Przedmowa

pecuniaolet.wordpress.com 2 tygodni temu

Parę miesięcy temu przeczytałem książkę „Klęska Zachodu” francuskiego socjologa i historyka Emmanuela Todda. Szczerze mówiąc jeszcze jej do końca nie „przetrawiłem”. Moim pierwszym wrażeniem było: autor tym razem nie popisał się przenikliwością! Dlaczego „tym razem”? Bo Todd w 1976 roku, jedynie na podstawie danych statystycznych, przewidział rozpad ZSRR. Wtedy wszyscy się z niego śmiali. 15 lat później okazało się, iż miał rację. Z ostatnią książką jest odwrotnie – klęskę i rozpad Zachodu widać już od wielu lat, Todd miał jedynie odwagę głośno to powiedzieć. Ale nie to sprawiło, iż ciągle zastanawiam się nad tą książką. To cała masa drobnych szczegółów, które w większości już widziałem, ale autor rzuca na nie nowe światło i inaczej je wyjaśnia. Najbardziej frapuje mnie stwierdzenie, iż za szerzący się „populizm” (cokolwiek by pod tym terminem rozumieć) odpowiedzialne jest powszechne wyższe wykształcenie. Todd pisze o pogardzie, ale ja mam na myśli degenerację umysłową, która postępuje mimo wzrostu wykształcenia (najwidoczniej teoretycznemu). Faktem jest, iż zachodnie społeczeństwa debileją. W naszym kraju to zdebilenie osiągnęło zatrważający poziom, ale gdzie indziej nie jest lepiej. Jedyną przewagą tamtych państw jest istnienie bardzo wąskiej grupy ludzi, którzy zasługują na miano intelektualistów. To przysłowiowi ostatni Mohikanie; Todd jest z pewnością jednym z nich. U nas takich ze świecą szukać. Dlatego w naszym kraju nie ma szans na ukazanie się jego książki – brakowałoby odbiorców. „Murzyńskość” naszego społeczeństwa nie pozwoliłaby na zaakceptowanie zawartych w niej faktów i przemyśleń. Nasz bałwochwalczy stosunek do Zachodu, a szczególnie do USA, nie pozwala nam na zaakceptowanie ich upadku – to byłby zbyt duży dysonans poznawczy i szok. Nie pozwala na zaakceptowanie rozwoju Chin, Rosji i globalnego Południa. Po prostu nie mieści nam się w głowach, iż jakość życia w dzisiejszej Rosji (przynajmniej w miastach) jest dziś wyższa niż w Zachodniej Europie. Że mimo wojennej cenzury – która dotyczy jedynie wojny i bezpieczeństwa kraju – swoboda wypowiedzi w Rosji jest nieporównywalnie wyższa niż na Zachodzie! Nie wiemy, iż tysiące ludzi emigruje z Zachodu do Rosji; najwięcej z Francji. Ciekawe, iż książka Todda ukazała się w maleńkiej Słowenii. Akurat trafiłem na przedmowę autora do tamtejszego wydania. Autor zezwala na jej rozpowszechnianie, więc to czynię, bo sądzę, iż warto.

Początek tłumaczenia.

Przedmowa do słoweńskiego wydania „Klęski Zachodu”

Od porażki do rozpadu

Niecałe dwa lata po francuskiej publikacji książki La Défaite de l’Occident (Klęska Zachodu) w styczniu 2024 r. główne prognozy zawarte w tej publikacji sprawdziły się. Rosja przetrwała burzę militarną i gospodarczą. Amerykański przemysł zbrojeniowy jest zrujnowany. Europejskie gospodarki i społeczeństwa są na skraju implozji. Armia ukraińska jeszcze się nie załamała, ale początkowy moment rozpadu Zachodu już nastąpił.

Zawsze byłem przeciwny rusofobicznej polityce Stanów Zjednoczonych i Europy, ale jako przywiązany do liberalnej demokracji człowiek Zachodu, Francuz wykształcony w Anglii, syn matki, która podczas II wojny światowej była uchodźczynią w Stanach Zjednoczonych, jestem zdruzgotany konsekwencjami, jakie dla nas, ludzi Zachodu, ma wojna przeciwko Rosji, prowadzona bez informacji wywiadu.

Jesteśmy dopiero na początku katastrofy. Zbliża się punkt krytyczny, po przekroczeniu którego ujawnią się ostateczne konsekwencje porażki.

