Odpowiedź Janowi Grabowskiemu, obywatelowi Traumalandu

jewish.pl 3 dni temu

Psycholog społeczny badający pamięć zbiorową wyrusza na wyprawę w tereny, którymi zwykle zajmują się przedstawiciele innych dyscyplin – głównie historycy, ale też antropolodzy, socjologowie. Wyprawom takim siłą rzeczy towarzyszyć musi niepewność i wiele wątpliwości, czy aby nasz warsztat pozwala rzeczywiście uchwycić delikatną materię pamięci zbiorowej. Tak było też wtedy, gdy pracowałem nad książką „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości”, która wiosną tego roku trafiła do księgarń. Z tym większą uwagą śledzę zatem reakcje historyków – zarówno te przychylne, jak i mniej przychylne.

Czytając recenzję prof. Jana Grabowskiego, opublikowaną na portalu jewish.pl, nie mogłem się jednak oprzeć przekonaniu, iż oczekiwał on ode mnie napisania książki na inny temat. „Traumaland”, jak to dość otwarcie na samym początku książki wyjaśniłem czytelnikom, jest próbą opisania stanu świadomości współczesnych mieszkańców Polski. Kluczem do zrozumienia mentalności dzisiejszych Polaków są, jak sądzę, doświadczenia wojenne ich przodków oraz sposób, w jaki historia wojny jest opowiadana w polskich szkołach, instytucjach kultury, mediach i miejscach pamięci.

Z oczywistych historycznych powodów dzisiejsi Polacy są społeczeństwem stosunkowo homogenicznym etnicznie – stąd pamięć polskich Żydów, Romów czy Ukraińców w dość małym stopniu może stanowić klucz do zrozumienia współczesnych polskich lęków, obaw, nieufności czy skłonności do narzekania. Żeby je wyjaśnić należy skupić się na tym, czego doświadczyli przodkowie dzisiejszych Polaków w latach 1939-1945 i co działo się na ich oczach. Nie zrozumiemy dzisiejszych Polaków czytając wyłącznie relacje ofiar Holokaustu. Choć oczywiście lektura tych relacji – i powstałych na ich podstawie prac historyków – zwiększa naszą wiedzę o tym, czego świadkami, a nieraz sprawcami, byli nieżydowscy Polacy.

Z perspektywy psychologii – zarówno społecznej, jak i klinicznej – bycie świadkiem śmierci i cierpienia innego człowieka jest doświadczeniem o bardzo poważnych konsekwencjach. Na oczach nieżydowskich Polaków rozgrywały się w tym okresie nieprawdopodobne zbrodnie – nie potrafię więc zrozumieć, jak można kwestionować psychologiczne następstwa tych doświadczeń. Czy można podawać w wątpliwość traumę pokolenia, które widziało zbrodnie dirlewangerowców na warszawskiej Woli, świadków pacyfikacji zamojskich wsi czy osób, które uszły z życiem z mordów na Wołyniu? Co więcej, choćby jeżeli ideologiczne zaślepienie kazało wielu Polakom traktować Żydów jako obywateli drugiej kategorii, ludobójstwo dokonane na Żydach u przynajmniej części z nich wywoływało silną reakcję emocjonalną, która prawdopodobnie wpłynęła na ich późniejsze funkcjonowanie. Przykładem tego może być choćby Zygmunt Klukowski, który posługując się językiem wyraźnie dehumanizującym Żydów (np. pisząc o ofiarach: „żydek”) był jednocześnie wyraźnie poruszony ich losem i pozostawił jedno z ważniejszych świadectw Holokaustu na Lubelszczyźnie.

Profesor Grabowski twierdzi, iż dla nieżydowskich Polaków los getta warszawskiego był w zasadzie obojętny. Jednak obok świadectw obojętności mamy przecież liczne relacje wskazujące na traumatyzację tym doświadczeniem. Reżyser Marian Wyrzykowski zapisał w swoim wojennym dzienniku: “Getto ciągle się pali. Wiatr wieje na wschód, więc cała Warszawa krztusi się dymem, co jej słusznie przypomina tę tragedię ludzką. Nie mogę się pogodzić z tą myślą. (…) Jestem tak przygnębiony, tak przybity, jak nigdy. I ten wstyd za poniewierane człowieczeństwo!”. Na te reakcje zwracał też uwagę jeden z przywódców powstania w getcie, Icchak Cukierman, pisząc, iż „panowała duża sympatia dla Żydów, bo wszyscy rozumieli iż podjęta przez nich walka skierowana była przeciw Niemcom, a odwaga i siła Żydów budziły uznanie, ale byli i tacy, głównie ludzie z półświatka, którzy widzieli w nas tylko wszy wyskakujące z płonących domów. Ale nie wolno robić na podstawie tego uogólnień. Widziałem na własne oczy płaczących Polaków – stali i płakali”. Jak widać, reakcje na zagładę getta były różne: od Schadenfreude do współczucia. Niezależnie jednak od tego, czy mamy tu do czynienia z faktycznie empatyczną reakcją, czy też raczej z tym, co ostatnio psychologowie nazywają „międzygrupowymi zanikami empatii”, to oczywiste jest, iż sam widok mordu dokonanego na innym człowieku tworzy silny dystres i poczucie zagrożenia własnego życia – fundamentalną trwogę, która potrafi w bardzo zasadniczy sposób wpłynąć na późniejsze funkcjonowanie psychicznege. Efekty te pojawiają się choćby u najbardziej uprzedzonych ludzi, czy choćby wśród beneficjentów zbrodni.

