"To jest jedno wielkie dziadostwo". Gen. Polko o polskich schronach

dorzeczy.pl 1 dzień temu
Zdjęcie: Gen. Roman Polko Źródło: PAP / Leszek Szymański


– Budując tanim kosztem, nie budujemy schronu, tylko grobowiec. Niezbędne są projekty robione na szeroką skalę, które dotyczą większej części społeczeństwa – mówi gen. Roman Polko w rozmowie z DoRzeczy.pl.


DoRzeczy.pl: Niecałe cztery procent populacji Polski mogłoby znaleźć miejsce w schronach, gdyby nastała taka konieczność. Jaki powinien być ten odsetek?


Gen. Roman Polko: Nie ulega wątpliwości, iż co najmniej 50 proc. ludności powinno mieć możliwość schowania się w solidnych schronach. Mówi pan o czterech procentach, ale jeżeli się przyjrzymy, jak one wyglądają…


Jak?


To jest jedno wielkie dziadostwo. Wizytowałem kilka takich schronów, którymi choćby włodarze miast się chwalili, tylko iż te schrony to była jakaś paskudna, stara piwnica ze szczurami. Dzisiaj schrony buduje się w taki sposób, żeby służyły czy to jako hale sportowe, czy to jako centra handlowe, czy to jako metro, ponieważ wtedy są utrzymywane we właściwym stanie, a koszty się nie mnożą. Krótko mówiąc – o ile wydawane jest pozwolenie na budowę jakiegoś dużego obiektu, to od razu z założenia powinno być tak, iż jego odpowiednio przygotowane podpiwniczenie pełni również funkcję schronu. Takiego, który daje nam rzeczywiste bezpieczeństwo. Jaki może być skutek ukrycia się w miejscu jedynie stwarzającym pozory bezpieczeństwa, pokazał przykład zbombardowanego teatru w Mariupolu, w którym zginęło ok. 300 cywilów. Miejsca schronienia muszą spełniać określone warunki, bo inaczej to nie schrony, tylko grobowce. Muszą mieć odpowiedniej grubości ściany i stropy, posiadać odpowiednie urządzenia filtrowentylacyjne itd., ale również wyposażenie, które pozwoli w nich funkcjonować – wodę, pożywienie, środki medyczne czy łóżka i koce. W sytuacjach kryzysowych, oprócz bezpieczeństwa, ważna jest również kondycja psychiczna ludzi. Zupełnie inaczej jest przeczekać zagrożenie – które czasem trwa wiele godzin – w przyjaznym miejscu, a zupełnie inaczej w obskurnej, odrapanej, zardzewiałej norze.


À propos łączenia funkcji schronu i metra. Najwyższa Izba Kontroli wskazuje, iż warszawskie metro nie nadaje się na schron. Pomimo tego, iż niektóre jego odcinki projektowano jako schron, to i tak – jak zauważa NIK – nie są one odpowiednio wyposażone.


Mimo iż założenia były ambitne, to w pewnym momencie zaczęto szukać oszczędności i znaleziono je kosztem bezpieczeństwa. To jest szerszy problem dotyczący ludzi odpowiadających w Polsce za kwestie infrastruktury bezpieczeństwa. Ktoś zakłada, iż wojna już nam nie grozi, więc po co mnożyć koszty. Tylko iż przyszedł czas, gdy nad Polską pojawia się rakieta manewrująca, gdy na wschodnich rubieżach lata sobie obcy dron. I wtedy rodzi się pytanie o to, co zrobić, żeby ludność czuła się bezpiecznie. Minister obrony narodowej mówi o plecaku ewakuacyjnym. Może on się przydać przy ewakuacji podczas powodzi, ale do czego on ma służyć w czasie zagrożenia atakiem powietrznym? Gdzie ja z nim pobiegnę, skoro nie ma schronu?


Wojna na Ukrainie dobitnie pokazuje, iż miejsca schronienia są szczególnie potrzebne w stolicy. Gdzie się schować w Warszawie, skoro NIK ocenia, iż metro niekoniecznie będzie bezpiecznym miejscem?


