W tym artykule przedstawie wam radziecki czołg pływający, jakim jest PT-76. Ale aby to zrobić, musimy cofnąć się do czasów drugiej wojny światowej. Mianowicie, w jej trakcie, wojsko radzieckie miało już lekkie czołgi amfibijne, takie jak T-37A oraz T-38. Jednak ich główny problem polegał na tym, iż były one uzbrojone zaledwie w karabiny maszynowe i nie nadawały się do walki z niemieckimi czołgami.
Jako odpowiedź na ten problem, pojawił się czołg T-40. Również był to czołg lekki o zdolnościach amfibijnych, aczkolwiek początkowo był uzbrojony w 2 karabiny maszynowe, jeden kalibru 7,62 oraz legendarny DshK kalibru 12,7mm.
Okazało się jednak, iż to wciąż za mało, więc późniejsze modele zostały przezbrojone w szybkostrzelne działko SzWAK kalibru 20mm.
Szybko wyszło na jaw, iż choćby 20mm szybkostrzelne działko po prostu nie wystarczyło, umniejszył obraz lekkich czołgów amfibijnych w oczach Sowietów.
Także wiemy, iż w trakcie drugiej wojny światowej, radzieckie czołgi amfibijne były po prostu niewypałem.
Druga wojna światowa skończyła się, a napięcie między ZSRR i Aliantami rosło.
Najprawdopodobniejszym i wydawało by się, nieuniknionym scenariuszem było, iż Europa Środkowa stanie się teatrem działań wojennych po raz kolejny.Sowieci znali już ten teren i wiedzieli, iż geografia przepełnionego lasami, rzekami i bagnami obszar Europy Środkowej, będzie po prostu dla czołgów średnich i ciężkich bardzo problematyczny. Oszacowali, iż co około 35 do 60 kilometrów napotkają przeszkodę wodną do 100 metrów szerokości, a co 250 do 300 kilometrów będzie to przeszkoda od 100 do 300 metrów, a choćby i ponad 300 metrów szerokości. Problem ten trzeba było rozwiązać, i po raz kolejny wzrok sowietów został zwrócony w stronę lekkich czołgów amfibijnych. Zadaniem takich maszyn miało by być przenikanie za linię frontu, aby przeprowadzać zwiad, który był by kluczowym elementem, w momencie dotarcia do nich, czołgów średnich i ciężkich.
Jednak, był pewien problem. Jak do tej pory każda próba stworzenia lekkiego czołgu amfibijnego przez Sowietów była po prostu ogromnym niewypałem. Tak więc, tym razem musiało być inaczej. Ale, jak wiadomo, łatwiej postanowić, niż zrobić.
Widzicie, wracając jeszcze do końca drugiej wojny światowej, Sowieci mieli bardzo dużo czołgów lekkich T-60 oraz T-70.
Po inspekcji, większość z nich była w opłakanym stanie i została przeznaczona na części zamienne dla dział samobieżnych SU-76, których kadłub był wariantem tych lekkich czołgów,
Ale również i sporo części mechanicznych zostało użytych na utrzymanie ciężarówek GAZ-AA. A to, co zostało z tych lekkich czołgów, poszło na złom. Przez to, armia radziecka została praktycznie bez jakichkolwiek czołgów lekkich. Nie przeszkadzało to jednak generałom, inżynierom, oraz szefom przemysłu czołgowego którzy byli nie przekonani do czołgów lekkich, a tym bardziej amfibijnych. Jako główny powód podawano, iż aby czołg był lekki lub amfibijny, jego pancerz musi być wyjątkowo cienki, a uzyskana w ten sposób przewaga mobilności nad czołami średnimi i ciężkimi była według Sowietów nieopłacalna. Jednak, w styczniu 1947 roku, dowództwo radzieckich sił morskich wystosowało do głównego zarządu operacji sił zbrojnych prośbę o stworzenie dla nich dwóch pojazdów amfibijnych. Czołgu lekkiego, oraz opancerzonego transportera piechoty. Z wymagań dla czołgu lekkiego, miał on przedstawiać osiągi niemal identyczne, co radziecki czołg T-34-85, ale nie mógł on przekraczać 20 ton, miał być uzbrojony w 85mm armatę, oraz silnik o mocy 400 koni mechanicznych. Biorąc pod uwagę, jak trudne do zrealizowania były to wymagania, zrezygnowano z nich. Zdecydowano natomiast, iż masa czołgu powinna wynosić maksymalnie 15 ton. Postanowiono również, aby kadłub był uniwersalny, ponieważ planowano stworzyć na jego podstawię inne pojazdy tego typu. Co ciekawe, w marcu 47 roku, dowódca grupy radzieckich sił okupacyjnych w Niemczech, przedstawił mocne zainteresowanie czołgami amfibijnymi, ponieważ zdawał on sobie sprawę z tego, jak wyglądał tam teren i jak krytyczny element, w razie wybuchu wojny, wypełniały by czołgi amfibijne. Po pierwsze, mogły one gwałtownie przemieszczać się na przód, wykonywać manewry flankujące, ataki z zaskoczenia i całe inne grono działań, do których czołgi średnie i ciężkie były by po prostu niezdolne. Dodał on również, iż tak lekki czołg mógł by być transportowany drogą powietrzną, przez co będą one najważniejsze w wojnach na bliskim wschodzie, gdzie dla czołgów średnich i ciężkich może brakować odpowiedniej infrastruktury dróg czy kolei, aby utrzymać je w odpowiedniej gotowości operacyjnej cały czas, nie wspominając już o infrastrukturach kolei i dróg, a raczej jej braku, na dalekim wschodzie, gdzie jedynym wyborem w takim wypadku był by właśnie czołg lekki. Dodatkowo do tego wszystkiego, dochodziło rosnące bardzo gwałtownie ryzyko wojny z użyciem taktycznej broni jądrowej i według sowietów, najlepsze do użycia w takich warunkach były by czołgi lekkie, ponieważ mogły by się one gwałtownie przemieszczać i posiadają stosunkowo niski koszt utrzymania, w porównaniu do czołgów średnich i ciężkich.