Gdy profesor Grabowski podkreśla, iż nie powinno się łącznie pisać o reakcjach Polaków na powracających do swoich domów Żydów i, na przykład, dawnych więźniów obozów czy ludzi wysiedlonych – to jego sprzeciw ma chyba wyłącznie charakter moralny. Powojenne prace psychologów i pedagogów (m.in. Stefana Baleya, Stanisława Batawii czy Ludwika Bandury) podkreślają, jak trudne były powroty i jak wiele zmieniały w strukturze rodzin. Czy dlatego, iż powracający po wojnie Żydzi padli ofiarą licznych pogromów i aktów przemocy, nie powinniśmy analizować reakcji na innych powracających – którzy również zaburzali zastany po wojnie porządek? Czy próba zrozumienia dewastacji tkanki społecznej powojennej Polski i psychologicznych następstw wojny u młodego pokolenia Polaków jest trywializacją Holokaustu? Nie czuję się przez prof. Grabowskiego przekonany.

Największy mój sprzeciw budzi jednak absolutna pewność profesora Grabowskiego, iż o ile w wypadku Żydów mówić możemy faktycznie o międzypokoleniowym transferze traumy – tak w wypadku Polaków wszelkie problemy z pamięcią zbiorową należy tłumaczyć wyłącznie współczesną nacjonalistyczną propagandą prawicowych rządów. Tak jakby zniekształcające historię wypowiedzi polityków nie trafiały na podatny grunt, a przecież – jak pokazują ostatnie dni – język ten nie jest tylko domeną nacjonalistycznej prawicy, a poszukujące legitymizacji społecznej formacje demokratyczne (ludowe, chadeckie) również w Polsce chętnie do tej frazeologii sięgają. Skoro politycy tak robią, to prawdopodobnie w społeczeństwie musi być takie zapotrzebowanie.

Argumentacja profesora Grabowskiego sprowadza się w gruncie rzeczy do stwierdzenia, iż w Polsce mamy do czynienia z tym, co pamięciolodzy nazywają „chosen trauma”, zaś u Żydów czy – precyzyjniej – Izraelczyków, mamy do czynienia z prawdziwą międzypokoleniową traumą.

Nie chcę w tym miejscu powielać argumentów, które swego czasu przedstawiliśmy na łamach Memory Studies z moim współpracownikiem, b.p. profesorem Yechielem Klarem z Uniwersytetu Telawiwskiego. Zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, mamy do czynienia z bardzo agresywną polityką historyczną, służącą głównie legitymizacji formacji prawicowych. W obu państwach w ostatnim dwudziestoleciu historia była wielokrotnie wykorzystywana do uzasadniania współczesnych interesów politycznych, a niepokornych historyków cenzurowano i uciszano wszelakimi represjami. W ostatnich ośmiu latach w Polsce nasilenie tego procederu było wręcz kolosalne. Trzeba jednak podkreślić, iż w obu państwach taką właśnie retoryką udaje się zjednać poparcie elektoratu. Badając sposoby „stosowania” historii do politycznych celów mamy prawo poszukiwać podobieństw między Polską a Grecją, Izraelem czy Armenią. Nie oznacza to przecież zrównywania zbrodni, których narody te doświadczyły.