Przeglądałem infrastrukturę krytyczną w Warszawie, pracowałem w urzędzie miasta, patrzyłem na to, co jest pod ziemią, ale nie znalazłem obiektów, które rzeczywiście spełniałyby takie wymogi. Absolutnym skandalem, za który powinno się rozliczyć wszystkich cywili, którzy piastowali stanowiska szefów obrony cywilnej, jest to, iż praktycznie nic w tej kwestii nie zrobiono. A najgorsze, iż tuż za naszą wschodnią granicą już trzeci rok trwa pełnoskalowa wojna, a my przez cały czas nic nie robimy. W tym czasie armia – jakby nie oceniać poszczególnych ministrów obrony narodowej – kupowała sprzęt, przeszła technologiczną rewolucję, zmienia procedury.


Jakiś czas temu minister obrony narodowej i prezydent Warszawy zapowiedzieli program „Warszawa chroni”, którego częścią jest organizacja miejsc schronienia dla mieszkańców. W ciągu „najbliższych lat” ma na ten cel popłynąć 117 mln zł, czyli mniej, niż kosztowała kładka pieszo-rowerowa nad Wisłą. Co za takie środki da się zrobić?


Prawdę mówiąc – niewiele. Kiedy coś się dzieje, to rzuca się hasło, które ma dać społeczeństwu poczucie, iż władza zajęła się problemem, iż sytuacja jest opanowana. Ale gdy temat ucichnie, to projekty często pozostają tylko na papierze. Ja bym oczekiwał bardzo konkretnych działań, bo sytuacja jest poważna.


Bardziej majętni Polacy biorą sprawy w swoje ręce. Rośnie zainteresowanie przydomowymi schronami. Nowelizacja prawa budowlanego zakłada możliwość budowy przydomowego schronu o powierzchni do 35 mkw. bez pozwolenia na budowę.


Budując tanim kosztem, nie budujemy schronu, tylko grobowiec. Niezbędne są projekty robione na szeroką skalę, które dotyczą większej części społeczeństwa. A te działania, które robią preppersi, schroniki z wodą i papierem toaletowym, cóż… „żełajem uspiechow”. Nie wystarczy, iż każdy wykopie sobie norkę i będzie bezpiecznie.


Problemem jest nie tylko to, iż w razie zagrożenia nie mamy bezpiecznego schronienia, ale także to, iż nie wiemy, jak się zachować. Brakuje edukacji, a tymczasem nasz potencjalny wróg już uczy w szkołach kopania okopów itp.


Myślę, iż w przypadku ataku na Polskę 90 proc. ludzi nie wiedziałoby, co robić, dokąd się udać. Edukacja jest potrzebna. Zacznijmy od komendantów policji, żeby rozpoznawali co jest granatnikiem, a co głośnikiem. Ironizuję, ale ryba psuje się od głowy. Najpierw zbudujmy podstawę, wyznaczmy kompetentnych ludzi, którzy czują odpowiedzialność za budowanie obrony cywilnej. Jak te struktury już będą, to edukujmy nauczycieli. A jak już będziemy mieli odpowiednio przygotowaną kadrę pedagogiczną, to zacznijmy szkolenie dzieci i młodzieży. Tylko róbmy to w sposób prosty i skuteczny, bez zbędnego skomplikowania.


I tu pewna dygresja. Kiedy kierowałem Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, chciałem przeprowadzić ćwiczenie kryzysowe kraju na wypadek ataku – by sprawdzić, jak będą współdziałać struktury administracji państwowej i samorządowej w likwidacji zagrożenia. Na moje zaproszenia do udziału w ćwiczeniach prawie każdy odpisywał: rozumiemy, iż to bardzo ważne, ale teraz nie mamy czasu, zróbmy to kiedy indziej. Jedyne ćwiczenia udało mi się zorganizować w 2004 r., gdy prezydentem Warszawy był śp. prezydent Lech Kaczyński. Były to ćwiczenia na metro i na Salę Kongresową, które nie były pompowane na pokaz, ale zostały zrobione po to, żeby zidentyfikować wszelkie mankamenty w działaniu w obliczu zagrożenia. Pokazaliśmy wtedy, iż jest nad czym pracować. Odporność na zagrożenia buduje się poprzez takie działania. Tylko trzeba działać.


Czytaj też:Ani branka, ani służba. Obywatelska Armia RzeczypospolitejCzytaj też:Niemieckie media: Zmodernizowane polskie czołgi widziane pod Kurskiem
Idź do oryginalnego materiału