Tak więc nowy czołg lekki musiał być amfibijny i wystarczająco mocno uzbrojony, aby w razie kontaktu z czołgiem wroga, mógł go skutecznie zaatakować. W ten sposób narodził się program, z którego powstał znany dzisiaj na całym świecie lekki czołg amfibijny PT-76.
Fabryka numer 112 zauważyła, iż czołgi lekkie najprawdopodobniej będą wracać do produkcji, więc zaczęła testować różne projekty czołgów lekkich oraz opancerzonych transporterów piechoty, z możliwościami amfibijnymi. Jednym z tych prototypów był pojazd oznaczony jako PT-20. Jednak był on uznany za niewystarczający, ponieważ jego zdolności amfibijne polegała na doczepieniu do niego aluminiowych pudeł wypełnionych powietrzem, dzięki czemu dawało to dostateczną wyporność, aby móc pływać. Głównym problemem było to, iż przed wjechaniem do wody, pudła te należało zamontować do pojazdu, a one same były transportowane osobno na ciężarówkach. Oznaczało to długi czas przygotowania pojazdu do pływania, oraz ewentualne problemy logistyczne, bo za czołgami musiały by jeździć ciężarówki. Jedynym możliwym rozwiązaniem było sprawienie, aby pojazd taki mógł wjechać do wody z marszu, bez wcześniejszych przygotowań. Jako rezultat tego wszystkiego, co wam przekazałem przed chwilą, 10 czerwca 1948 roku Fabryka 112, jako iż testowała już różne prototypy w tej dziedzinie, otrzymała zadanie przeprojektowania swoich prototypów tak, aby przedstawić projekt czołgu lekkiego oraz transportera opancerzonego, zdolnego do pływania bez wcześniejszego przygotowania.
Dla czołgu lekkiego wymagania były następujące:
- Waga poniżej 15 ton, silnik co najmniej 300 konny, pozwalający czołgowi osiągnąć prędkość 50 kilometrów na godzinę na drodze oraz od 12 do 14 kilometrów na godzinę w wodzie.
- Głównym uzbrojeniem czołgu miała być armata kalibru 76,2 milimetra
- Miał on być zdolny do przewiezienia na sobie 2 dodatkowych ton (transporter opancerzony miał być zdolny do tego samego, ale bez głównego uzbrojenia wymaganego dla lekkiego czołgu).
Pierwszy projekt był gotowy w lipcu 1948 roku, i został przedstawiony głównemu zarządowi wojsk pancernych, gdzie uzyskał obiecujące opinie. 16 lipca fabryka numer 112 otrzymała rozkaz wyprodukowania 2 prototypów, i przetestowanie ich do czerwca 1949 roku.
Prototypy te otrzymały nazwę Obiekt 101 R-39, dla czołgu lekkiego oraz Obiekt 102 BTR R-40, dla transportera.
Prototyp czołgu lekkiego R-39 zbudowano między kwietniem a majem 1949 roku, ale po rozpoczęciu testów, okazało się iż środek ciężkości był za bardzo z tyłu, co powodowało problemy w wodzie.
Drugi prototyp był gotowy w czerwcu tego samego roku, i w nim przesunięto wieżę do przodu o 24 centymetry. Jednak, ten prototyp nie przeszedł choćby testów fabrycznych, ponieważ jakość materiałów użytych do konstrukcji niektórych elementów była bardzo słaba, przez co prototyp ten miał problemy z niezawodnością, a konstrukcja, z wytrzymałością całości. Dodatkowo, prototyp ten nie osiągał wymaganych prędkości na wodzie, gdzie maksymalnie mógł płynąć 7 kilometrów na godzinę. Aby temu zaradzić, testowano składane śmigła wodne, przechowywane na zewnątrz pojazdu, ale to oznaczało, iż były one wrażliwe na wrogi ostrzał, jak i zwykłe mechaniczne uszkodzenia w trakcie przemieszczania się pojazdu po lądzie, więc zrezygnowano z takiego rozwiązania.
Prototypy zaprezentowane przez Fabrykę numer 112 były tak słabe, iż została ona kompletnie usunięta z programu. A jako, iż program ten nadzorowany był osobiście przez samego Stalina, po niezadowalających wynikach, wielu inżynierów zostało usuniętych ze swoich stanowisk, oraz pociągniętych do odpowiedzialności za niepowodzenie programu. Co to oznacza? Czy zostali oni po prostu zdegradowani? Czy stało się z nimi coś gorszego? Tego nie wiemy jednak po tej porażce, rada ministrów Związku Radzieckiego, 15 sierpnia 1949 roku, podjęła decyzję, iż to instytut badawczy w Leningradzie
ma kontynuować pracę nad tymi dwoma pojazdami, a testy miały się rozpocząć w 1950 roku.
Tak więc pozostali inżynierowie z Fabryki numer 112 oraz inżynierowie z Leningradu przybyli 15 sierpnia do Czelabińskiej Fabryki Traktorów, aby kontynuować pracę nad lekkim czołgiem amfibijnym, oraz opancerzonym transporterem piechoty.