W książce „Traumaland” wielokrotnie podkreślam, iż dowody na „biologiczne” dziedziczenie traumy są niezbyt przekonujące. Opisywane przeze mnie reakcje Polaków są zatem raczej wynikiem przemilczenia doświadczeń poprzednich pokoleń i traumatyzującej polityki pamięci. Specyficzna wrażliwość wynikająca z przemilczanej traumy tworzy znakomite podglebie dla przyswajania traumatyzujących treści serwowanych przez polityków. Podobnie dzieje się zresztą w Izraelu. Profesor Grabowski utrzymuje jednak, iż pamięć zbiorowa Holokaustu w Izraelu to – w przeciwieństwie do Polski – wynik faktycznej traumy i bezpośredniego przekazu doświadczeń przez Ocalałych z Polski. Nic bardziej mylnego. Wiele prac opisuje przemilczanie doświadczeń Ocalałych w Izraelu, którzy do lat siedemdziesiątych pozostawali praktycznie niewysłuchani (poza nieliczną grupą dawnych powstańców i partyzantów żydowskich). Podważa to zatem twierdzenie, iż pamięć zbiorowa Izraelczyków jest ukształtowana przez powojenną narrację Ocalałych. jeżeli już, to przez jej upolitycznioną wersję z lat osiemdziesiątych – którą przekonująco opisuje psycholog Daniel Bar-Tal jako „mentalność oblężonej twierdzy”. Łudząco podobną zresztą do polskiej.

Co więcej, metaanalizy dokonane przez zespół Marinusa van IJzendoorna wykazały, iż dzieci i wnuki Ocalałych nie różnią się stanem psychicznym od potomków tych, którzy lata Holokaustu przeżyli poza terenami okupowanymi przez Trzecią Rzeszę, choćby na Bliskim Wschodzie czy w Związku Radzieckim. Zarówno badania Michaela Wohla i Jaya van Bavela wśród trzeciego pokolenia kanadyjskich Żydów, jak i badania prowadzone w Polsce przez Zuzannę Kastelaniec wśród trzeciego pokolenia polskich Żydów wskazują, iż objawy przypominające transgeneracyjne PTSD wynikają u badanych w większym stopniu z silnej żydowskiej identyfikacji, a w mniejszym stopniu z faktycznych doświadczeń pokolenia dziadków. Trauma jest „biletem wstępu” do żydowskości. Do polskości również.

Podobnie nadwrażliwość na niedocenienie traumatycznej historii wydaje się łączyć współczesną Polskę i Izrael. W książce szeroko opisuję potężne erupcje społecznego oburzenia, które wynikały z powodu spraw zupełnie marginalnych. W ostatnich dniach byliśmy świadkami kolejnej takiej awantury spowodowanej kosmetycznymi zmianami w treści wystawy Muzeum II Wojny Światowej, gdzie m.in. zastąpiono wstawiony przez poprzednią dyrekcję ogromny wizerunek Rotmistrza Pileckiego jego mniejszym portretem – który znajdował się na wystawie w jej oryginalnej formie. Drobne zmiany w wystawie (m.in. usunięcie planszy dotyczącej ojca Kolbego czy rodziny Ulmów – w sytuacji, gdy obok znajduje się bardzo perswazyjna część wystawy dotycząca Ireny Sendlerowej) wywołały nie tylko burzę w mediach, ale i reakcje ministra obrony oraz samego premiera.

Oczywiste jest chyba, iż gdyby nie „słupki wyborcze”, to przewodniczący PSL, minister Władysław Kosiniak Kamysz, wraz z dwojgiem PSL-owskich wiceministrów, nie upominaliby się z taką gorliwością o obecność ojca Kolbego na wystawie Muzeum II Wojny Światowej. W końcu imperium medialne z Niepokolanowa zajmowało się walką z „wiciarzami” i ruchem ludowym prawie tak samo gorliwie jak „odżydzaniem Polski” i tropieniem masonów. Politycy PSL nie obawiają się zdradzenia swojej ludowej tradycji – byleby tylko obsłużyć narcystyczną nadwrażliwość historyczną elektoratu.

Mniej więcej w tym samym czasie izraelski dziennik Haarec w alarmującym tonie pisał o rzekomej współpracy polskiego Muzeum Polin z siłami sprzyjającymi Hamasowi, co doprowadziło do poruszenia wśród partnerów i sponsorów Muzeum. W rzeczywistości chodziło o wspólne wydarzenie kulinarne organizowane przez Muzeum Polin z jedną z prouchodźczych organizacji. Pewien Izraelczyk odwiedzający Polskę zauważył, iż na profilu tej organizacji w mediach społecznościowych pojawiło się kiedyś radykalne hasło palestyńskie. Podniosło się prawdziwe larum, pomimo iż ta sama prouchodźcza organizacja wyraziła solidarność z Izraelczykami po zbrodni 7 października, a propalestyński wpis był ewidentnie nieuzgodnionym działaniem jednego z wolontariuszy. Potężna reakcja izraelskiej prasy, jakkolwiek zupełnie irracjonalna, jest jednak zrozumiała w sytuacji toczącej się wojny. Jest też – jak sądzę – typową nadwrażliwością straumatyzowanego narodu.