„Reszta świata” (lub globalne południe, lub globalna większość), która dotychczas popierała Rosję, odmawiając bojkotu jej gospodarki, w tej chwili otwarcie okazuje swoje wsparcie dla Władimira Putina. Kraje BRICS powiększają się, przyjmując nowych członków i zwiększając swoją spójność. Indie, wezwane przez Stany Zjednoczone do opowiedzenia się po jednej ze stron, wybrały niezależność: zdjęcia Putina, Xi i Modiego spotykających się na sierpniowym posiedzeniu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w 2025 r. będą symbolem tego kluczowego momentu. Jednak zachodnie media przez cały czas przedstawiają Putina jako potwora, a Rosjan jako poddanych. Media te nie były w stanie wyobrazić sobie, iż reszta świata postrzega ich jako przywódców i zwykłych ludzi, nosicieli specyficznej kultury rosyjskiej i pragnienia suwerenności. Obawiam się teraz, iż nasze media pogłębią naszą ślepotę, nie będąc w stanie wyobrazić sobie odnowionego prestiżu Rosji w pozostałej części świata, która przez wieki była eksploatowana gospodarczo i traktowana z arogancją przez Zachód. Rosjanie odważyli się. Rzuciły wyzwanie Imperium i wygrali.

Ironią historii jest to, iż Rosjanie, europejscy biali ludzie posługujący się językiem słowiańskim, stali się militarną tarczą reszty świata, ponieważ Zachód odmówił im integracji po upadku komunizmu. Wyobrażam sobie, iż Słoweńcy są szczególnie dobrze przygotowani kulturowo, aby docenić tę ironię, chociaż jako antropolog zajmujący się rodziną i religią doskonale wiem, iż pomimo słowiańskiego języka, Słowenia jest znacznie bliższa społecznie i ideologicznie Szwajcarii niż Rosji.

Mogę tutaj nakreślić model dyslokacji Zachodu, pomimo niespójności polityki Donalda Trumpa, pokonanego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Uważam, iż te niespójności nie wynikają z niestabilnej i niewątpliwie przewrotnej osobowości, ale z nierozwiązywalnego dylematu Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony przywódcy Pentagonu i Białego Domu wiedzą, iż wojna jest przegrana i iż Ukraina będzie musiała zostać porzucona. Zdrowy rozsądek skłania ich zatem do chęci wycofania się z wojny. Z drugiej jednak strony ten sam zdrowy rozsądek uświadamia im, iż wycofanie się z Ukrainy będzie miało dramatyczne konsekwencje dla imperium, których nie miały wycofania się z Wietnamu, Iraku czy Afganistanu. Jest to bowiem pierwsza strategiczna porażka Ameryki w skali globalnej, w obliczu masowej deindustrializacji Stanów Zjednoczonych i trudnej reindustrializacji. Chiny stały się światową fabryką; bardzo niski wskaźnik dzietności z pewnością uniemożliwi im zastąpienie Stanów Zjednoczonych, ale już jest za późno, aby konkurować z nimi w dziedzinie przemysłu.

Rozpoczęła się dedolaryzacja światowej gospodarki. Trump i jego doradcy nie mogą tego zaakceptować, ponieważ oznaczałoby to koniec imperium. Jednak era postimperialna powinna być celem projektu MAGA (Make America Great Again), który dąży do powrotu do amerykańskiego państwa narodowego. Ale dla Ameryki, której zdolność produkcyjna w zakresie dóbr rzeczywistych jest w tej chwili bardzo niska (patrz rozdział 9 dotyczący prawdziwej natury amerykańskiej gospodarki), niemożliwe jest zrezygnowanie z życia na kredyt, jakim jest produkcja dolarów. Takie imperialno-monetarne wycofanie się oznaczałoby gwałtowny spadek poziomu życia, w tym również przekonanych wyborców Trumpa. Pierwszy budżet drugiej kadencji Trumpa, „One Big Beautiful Bill Act”, pozostaje zatem imperialny pomimo ochrony celnej, która ucieleśnia protekcjonistyczny projekt lub marzenie. OBBBA zwiększa wydatki wojskowe i deficyt. Deficyt budżetowy w Stanach Zjednoczonych nieuchronnie oznacza drukowanie dolarów i deficyt handlowy.