Już 1 września przedstawiono 2 projekty. Jeden z nich nazwany został Obiekt 270, a drugi Obiekt 740.
Warto zwrócić tutaj uwagę, iż do Obiektu 740 wykonano również plan na transporter opancerzony, nazwany Obiektem 750.
Warto wspomnieć o tym, iż Obiekty 270 oraz 740 i 750 miały swojego rywala. Mianowicie w Fabryce numer 2 w Moskwie, pod przewodnictwem inżyniera Kravtseva, powstał projekt, który miał na celu być przede wszystkim prostszy i tańszy. Bazował on w dużej mierze na częściach z traktorów YA-12, oraz z pozostałości czołgów lekkich takich jak T-60 oraz T-70. Nosił nazwę K-90 i był przede wszystkim dużo prostszy.
Na zdjęciu widzicie, iż jego kadłub był w kształcie łodzi, ale tak jak i Obiekt 270 miał wieżę z 76 milimetrowym działem. Na napęd składały się dwie śruby napędowe z tyłu pojazdu, ale po testach, okazało się, iż na lądzie jest on w stanie osiągnąć tylko 43 kilometry na godzinę, a w wodzie 9,6 kilometra, tak więc projekt ten został anulowany. Tak samo wersja transportera opancerzonego na tym podwoziu, K-75 oraz K-78, nie spełniała oczekiwań, a ich niewystarczający rozmiar był ostatnim gwoździem do trumny tego programu. Wracając do Obiekt 270 i Obiekt 740.
W obawie przed fiaskiem i losem, który spotkał sporą część inżynierów z Fabryki 112, przedstawiono 4 różne rozwiązania napędu wodnego.
Były to:
- śmigła w tunelach wodnych w kadłubie pojazdu
- śmigła montowane konwencjonalnie na zawiasach na zewnątrz pojazdu
- dysze wodne
- napęd gąsienicowy
I tutaj, powstało dużo sporów co do tego, jaki napęd zastosować. Inżynierowie Kotin i Troyanov, uparli się na śmigłą na zawiasach, ponieważ mieli już z nimi doświadczenie. Natomiast inżynier Szaszmurin chciał zastosować dyszę wodne, zaprojektowanie przez inżyniera Konowałowa. Szaszmurin w tym celu udał się do ministra budowy maszyn średnich, Małyszewa, aby zrealizować swój pomysł. Małyszew zgodził się na takie rozwiązanie i anulował wszystkie inne projekty napędów, aby wszyscy skupili się na pojeździe z dwoma takimi właśnie silnikami. Pojazd na którym miały zostać zamontowane, to Obiekt 740. Plany modelu w skali 1 do 20 były gotowe już 15 listopada 1949 roku, a pierwszy prototyp Obiektu 740 był gotowy już w lutym 1950 roku, także mamy tutaj zabójcze tempo rozwoju prac.
Należy tutaj wspomnieć o Obiekcie 728 oraz Obiekcie 270-M, które posłużyły tutaj jako pojazdy testowe,
do sprawdzenia, jak spisał by się napęd dysz wodnych.
Testy prototypu przeprowadzono od 15 maja, a ostatnie z nich zakończyły się w sierpniu. Oczywiście pojawiło się parę problemów tego prototypu, ale gwałtownie i sprawnie je wyeliminowano, po czym uznano, iż pojazd ten nadaje się do przyjęcia do wojska. Tak więc dekretem rady ministrów ZSRR z 23 listopada 1950 roku, złożono pierwsze zamówienie na 10 pojazdów, które miały być wyprodukowane w Stalingradzkich Zakładach Traktorowych. Aby to osiągnąć, w STZ stworzono specjalistyczne biuro konstrukcyjne, kierowane przez Romanowa.
Pierwsze 10 zamówionych pojazdów wyprodukowano w 2 miesiące, od maja do czerwca 1950 roku, i zostały one wysłane do wojska, na próby poligonowe z udziałem regularnych oddziałów piechoty. Oczywiście wyszło wtedy jeszcze trochę problemów i drobnych niedopracowań, ale o to właśnie chodziło. Pojazd został ostatecznie dopracowany i był gotowy do masowej produkcji. Kolejnym dekretem rady ministrów ZSRR, 6 sierpnia 1952 roku, Obiekt 740 został przyjęty do służby pod nazwą PT-76, gdzie PT stoi od „pływający czołg” a 76 oczywiście od kalibru armaty.
Na załogę pojazdu składał się kierowca, ładowniczy, oraz dowódca, które pełnił również rolę działonowego.
Zwrócić uwagę tutaj warto na to, iż w wieży pojazdu było całkiem sporo miejsca, ponieważ zamek 76 milimetrowego działa był mały, jak również i pociski, były relatywnie małe.
To w teorii dawało możliwość strzelania z tego działa co 4 sekundy, co dawało 15 strzałów na minutę. Aczkolwiek, kiedy do samego przeładowania dodać czas na wycelowanie działa, szybkostrzelność spadała do 7 strzałów na minutę. Samo działo, to tak naprawdę 76 milimetrowa armata D-56T, która bazowała na dziale F-32 oraz dziale ZiS-3. Działo strzelało tą samą amunicją i miało identyczne adekwatności balistyczne. Aczkolwiek, już pod koniec drugiej wojny światowej, działo F-32 oraz działo ZiS-3 były uznane za przestarzałe i zostały zastąpione przez 85 milimetrowe działa znane chociażby z T-34-85. Plan od samego początku uwzględniał umieszczenie 85 milimetrowego działa do pojazdu, aczkolwiek, przez redukcję masy do maksymalnie 15 ton, nie było na to po prostu możliwe. A więc dlaczego zdecydowano się na uzbrojenie w PT w działo, które uważano za kompletnie przestarzałe i niewystarczające?
