"Radruż w ogniu" – nowość wydawnicza. To hołd wymordowanym przez banderowców

kronikatygodnia.pl 4 godzin temu
Z podkarpackim powiatem lubaczowskim Zamojszczyznę łączy Roztocze, a od ponad 30 lat wspólna diecezja zamojsko-lubaczowska. Łączy też podobna historia z czasów II wojny światowej. Zarówno na Lubaczowszczyźnie, jak i na Zamojszczyźnie Polakom dali się we znaki ukraińscy szowiniści z UPA, w tym cieszący się złą sławą oddział Iwana Szpontaka „Zaliźniaka”, który grabił i mordował Polaków m.in. w powiatach lubaczowskim i tomaszowskim.O zagładzie miejscowości leżących dziś przy granicy z Ukrainą, w tym Rudki (po wymordowaniu jej polskich mieszkańców i spaleniu wsi 19 kwietnia 1944 r. Rudka nie została już odbudowana), Nowin Horynieckich oraz o mordach dokonanych przez banderowców w Radrużu, pisze – na przykładzie historii rodziny Lewientowiczów z Radruża – Krzysztof Kołtun z Chełma, potomek Wołyniaków z Lubomla. „Opowiadania bohaterów są często wstrząsające. Ich trudny los wojenny, bieda, a choćby głód to niezawinione cierpienia na polskiej ziemi” – napisał autor.PRZECZYTAJ TEŻ: Reaktywacja po 30 latach. Punkowa kapela Chaos i Dzieci z Mąki zagra na Ultra Chaos Pikniku w ŻelebskuOpisana jest tam m.in. historia Franciszka Ważnego, który podczas zagłady Rudki miał 3 lata i wraz z najbliższymi ukrył się w piwnicy pod domem. Banderowcy podpalili budynek, a mały Franio zadusił się dymem. Gdy bandyci opuścili spaloną wieś, dziecko bez oznak życia wyciągnięto z piwnicy i zostawiono między innymi ofiarami. Dopiero na drugi dzień przystąpiono do zbierania trupów na wozy konne – w tym małego Frania. Gdy furmanka z ciałami zamordowanych mieszkańców wioski ruszyła na cmentarz, dziecko ożyło!Pomordowanych pochowano na cmentarzu w Nowym Bruśnie. Na zbiorowej mogile stoi pomnik. Warto wspomnieć, iż niedaleko swoje upamiętnienie mają... banderowcy. Chodzi o pomnik na górze Monasterz k. Werchraty, który kilka lat temu został odnowiony, ale Ukraińcy domagają się na nim zmian zgodnie z pierwotnym upowskim wizerunkiem.Ale wróćmy do publikacji. Ciekawym rozwiązaniem jest gwarowy język, który zastosował autor przy opisywaniu codziennego życia mieszkańców. „Odtworzenie języka jest trudne, wiele starych znaczeń słów przepadło, zmieniło się, wyszło z mocy. Przypominam je młodemu pokoleniu, może jako przedostatni, chcąc opisać sceny wesel czy odpustów, używałem ich celowo, żeby okrasić mowę i ożywić miniony czas” – wyjaśnia Krzysztof Kołtun.Jedną z przewodniczek Krzysztofa Kołtuna po „starym” Radrużu i okolicach była najmłodsza córka Julii i Jana Lewientowiczów – Maria Rusiecka (ur. 1943), która wraz z mężem Henrykiem (rodem ze Swojczowa na Wołyniu) mieszka pod Zamościem.„Radruż w ogniu” to lektura ze wszech miar interesująca i pożyteczna. Można o nią pytać w zamojskich księgarniach i na www.rymacze.pl.
Idź do oryginalnego materiału