Trudno jednak uznać za zrozumiałe ogromne poruszenie mediów izraelskich na wieść, iż Polska i Izrael uzgodniły listę sugerowanych do odwiedzin miejsc na terenie Polski w trakcie wizyt izraelskiej młodzieży szkolnej. Przesadnie martyrologiczny charakter tych wizyt (obejmujących zwykle w ciągu jednego tygodnia odwiedziny w Treblince, Auschwitz-Birkenau, na Majdanku, w Płaszowie oraz na terenie dawnego getta warszawskiego) budził od lat wątpliwości zarówno w Polsce, jak i Izraelu – by choćby wspomnieć znakomitą książkę antropologa Jackie Feldmana z Uniwersytetu Ben-Guriona. Włączenie do programu wizyty elementów związanych z Polską pozwalało nieco bardziej zuniwersalizować jej przesłanie i pozwolić na pewną odskocznię o traumatycznych treści. Tak powstała lista sugerowanych miejsc wartych odwiedzenia w czasie wizyty do Polski. W Izraelu jednak gwałtownie uznano stworzenie takiej listy za zdradę pamięci żydowskiej – tylko dlatego, iż wśród ponad trzydziestu rekomendowanych Izraelczykom muzeów znalazły się trzy bezpośrednio związane z polityką pamięci rządu Zjednoczonej Prawicy (muzea w Michniowie, w Markowej i w Ostrołęce). Samo wstawienie tych miejsc na listę oczywiście wynika z defensywnej i narcystycznej polityki ówczesnego polskiego rządu. Nic jednak nie stało na przeszkodzie by nauczyciel wybrał dla swojej grupy dowolne inne miejsce z proponowanych: ogród w Łazienkach, Wawel, Synagogę we Włodawie czy Synagogę Starą w Krakowie.

Profesor Grabowski zarzuca mi, iż proponuję Polakom historię w duchu „feel-good”. Koronnym dowodem tego miał być przedostatni ostatni rozdział książki, w którym omawiam warsztaty prowadzone przez Forum Dialogu z młodzieżą w Zarębach Kościelnych. Warsztaty te opierają się na przekonaniu, iż poznanie wieloetnicznej historii lokalnej to znakomita lekcja otwartości. Mieszkaniec Wrocławia odkrywający niemieckie dziedzictwo swojego miasta, czy mieszkaniec Jaffy eksplorujący arabską przeszłość tego miejsca – wszyscy oni stają się po prostu lepszymi ludźmi, choć historia ta nie jest historią ich przodków. Podobnie w Zarębach, młodzi Polacy odkrywają, iż w ich miejscowości mieszkali kiedyś Żydzi. Że z tej społeczności wywodzili się znakomici naukowcy, iż ich miasteczko było typowym sztetlem. Historia ta przez dziesięciolecia była przemilczana, również z powodów, o których pisze profesor Grabowski.

Szczęśliwie, wspomniana przez Jana Grabowskiego relacja sióstr Olszak jest już od dwóch dekad znana polskim czytelnikom – jej polski przekład znalazł się w dokumentach opracowanych przez Sylwię Szymańską-Smolkin i Andrzeja Żbikowskiego w drugim tomie „Wokół Jedwabnego”. Z pewnością opisanie historii Żydów w Zarębach nie będzie kompletne, jeżeli nie przeczytamy tego przerażającego świadectwa nazistowskiej zbrodni, dokonanej z dużym udziałem polskiej policji i ludności miejscowej.

Dla badacza Holokaustu będzie to najważniejsza część historii Żydów w Zarębach, często jedyna warta uwagi. Ale czy młody człowiek poznający dzieje swojego miasta będzie w stanie zrozumieć, co stracił, jeżeli nie pozna wcześniejszej historii tej społeczności? Czy rozmowę o dziejach Żydów w Zarębach musimy zawsze zaczynać od historii zabitych i wydanych przez Polaków mieszkańców? Nie mam jasnej odpowiedzi na to pytanie. Ale selektywność profesora Grabowskiego jest dla mnie kolejnym dowodem na to, iż jest on pełnokrwistym obywatelem Traumalandu, dla którego historia śmierci i mordu jest bardziej istotna i warta opowiedzenia niż historia życia. Ja domagam się jednak, byśmy znaleźli miejsce zarówno dla tej pierwszej, jak i drugiej.

Michał Bilewicz

Idź do oryginalnego materiału