Mianowicie, tutaj w grę wchodzi doktryna używania tego typu pojazdów. Ich głównym zadaniem było
wspieranie desantującej się piechoty, poprzez likwidację stanowisk karabinów maszynowych, oraz wyrzutni bezodrzutowych, jak i ogólnie lekko opancerzonych celów. Dlatego, przestarzałe działo 76mm zostało uznane w tym wypadku za wystarczające. Co ciekawe, dowódca czołgu, który pełnił również rolę działonowego, wyposażony był w specjalny celownik, który pozwalał tej maszynie prowadzić ogień pośredni. Warto zauważyć tutaj jeszcze, iż tak naprawdę, używając konwencjonalnej amunicji, pojazd ten mógł podjąć walkę i skutecznie niszczyć alianckie czołgi lekkie z tamtego czasu, takie jak M41 Walker Buldog, czy AMX-13, a choćby oceniało się, iż byłby w stanie poradzić sobie z lekko opancerzonymi czołgami podstawowymi takimi jak AMX-30 czy Leopard 1. Ale kiedy tylko alianci zaczęli produkować nowsze maszyny, nie było już mowy o podjęciu walki PT-76 z zachodnimi czołgami podstawowymi.
Zaledwie parę miesięcy później, bo 9 maja, z okazji dnia zwycięstwa, czołg został pokazany publicznie.
Produkcja seryjna tego pojazdu trwałą od roku 1952, aż do 1967, gdzie szacuje się, iż zbudowano ich około 12 tysięcy sztuk.
Oczywiście, w trakcie produkcji, dochodziło do wielu usprawnień tego pojazdu, z których postaram się wymienić te najważniejsze. Nie ma tutaj konkretnych nazw, ponieważ kolejne ulepszone wersje nazywano po prostu ze względu na rok produkcji.
- PT-76 mod 1951, to pierwszy przyjęty do produkcji seryjnej PT-76, czyli tak naprawdę Obiekt 740.
- W 1952 roku dodano drugą pompę wody, oraz pogrubiono deflektor fal z 10 do 20 milimetrów.
- W 1954 roku zamieniono mechanizm otwierania i zamykania włazu kierowcy na ten z czołgów T-54. Znacznie ułatwiło to kierowcy prowadzenie pojazdu w złych warunkach atmosferycznych.
- W 1956 roku rozpoczęto produkcję amunicji HEAT UBR-354M, w którą od tamtego momentu wyposażono każdy czołg.
- W 1957 roku doszło do najważniejszej modyfikacji. I tutaj dochodzi do teoretycznie zmiany nazwy, na PT-76B. Po pierwsze zmieniono armatę D-56T na D-56TM. Dodano w niej nowy hamulec wylotowy, ponieważ poprzedni, w momencie wystrzału, kierował gazy do tyłu naokoło działa, co mogło potencjalnie zranić desant, który na czołgu siedział. Ponieważ sowiecka doktryna wymuszała aby PT-76 był zdolny do zabrania 20 żołnierzy na pokład, i dalej był zdolny do atakowania celów w trakcie płynięcia. Pierwszy model hamulca wylotowego mógł strącić piechotę z maszyny,
a choćby spowodować ich uszkodzenie. Kadłub maszyny podwyższono i mierzył on teraz 2 metry i 25 centymetrów. - W 1958 roku ponownie podwyższono kadłub maszyny, o 6 centymetrów oraz dodano zewnętrzne zbiorniki paliwa, które nie były podłączone bezpośrednio do silnika. Wzmocniono tez konstrukcję w kluczowych miejscach, tak, aby kadłub nie wyginał się od mocy dysz wodnych.
- W 1959 roku ponownie wzmocniono kadłub, ale tym razem sklejką, żeby nie zwiększać dodatkowo masy maszyny.
- W 1961 roku doszło do kolejnej dużej zmiany, ale to nie tyczyło się tylko PT-76. Sowieci ogólnie postanowili odświeżyć i zmodernizować sporo swojego starszego sprzętu, takiego jak choćby czołgi T-54. Tak więc przez lata 60’te doszło do wielu bardzo ważnych zmian w czołgu PT-76.
- W 1961 roku zmieniono ponownie armatę z D-56TM na D-56TS, głównym ulepszeniem było dodanie dwupłaszczyznowego stabilizatora, który pozwalał na prowadzenie ognia w trakcie ruchu, jak i również automatyczne utrzymanie armaty na wybranym celu. Sam ten stabilizator zasługuje na chwilę omówienia, bo był całkiem ciekawy. Nazywa się STP-2P „Zaria” i pozwalał on na zablokowanie działa. Posiadał 2 główne tryby pracy. Automatyczny, który był wykorzystywany w walce, kiedy wszystko działało jak trzeba oraz półautomatyczny, który stosowano w wypadku awarii stabilizatora, jednak był wolniejszy od automatycznego. Po oddaniu strzały, stabilizator blokował hydraulicznie działo w miejscu, dzięki czemu dowódca, który był również działonowym, mógł obserwować strzał i to, czy trafił tam gdzie chciał. W międzyczasie działonowy po załadowaniu nowego pocisku wciskał guzik, który odblokowywał działo, co ponownie je stabilizowało. W wielu czołgach z tamtego okresu po oddaniu strzału działo od razu unosiło się do góry, aby dać ładowniczemu lepszy dostęp do zamka i ułatwić proces ładowania, jednak ze względu na mały rozmiar pocisku, jak i 76 milimetrowego zamka działa znacznie mniejszego, niż na przykład 100 milimetrowe działo na T-55 (które używało tego samego stabilizatora STP-2), można było wykorzystać taką blokadę działa, w przeciwieństwie do T-55 gdzie działo nie blokowało się po wystrzale. Do zamka działa dodano również osłonę odrzutu, aby łuski wylatujące z zamka w nikogo nie uderzyły i dodano hydrauliczny tłok elewacyjny, co usprawniało nakierowywanie działa na cel, gdzie wcześniej elewacja działa odbywała się manualnie, mechanicznie. Postanowiono również podwyższyć wieżę o 2 i pół centymetra, co dawało więcej miejsca w środku, ale stało się to głównie dlatego, iż zmieniono mechanizm obrotu wieży na inny.