Dynamika imperialna, a raczej imperialna inercja, przez cały czas podważa marzenie o powrocie do uprzemysłowionego państwa narodowego.

W Europie przywódcy przez cały czas nie rozumieją porażki militarnej. Nie oni kierowali operacjami. To Pentagon opracował plany ukraińskiej kontrofensywy latem 2023 r. (w trakcie której napisałem książkę „The Defeat of the West”). Amerykańskie siły zbrojne, mimo iż to ich ukraiński sojusznik prowadził wojnę, wiedzą, iż zostały pokonane przez rosyjską obronę – ponieważ nie były w stanie wyprodukować wystarczającej ilości broni i ponieważ rosyjskie siły zbrojne były od nich sprytniejsze. Europejscy przywódcy dostarczyli jedynie systemy uzbrojenia, i to nie te najważniejsze. Nieświadomi skali klęski militarnej, wiedzą jednak, iż ich własne gospodarki zostały sparaliżowane przez politykę sankcji, a zwłaszcza przez zakłócenie dostaw taniej rosyjskiej energii. Podział kontynentu europejskiego na dwie części pod względem gospodarczym był aktem samobójczego szaleństwa. Niemiecka gospodarka znajduje się w stagnacji. Na całym Zachodzie rośnie ubóstwo i nierówności. Wielka Brytania jest na skraju upadku. Francja nie pozostaje daleko w tyle. Społeczeństwa i systemy polityczne znajdują się w impasie.

Przed wojną panowała negatywna dynamika gospodarcza i społeczna, która już wtedy stanowiła obciążenie dla Zachodu. Była ona widoczna w różnym stopniu w całej Europie Zachodniej. Wolny handel osłabia bazę przemysłową. Imigracja doprowadza do powstania syndromu tożsamościowego, szczególnie wśród klas robotniczych, które są pozbawione bezpiecznych i odpowiednio płatnych miejsc pracy.

Głębiej rzecz ujmując, negatywna dynamika fragmentacji ma charakter kulturowy: masowe szkolnictwo wyższe tworzy społeczeństwa podzielone na warstwy, w których osoby z wyższym wykształceniem – 20%, 30%, 40% populacji – zaczynają żyć we własnym gronie, uważać się za lepszych, pogardzać klasą robotniczą i odrzucać pracę fizyczną i przemysł. Powszechna edukacja podstawowa (powszechna umiejętność czytania i pisania) sprzyjała demokracji, tworząc jednolite społeczeństwo o egalitarnej podświadomości. Szkolnictwo wyższe doprowadziło do powstania oligarchii, a czasem plutokracji, społeczeństw podzielonych na warstwy, opanowanych przez podświadomość opartą na nierównościach. Ostateczny paradoks: rozwój szkolnictwa wyższego doprowadził do obniżenia poziomu intelektualnego w tych oligarchiach lub plutokracjach! Opisałem tę sekwencję ponad ćwierć wieku temu w książce „The Economic Illusion” („Iluzja ekonomiczna”), opublikowanej w 1997 roku. Zachodni przemysł przeniósł się do innych części świata i, oczywiście, do byłych republik ludowych Europy Wschodniej, które uwolniwszy się spod dominacji Związku Radzieckiego, odzyskały swój wielowiekowy status peryferii zdominowanych przez Europę Zachodnią (podkreślenie moje). W rozdziale 3 szczegółowo omawiam ten typ wewnętrznych Chin, gdzie przez cały czas liczni są pracownicy przemysłowi. Jednak wszędzie w Europie elitaryzm osób z wyższym wykształceniem doprowadził do powstania „populizmu”.

Wojna spowodowała wzrost napięć w Europie. Prowadzi do zubożenia kontynentu. Przede wszystkim jednak, jako poważna porażka strategiczna, podważa legitymizację przywódców, którzy nie są w stanie poprowadzić swoich państw do zwycięstwa. Rozwój konserwatywnych ruchów społecznych (zwykle określanych przez elity dziennikarskie jako „populistyczne”, „skrajnie prawicowe” lub „nacjonalistyczne”) nabiera tempa. Reform UK w Wielkiej Brytanii. AfD w Niemczech, Rassemblement National we Francji… Jak na ironię, sankcje gospodarcze, które według NATO miały doprowadzić do „zmiany reżimu” w Rosji, niedługo spowodują lawinę „zmian reżimu” w Europie Zachodniej. Zachodnie klasy rządzące tracą legitymizację w wyniku porażki w momencie, gdy autorytarna demokracja Rosji odzyskuje legitymizację dzięki zwycięstwu, a raczej nadmiernej legitymizacji, ponieważ powrót Rosji do stabilności pod rządami Putina początkowo zapewnił jej niekwestionowaną legitymizację.

