie, i kiedy nas jeszcze przyjaciele i sąsiedzi odstąpią”15.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Niewykorzystany triumf. Klęska powiedeńskiej polityki zagranicznej Jana III Sobieskiego

Jako Polacy mamy dzisiaj problem, oczekując od Austrii wdzięczności za pomoc, jakiej jej udzieliliśmy w 1683 r. Nie jest to problem nowy. Kiedy doświadczono czarnej wręcz niewdzięczności w postaci udziału Austrii z rozbiorach Rzeczypospolitej, kwestia ta urosła niemal do pierwszoplanowej rangi. Również w XIX w. próbowano grać politycznie kartą wdzięczności, czego ciekawym świadectwem jest pamiętnik Juliana Ursyna Niemcewicza. Otóż, gdy po klęsce wojsk Napoleona w Rosji, Polacy błagali stacjonującego w Księstwie Warszawskim wodza Austriaków, ks. Karla Philippa Schwarzenberga, by swoją armią (liczyła ona około 25 tys. żołnierzy) bronił Warszawy przed nadciągającymi Rosjanami, to:

„Użyto wszelkich pobudek, by skłonić rakuskiego wodza do odparcia Moskali od Warszawy, przypominając mu, iż to była jedyna pora wypłacenia się Austriaków z długu winnego Polszcze za ocalenie Wiednia. Na próżno […]”16

Austriacy zręcznie uniknęli walk, dzięki czemu Warszawa niedługo wpadła w ręce Moskali.

O ile w grach politycznych sięganie po różne, choćby emocjonalne argumenty, ma jakiś tam sens (zwłaszcza, gdy próbujemy oddziaływać na jednostki i społeczeństwa, które łatwo poddają się emocjom), o tyle trzeba zdawać sobie sprawę, iż w poważnej polityce wdzięczność nie jest żadną kartą przetargową. Państwa nie działają na zasadzie wypłacania się z rzeczywistych, czy rzekomych dobrodziejstw, jakich zaznały. W poważnej polityce liczy się gra interesów i siła sprawcza. W polskim interesie było, aby wziąć udział w odsieczy wiedeńskiej, dlatego Sobieski poszedł tam z wojskiem. Nie po to, żeby cesarz, papież, czy ktokolwiek inny był mu wdzięczny! A iż polski król zdawał sobie przy tym sprawę z siły propagandy, to swoje działania zręcznie przykrywał walką o wiarę. Argument taki przynosił mu popularność i wśród samych Polaków, i wśród chrześcijan w Europie. W tamtych bowiem czasach ceniono monarchów i kraje broniące chrześcijaństwa przed islamem. Rycerstwo polskie mogło więc wierzyć, iż faktycznie idzie na świętą wojnę, co bardzo pomogło w jego mobilizacji. Faktycznie jednak poszło walczyć w najbardziej żywotnym interesie swojego państwa, czego już nie musiało tak dobrze rozumieć. Dobrze by jednak było, aby po tylu stuleciach zrozumieli to w końcu Polacy.

[1]Anna Stanisławska, Transakcyja albo opisanie całego życia jednej sieroty przez żałosne treny od tejże samej pisane roku 1685. Wyd. Ida Kotowa. Kraków 1935. s. 180.

[2]Tamże, s. 179-180.

[3]Tamże, s. 181.

[4]Jerzy Konrad Maciejewski, Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914-1920. Warszawa 2015. s. 112-113.

[5]Radosław Sikora, Husaria pod Wiedniem 1683. Warszawa 2012. s. 169-201.

[6]Radosław Sikora, Husaria. Duma polskiego oręża. Kraków 2019. s. 35-71.

[7]Jan Dobrogost Krasiński, Relatia seu Descriptia wojny pod Wiedniem, pod Strygoniem i dalszej campaniej A. 1683. prawdziwa przy obronie prawdy i honoru rycerstwa polskiego Relacja o przeszłej roku 1683 w Rakusiech i na Węgrzech campaniej, oprac. O. Laskowski. „Przegląd Historyczno-Wojskowy” 1930, t. 2, z. 1, s. 162.

[8]Tamże.

[9]Akta do dziejów króla Jana IIIgo sprawy roku 1683o, a osobliwie wyprawy wiedeńskiej wyjaśniające. Opr. Franciszek Kluczycki. Kraków 1883. s. 332.

[10]Tłumaczył Krzysztof Jagusiak. Za: Eugeniusz Sabaudzki (Eugène de Savoie), Mémoires du prince Eugéne de Savoie. Londyn 1811. s. 12.

[11]Jan Sobieski, Listy do Marysieńki. Opr. Leszek Kukulski. Warszawa 1970. s. 553.

[12]Sikora, Husaria pod Wiedniem, s 243.

[13]Anna Czarniecka, Nikt nie słucha mnie za życia. Jan III Sobieski w walca z opozycyjną propagandą (1684-1696). Warszawa 2009. s. 110-115.

[14]Wyjaśnić tu trzeba, iż to Kraków a nie miasto rezydencjonalne królów (Warszawa), był wciąż stolicą Polski.

[15]Cytat za: Maria Kazimiera i Jan Sobiescy. Listy z okresu odsieczy wiedeńskiej. Warszawa 1983. s. 12.

[16]Julian Ursyn Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. 2. Opr. Jan Dihm, Warszawa 1958. s. 277.

Idź do oryginalnego materiału