- W 1962 roku ponownie podwyższono kadłub, o 7 centymetrów i zmieniono kąt nachylenia przedniej dolnej płyty z 45 stopni do 55 stopni.
- W 1967 roku, zmieniono sprzężony karabin maszynowy z SGMT na PKT i zmniejszono grubość tylnej dolnej płyty do 8 milimetrów.
Rok 1967 to ostatni rok produkcji PT-76 i wspominałem tylko o ważniejszych zmianach, ale proszę pamiętać, iż przy każdej zmianie (a było ich więcej) za każdym razem dopracowywano konstrukcję. Wymieniono chłodnicę na wydajniejszą, zmieniono jakieś części zawieszenia, aby były wymienne między stronami i ułatwiało to logistycznie, a z roku na rok pojazd ten stawał się coraz lepszy. Ale, to nie znaczy, iż nie obyło się to bez większych problemów. I to takich, których nie dało się naprawić prostymi zmianami na linii produkcyjnej. Mianowicie, na początku armatę 76 milimetrów uznawano za wystarczającą, ale gwałtownie okazało się, iż brakuje jej mocy. Szczególnie kiedy Sowieci zobaczyli Amerykański czołgi Patton i Brytyjskie czołgi Centurion. Po drugie, bardzo lekki pancerz połączony z dość dużymi rozmiarami kadłuba sprawiał, iż czołg był po prostu wyjątkowo wrażliwy na wszelaki ostrzał. No i na koniec, okazało się, iż jest słabym czołgiem zwiadowczym, z powodu iż silnik jest niesamowicie głośny, czołg jest wysoki i co najśmieszniejsze, jak na czołg którego rolą było rozpoznanie, nie posiadał on odpowiedniego sprzętu do jego prowadzenia.
Ale, w jednym czołg PT-76 się po prostu wyróżniał i to jest to, do czego został tak naprawdę od początku zaprojektowany. Mianowice, bardzo dobrze pływał. No ale oprócz pływania, trzeba było jeszcze, według radzieckiej doktryny dla tej maszyny, być w stanie podjąć walkę z czołgami podstawowymi i wykonywać głęboki zwiad. A to wszystko w oczekiwaniu na przybycie cięższych czołgów, które miały by zwolnić PT-76 z takiego starcia.
Także niestety dla PT-76, nigdy nie został on wykorzystany w roli, do jakiej go zaprojektowano.
A było to pokonywanie środkowoeuropejskich pól, rzek, jezior i bagien. A skończyło się na tym, iż sprzedano go do innych państw i jego użytkownicy, w czasie konfliktów, najzwyczajniej w świecie używali go wbrew jego pierwotnemu przeznaczeniu, bo siłą rzeczy mieli inne doktryny na inne tereny.
Tak więc czołg ten na przykład w rękach Wietnamczyków, nie miał szans w starciu choćby z amerykańską piechotą, wyposażoną w lekkie manualne wyrzutnie przeciwpancerne, jak i chociażby ciężkie karabiny maszynowe M2 Browning, które radziły sobie bez problemu z ekstremalnie lekkim pancerzem PT-76, a były montowane na wszystkim, na co tylko Amerykanie mogli je zamontować. Tak więc w wypadku kiedy zwykły transporter M113 z pojedynczym karabinem M2 Browning wpadł gdzieś na czołg PT-76, działonowy takiego karabinu maszynowego mógł go bez problemu ostrzelać i najprawdopodobniej zabić
załogę, znajdującą się w środku. Ale akurat na teren Wietnamu ten czołg nadawał się idealnie. Tam, gdzie ciężkie amerykańskie czołgi grzęzły w bagnie, tam lekki PT-76 był w stanie przemieszczać się bez problemu. Również jakimś cudem, w Wietnamie zdarzyło się wielokrotnie, iż czołgi PT-76 przygwożdżone przez amerykański ogień z wyrzutni bezodrzutowych, oraz lekkich ręcznych wyrzutni przeciwpancernych, były w stanie przyjąć sporo trafień i dalej działać oraz odpowiadać ogniem.
Jednym z przykładów ekstremalnej przeżywalności PT-76 może być to, iż według jednego z raportów,
drużyna US Army zaliczyła 9 trafień z bliskiego dystansu w jeden z wietnamskich czołgów PT-76, ale
wyglądało to tak, jakby nic mu się nie stało, a czołg został zniszczony, dopiero kiedy został trafiony kolejną rakietą w silnik, przez co zajął się ogniem.
Ale skoro jest okazja, to myślę, iż warto tutaj opowiedzieć o jedynej prawdziwej bitwie pancernej z
czasów wojny w Wietnamie.