Tak wygląda nasz świat w przededniu roku 2026.

Zmiana sytuacji Zachodu przybiera formę „hierarchicznego pęknięcia”.

Stany Zjednoczone tracą kontrolę nad Rosją i, jak coraz bardziej się przekonuję, nad Chinami. Blokowane przez Chiny w zakresie importu samaru, pierwiastka ziem rzadkich niezbędnego w lotnictwie wojskowym, Stany Zjednoczone nie mogą już marzyć o konfrontacji militarnej z Chinami. Reszta świata – Indie, Brazylia, świat arabski, Afryka – wykorzystuje tę sytuację i oddala się. Jednak Stany Zjednoczone energicznie zwracają się przeciwko swoim europejskim i wschodnioazjatyckim „sojusznikom” w ostatniej próbie nadmiernej eksploatacji i – trzeba to przyznać – z czystej złośliwości. Aby uciec od upokorzenia, ukryć swoją słabość przed światem i przed sobą samymi, karzą Europę. Imperium pożera samo siebie. Takie jest znaczenie ceł i wymuszonych inwestycji narzuconych przez Trumpa Europejczykom, którzy stali się poddanymi kolonialnymi kurczącego się imperium, a nie partnerami. Era solidarności liberalnych demokracji dobiegła końca.

Trumpizm to „biały populistyczny konserwatyzm”. To, co pojawia się na Zachodzie, to nie solidarność między populistycznymi konserwatystami, ale załamanie wewnętrznej solidarności. Gniew wynikający z porażki sprawia, iż każdy kraj zwraca się przeciwko słabszym od siebie, aby dać upust swojej niechęci. Stany Zjednoczone zwracają się przeciwko Europie i Japonii. Francja ponownie rozgrzewa konflikt z Algierią, swoją dawną kolonią. Nie ma wątpliwości, iż Niemcy, które od Scholza po Merza zgodziły się podporządkować Stanom Zjednoczonym, będą zwracały swoją urazę przeciwko słabszym partnerom europejskim. Moim zdaniem najbardziej zagrożona jest moja ojczyzna, Francja.

Jedną z podstawowych koncepcji porażki Zachodu jest nihilizm. Wyjaśniam, w jaki sposób „stan zerowy” religii protestanckiej – sekularyzacja w jej ostatecznej postaci – nie tylko wyjaśnia upadek amerykańskiej edukacji i przemysłu. Stan zerowy otwiera również metafizyczną pustkę. Osobiście nie jestem wierzący i nie opowiadam się za powrotem do religii (nie uważam tego za możliwe), ale jako historyk muszę zauważyć, iż zanik wartości społecznych wywodzących się z religii prowadzi do kryzysu moralnego, do dążenia do niszczenia rzeczy i ludzi (wojna) i ostatecznie do próby zniesienia rzeczywistości (na przykład zjawisko transpłciowości dla amerykańskich demokratów i zaprzeczanie globalnemu ociepleniu dla republikanów). Kryzys ten występuje we wszystkich całkowicie zsekularyzowanych krajach, ale jest on poważniejszy w tych, w których religią dominującą był protestantyzm lub judaizm, które są religiami absolutystycznymi w swoim dążeniu do transcendencji, niż w krajach, w których dominował katolicyzm, który jest bardziej otwarty na piękno świata i życie ziemskie. To właśnie w Stanach Zjednoczonych i Izraelu obserwujemy rozwój parodystycznych form tradycyjnych religii, które moim zdaniem są w swej istocie nihilistyczne.

Ten irracjonalny wymiar stanowi sedno porażki. Porażka ta jest zatem nie tylko „techniczną” utratą władzy, ale także moralnym wyczerpaniem, brakiem pozytywnego celu egzystencjalnego, który prowadzi do nihilizmu.