Mianowicie o 21:00 w nocy z 2 na 3 marca 1969 roku, amerykański obóz Ben Het znalazł się pod ostrzałem wietnamskich wyrzutni bezodrzutowych. Między 21:30 a 22:00 został ostrzelany z ciężkich moździerzy i artylerii. Sierżant sztabowy Jerry Jones oraz Havermale między wystrzałami artylerii wyłapali odgłosy gąsienic i ciężki dźwięk silników. Tyle wystarczyło, aby na nogi postawić Kompanię B, uzbrojoną w czołgi M48 Patton. Amerykańscy czołgiści załadowali pociski HEAT. Panowała kompletna ciemność,
przerywana okazjonalnym wybuchem pocisków artyleryjskich. Teren zaczął być podświetlany
przez szperacze w podczerwieni, aby ułatwić wypatrzenie wroga w noktowizji. Kiedy artyleria ucichła, zapanowała również cisza. Została one przerwana nagle, przez wybuch miny przeciwpancernej,
gdzie amerykańscy żołnierze oszacowali to na dystans między 800 do 1100 metrów. Wybuch ten podświetlił jeden z wietnamskich czołgów PT-76, który należał do 16 kompanii, 4 batalionu, 202 pułku pancernego północnego Wietnamu. Detonacja miny na którą wjechał PT-76 sprawiła, iż zapalił się on, podświetlając dodatkowe sylwetki czołgów obok niego. Zanim echo eksplozji ucichło, dowódca uszkodzonego czołgu PT-76 oddał strzał z głównego działa w stronę amerykańskiego
obozu. Był on jednak za krótki, i pocisk spadł przed obozem. Po tym wystrzale reszta wietnamskich czołgów PT-76 rozpoczęła ostrzał. Amerykanie dostrzegli co najmniej 7 rozbłysków, oraz w płomieniach palącego się PT-76 przewinął się wietnamski transporter BTR-50. Amerykańscy czołgiści nie czekali na nic więcej. Otworzyli ogień w stronę rozbłysków z głównych dział wietnamskich PT-76, oraz do podświetlonych płomieniami pojazdów. Pierwszym Amerykańskim czołgistą, który odpowiedział ogniem, był specjalista Frank Hembree. Na podstawie rozbłysków z dział czołgów PT-76 udało mu się już za drugim strzałem trafić jeden z nich i wyeliminować go z akcji. Amerykański patrol w okolicy bazy zameldował przez radio, iż widzi kolumnę od 8 do 15 pojazdów, poruszających się na
wschód w kierunku obozu. Amerykanie postanowili oświetlić noc przy pomocy flar wystrzeliwanych z moździerzy, by ułatwić swoim czołgistom wypatrzenie wroga. Szybka decyzja o doświetleniu pola bitwy była jednak dla amerykanów zgubna, bo tak się składa, iż dzięki flarom, wietnamscy czołgiści w końcu mogli zobaczyć, do czego strzelają. Jeden z wietnamskich czołgów wypatrzył amerykańskiego Pattona, dowodzonego przez sierżanta pierwszej klasy, Havermalea. PT-76 wycelował, i oddał strzał. Nie mogło się to stać w gorszym momencie, ponieważ kapitan Stovall, który dowodził kompanią B, właśnie wspinał się na ten czołg, kiedy wietnamski pocisk trafił go we właz ładowniczego. Ładowniczy, oraz kierowca, który akurat znajdował się na czołgu i obsługiwał jeden z jego karabinów maszynowych, zginęli na miejscu. Kapitan Stovall oraz sierżant Havermale zostali z czołgu zrzuceni i ranieni odłamkami. Czołg M48 Havermale został tylko lekko uszkodzony, ale większość jego załogi była ranna lub martwa.
Dowódca kompanii również był ranny. Tak więc dowodzenie przejął sierżant sztabowy Jerry Jones. gwałtownie skierował nową załogę do lekko uszkodzonego M48 Havermale, po czym pobiegł pod ciężkim ostrzałem do innego czołgu M48, który ze swojej pozycji nie był w stanie odpowiedzieć ogniem w stronę wietnamskich PT-76. Jones przekierował M48 na nową pozycję, z której z czołgu specjalista Eddie Davis, dostrzegł kolejny pojazd, obok wykluczonego już z walki przez minę płonącego PT-76. Eddie Davis oddał strzał w jego stronę, i zniszczył go jednym trafieniem. Amerykanom zaczęła kończyć się amunicja HEAT i gdy zaczęli do głównych dział ładować pociski burzące, Wietnamczycy zaczęli się wycofywać. W trakcie ich odwrotu nękał ich jeszcze AC-47 Spooky i na tym skończyła się jedyna bitwa pancerna w trakcie wojny w Wietnamie. Rano Amerykanie udali się w miejsce, w którym zdetonował minę jeden z czołgów PT-76.
Znaleziono tam dwa kadłuby czołgów PT-76, oraz jeden zniszczony transporter BTR-50PK. Co ciekawe, na miejscu nie było żadnych ciał. Znaleziono tylko zakrwawione bandaże, trochę spalonych mundurów, hełmofon kierowcy i ręczny miotacz ognia. Przypuszcza się, iż Wietnamczycy zaatakowali obóz w celu zniszczenia znajdujących się w nim dział samobieżnych kalibru 175mm. Tak więc, może i oceniało się, iż 76 milimetrowa armata na czołgach PT-76 jest za słaba, aby zagrozić alianckim czołgom podstawowym, ale jedyne trafienie takiego właśnie czołgu z tej 76 milimetrowej armaty zdołało zabić 2 członków jego załogi oraz ranić dwóch kolejnych amerykańskich żołnierzy. Co prawda trzech z nich akurat niefortunnie znajdowało się na zewnątrz maszyny, ale ładowniczy siedział w środku, pod zamkniętym włazem. Udowodniło to, iż PT-76, mimo przestarzałego uzbrojenia, jest dalej groźnym przeciwnikiem.
Warto przetoczyć tutaj jeszcze jedno użycie bojowe czołgów PT-76, które wydarzyło się 4 lata wcześniej.
Mianowicie, W wojnie indyjsko-pakistańska w 1965 roku doszło do pełnoskalowego ataku wojsk indyjskich, jako odpowiedź na pakistańską operację Gibraltar, polegającą na podburzaniu miejscowej ludności z Kaszmiru i Jammu przeciwko rządowi indyjskiemu. Obydwie strony dysponowały czołgami i obydwie strony ich użyły. Pakistan miał do dyspozycji amerykańskie czołgi M4 Sherman, M36 Jackson, oraz M24 Chaffie, ale także nowsze, amerykańskie czołgi Patton. Indie miały za to Brytyjskie czołgi Centurion, amerykańskie M4 Sherman, ale także sowieckie PT-76. Aczkolwiek, czołgi PT-76 były dla nich tak nowe, iż można tutaj mówić o absolutnym braku doświadczenia w używaniu takiego typu pojazdu, ponieważ szkolenie indyjskich załóg, na terenie ZSRR, odbyło się wrześniu 1965 roku. Same czołgi indyjska armia otrzymała dopiero pod koniec sierpnia tego samego roku. Jeszcze w tym samym miesiącu, kiedy załogi były szkolone w ZSRR, otrzymały one rozkaz powrotu i użycia nowych czołgów do przechwycenia nacierających jednostek pakistańskich. Dzień, w którym zostali wysłani do akcji, był dniem, w którym Rosjanie planowali dopiero zacząć ich szkolić indyjskich czołgistów, z używania głównego działa czołgów PT-76. Mimo tego, musieli sobie jakoś poradzić. Na domiar złego, pojazd ten dla armii indyjskiej był tak nowy, iż żołnierze często mylili je z czołgami przeciwnika i otwierali do nich ogień. 17 września, szwadron C, z 7 kawalerii przemieszczał się w kierunku Chattanwala, ale musiał przerwać
natarcie, ponieważ 7 czołgów, w tym czołg dowódcy jednostki, ugrzęzło w trudnym terenie. Ten czołg dowódcy jednostki musiał zostać porzucony, a jego załoga postanowiła go wysadzić, żeby nie wpadł
w ręce nieprzyjaciela. Nie był to dobry start. 4 dni później, eskadra C napotkała pakistańskie czołgi M4 Sherman oraz Pattony. Indyjskie czołgi PT-76 ruszyły do ataku, w oczekiwaniu na Centuriony, ale zanim one przyjechały, tylko jeden indyjski PT-76, oraz jeden pakistański M4 Sherman oraz Patton zostały uszkodzone. Biorąc pod uwagę, iż do walki doszło na dystansie około 600 metrów, pokazało to po prostu brak doświadczenia po obydwu stronach. Po tym wszystkim, obydwie strony ogłosiły, iż wygrały, a sytuacja wrócił dokładnie do punktu sprzed wojny, chociaż, napięcie było ogromne. Jak się każdy spodziewał, doszło do ponownego konfliktu, tym razem w 1971 roku. Pakistańczycy przeprowadzili
czystki mające na celu ograniczenie ruchów nacjonalistycznych we wschodnim Pakistanie, co doprowadziło do ludobójstwa w Bangladeszu. Indyjskie wojska stacjonowały w pobliżu granicy i tak się składa, iż akurat był tam indyjski 45 pułk kawalerii, oraz 69 pułk pancerny. Obydwa uzbrojone w lekkie czołgi PT-76, a granica przebiegała przez deltę Gangesu, idealną lokalizacja dla czołgów PT-76.
Dodatkowo, przez parę lat, załogi czołgów PT-76 miały wystarczająco dużo czasu, aby doskonale zapoznać się ze swoimi maszynami, czyli to, czego brakowało im w poprzednim konflikcie.
Doszło do znanej dziś bitwy pod Garibpur, gdzie 14 batalion Pendżabu, liczący 800 ludzi, wraz z 14 lekkimi czołgami PT-76 należącymi do 45 pułku kawalerii, wkroczył na tereny Garibpur, czyli na terytorium Pakistanu Wschodniego. Misją było zajęcie oraz zabezpieczenie drogi prowadzącej do Jessore. Na chwilę przed tym, doszło do wymiany ognia między oddziałami granicznymi Indii oraz Pakistanu, co uprzedziło Pakistańczyków o nadchodzącym ataku. Pakistańczycy zmobilizowali więc 107 brygadę piechoty, czyli około 2 tysiące żołnierzy, oraz 24 samodzielną dywizję pancerną, 3 dywizję pancerną, oraz 3 dodatkowe dywizjony pancerne. Indyjskie czołgi PT-76 zostały wysłane do przechwycenia pakistańskiego kontrataku. Wiedząc co nadchodzi, okopali oni swoje czołgi PT-76 i czekali na przeciwnika. Jednak, pogoda nie dopisała i czołgiści obydwu stron znaleźli się w bardzo gęstej mgle. Indyjskie czołgi PT-76 opuściły swoje okopane pozycje, aby wyjść na przeciw nadjeżdżającym pakistańskim czołgom. Pakistańczycy mieli do dyspozycji głównie czołgi M24 Chaffie, czyli przestarzałe i zużyte drugowojenne czołgi lekkie armii USA, odsprzedane im po drugiej wojnie światowej, ale w wypadku ekstremalnie lekkiego pancerza czołgów PT-76, były one dalej ogromnym zagrożeniem. Oddziały pakistańskie miały przewagę liczebną trzech do jednego. Jednak, wykorzystując ciężką mgłę, w której czołgi można było dostrzec z maksymalnie 50 metrów, a czasem choćby i 30, indyjskie PT-76 wyruszyły do ataku, pod dowództwem Daljita Singh Naraga, który był dowódcą eskadry C. Dowodził on swoim PT-76 z otwartego włazu i udało mu się zniszczyć 2 pakistańskie czołgi M24 Chaffie, zanim został zabity ogniem z karabinów maszynowych. Reszta jego eskadry podczas tej bitwy we mgle, zaraportowała po niej zniszczenie jeszcze 12 czołgów M24 Chaffie, oraz zdobycie 3 z nich w stanie na chodzie, najprawdopodobniej opuszczonych przez załogę w chaosie bitewnym. Dodatkowo, 300 pakistańskich żołnierzy poległo, a oddziały indyjskie straciły tylko 28 ludzi, oraz 4 czołgi PT-76. Wspominam o tej bitwie, ponieważ wydarzyła się ona zanim wojna zostaną oficjalnie zadeklarowana. Wypłynęło to fantastycznie na indyjskie morale, oraz roztrzaskało kompletnie morale Pakistańczyków. Mówi się nawet, iż bitwa ta miała wręcz najważniejsze znaczenie pod względem morale, w każdej przyszłej bitwie tej wojny.