Ten nihilizm stoi za dążeniem europejskich przywódców, zwłaszcza z protestanckich państw nadbałtyckich, do rozszerzenia wojny z Rosją poprzez nieustanne prowokacje. Ten nihilizm stoi również za amerykańską destabilizacją Bliskiego Wschodu, będącą ostatecznym wyrazem gniewu wynikającego z porażki Ameryki w starciu z Rosją. Przede wszystkim nie ulegajmy zbyt uproszczonemu wnioskowi, iż reżim Netanjahu w Izraelu działa niezależnie w kwestii ludobójstwa w Strefie Gazy lub ataku na Iran. Zero protestantyzmu i zero judaizmu z pewnością tragicznie łączą swoje nihilistyczne skutki w tych wybuchach przemocy. Jednak na całym Bliskim Wschodzie to Stany Zjednoczone, dostarczając broń, a czasem atakując bezpośrednio, są ostatecznie odpowiedzialne za chaos. Popychają Izrael do działania, tak jak popchnęły Ukraińców. Pierwsza prezydentura Trumpa ustanowiła ambasadę USA w Jerozolimie i to Trump jako pierwszy wyobraził sobie Gazę przekształconą w nadmorski kurort. Zdaję sobie sprawę, iż aby udowodnić tę tezę, potrzebna byłaby książka, która rozłożyłaby na czynniki pierwsze interakcje między poszczególnymi podmiotami. Jednak jako zawodowy historyk zajmujący się geopolityką od pół wieku, uważam, iż podobnie jak Europa należąca do NATO, Izrael przestał być niezależnym państwem. Problemem Zachodu jest rzeczywiście zaprogramowana śmierć państwa narodowego.

Imperium jest rozległe i rozpada się w atmosferze hałasu i furii. Imperium to jest już policentryczne, podzielone w kwestii celów, schizofreniczne. Jednak żadna z jego części nie jest naprawdę niezależna. Trump jest w tej chwili jego „centrum”; jest również jego najlepszym ideologicznym i praktycznym wyrazem, łącząc racjonalne pragnienie wycofania się do bezpośredniej strefy dominacji (Europa i Izrael) z nihilistycznymi impulsami sprzyjającymi wojnie. Tendencje te – wycofanie się i przemoc – wyrażają się również w amerykańskim sercu imperium, gdzie wewnętrznie działa zasada hierarchicznego rozłamu. Coraz więcej autorów angloamerykańskich przywołuje nadejście wojny domowej.

Amerykańska plutokracja jest pluralistyczna. Istnieje plutokracja finansistów, plutokracja nafciarzy, plutokracja Doliny Krzemowej. Plutokraci popierający Trumpa, teksańscy nafciarze i nowi zwolennicy z Doliny Krzemowej gardzą wykształconymi elitami Demokratów ze Wschodniego Wybrzeża, którzy z kolei gardzą białymi zwolennikami Trumpa z centrum kraju, którzy z kolei gardzą czarnymi Demokratami i tak dalej.

Jedną z ciekawych cech dzisiejszej Ameryki jest to, iż jej przywódcom coraz trudniej jest odróżnić kwestie wewnętrzne od zewnętrznych, mimo prób MAGA powstrzymania imigracji z południa dzięki muru. Armia strzela do łodzi opuszczających Wenezuelę, bombarduje Iran, wkracza do centrów demokratycznych miast w Stanach Zjednoczonych i wspomaga izraelskie siły powietrzne w celu przeprowadzenia ataku na Katar, gdzie znajduje się ogromna amerykańska baza. Każdy czytelnik science fiction nie będzie miał problemu z rozpoznaniem w tej niepokojącej liście początków upadku w dystopię, czyli negatywny świat, w którym mieszają się władza, fragmentacja, hierarchia, przemoc, ubóstwo i przewrotność.

Pozostańmy więc sobą, poza Ameryką. Zachowajmy nasze postrzeganie tego, co wewnętrzne i zewnętrzne, nasze poczucie harmonii, kontakt z rzeczywistością, nasze wyobrażenie o tym, co słuszne i piękne. Nie pozwólmy, aby nasi europejscy przywódcy, ci uprzywilejowani ludzie zagubieni w historii, zdesperowani porażką i przerażeni myślą, iż pewnego dnia zostaną osądzeni przez swoich obywateli, wciągnęli nas w pochopną wojnę. A przede wszystkim, przede wszystkim, kontynuujmy refleksję nad znaczeniem wydarzeń.

Koniec tłumaczenia.

Idź do oryginalnego materiału