Ale, to nie koniec, ponieważ doszło do jeszcze jednej ciekawej bitwy, a raczej potyczki, o której warto opowiedzieć. Mianowicie, 3 grudnia czołgi PT-76 z 1 indyjskiego dywizjonu pokonały pakistański batalion piechoty, który bronił miasta Mian Bazar. Niestety, stracili 4 czołgi na rzecz ognia z wyrzutni bezodrzutowych kalibru 106mm. 9 grudnia, ta sama jednostka zdobyła doki w Chandpur, aczkolwiek, podczas tej bitwy, trzy pakistańskie kanonierki otworzyły ogień do indyjskich czołgów PT-76, kiedy te znajdowały się w wodzie, próbując przekroczyć rzekę Meghna. Po intensywnej wymianie ognia, indyjskie czołgi PT-76 zatopiły wszystkie 3 pakistańskie kanonierki, będąc w tym czasie w wodzie! Z 540 marynarzy obsługujących te kanonierki, uratowało się tylko 180. Dwa dni później, czołgi te napotkały kolejną kanonierkę. Indyjskie czołgi PT-76 odpowiedziały huraganowym ogniem i po 54 wystrzelonych pociskach, kanonierka próbując uniknąć ognia, utknęła na mieliźnie, przez co sama wykluczyła się z dalszej walki, chociaż i tak była już bardzo mocno uszkodzona. Ale nie było tak kolorowo, jak można byłoby pomyśleć, chociaż po stronie indyjskiej nie doszło do żadnych strat, a przynajmniej nikt o nich nie wspominał, ale w kilku PT-76 przegrzały się silniki, kiedy były używane jako promy do transportu żołnierzy i sprzętu przez rzekę Meghna, która ma choćby do półtora kilometra szerokości. Ale nikt ich raczej za to nie wini, bo po paru kursach z dodatkowym obciążeniem, przez tak szeroką rzekę, mogły się przegrzać. W momencie w którym PT-76 się przegrzał, był holowany przez łodzie cywilne do brzegu.
No i jeszcze o jednym warto wspomnieć. Polacy również mieli czołgi PT-76 w swojej służbie.
Mianowicie, wojsko polskie zakupiło 112 takich maszyn a dostawy rozpoczęły się w 1957 roku.
Trafił one do łużyckiej dywizji desantowej oraz do pododdziałów rozpoznawczych wojsk zmechanizowanych i wojsk pancernych. Polacy wycofali je dopiero w 1989 roku i mieli swoją wersję, mianowicie zamontowano na wieży karabin maszynowy DshK. Co jest całkiem dobrym pomysłem.
W każdym razie, PT-76 był czołgiem doskonałym do poruszania się w trudnym terenie, jak bagna, śnieg, czy oczywiście, przeszkody wodne, ale oprócz tego, pod każdym innym względem odstawał on znacząco od alianckich czołgów lekkich i ostatecznie został on prawie kompletnie zastąpiony znanym raczej wszystkim bojowym wozem piechoty, BWP-1, kiedy wraz z rozpoczęciem produkcji BWP-1, dla Sowietów, czołg PT-76 stał się zbędną konstrukcją. Biorąc też pod uwagę, iż BWP-1 był zdolny także do przewożenia desantu, wycofano także transportery BTR-50 które używane były obok czołgów PT-76.
Ale, to nie oznaczało, iż czołg ten nie był przez Rosjan dalej używany. Ostatnim konfliktem w jakim brał udział była wojna w Czeczenii, po której, w 2006 roku, ostatnie radzieckie czołgi PT-76 zostały wycofane do rezerwy.
Aczkolwiek, jeszcze w tym roku, świat obiegła plotka, iż Rosjanie wykorzystali część rezerwy czołgów PT-76, celem przygotowania ich do wysłania na Ukrainę. Ale póki co to tylko plotka, i nie radził bym się nią kierować. Będziemy wiedzieć na pewno, jak zobaczymy jakieś zdjęcia
Kamil Kowalczyk
Od dziecka zafascynowałem się wszelkiego rodzaju militariami. W wieku gimnazjalnym moją szczególną uwagę przykuły czołgi drugiej wojny światowej. Od paru lat dziele się zebraną przeze mnie wiedzą na moim kanale na platformie YouTube.