Ogromne problemy Polskiej Grupy Zbrojeniowej
Czołg, haubica samobieżna czy wyrzutnia pocisków rakietowych bez amunicji staje się bezużyteczną kupą złomu i łatwym celem dla wojsk przeciwnika. Zdolności bojowe Wojska Polskiego wbrew zapewnieniom naszych polityków i generałów rezerwy są niewystarczające, by odeprzeć ewentualną inwazję. Jednym z powodów tego stanu rzeczy są braki sprzętu i amunicji, bo część naszego arsenału w ostatnich dwóch latach przekazano Ukrainie.
Słabość ta stała się aż nadto widoczna, gdy w ubiegłym roku Komisja Europejska zdecydowała się przeznaczyć 2 mld euro na rozwój produkcji amunicji w państwach Unii. Chodziło głównie o pociski artyleryjskie 155 mm, których deficyt dramatycznie ujawniła wojna w Ukrainie. Bruksela chciała, by europejskie firmy były zdolne do wytwarzania 2 mln sztuk takich pocisków rocznie.
Wnioski o dotacje można było składać od 18 października do 13 grudnia 2023 r. Zdecydowały się na to trzy polskie firmy, wchodzące w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej: Mesko SA, Dezamet SA oraz Nitro-Chem SA, które łącznie ubiegały się o 11 mln euro dofinansowania. Kwota była tak śmiesznie niska, gdyż środki unijne obejmowały jedynie 45% kosztów planowanych inwestycji, co oznaczało, iż spółki musiały mieć kapitał własny na pokrycie ponad połowy wydatków. A naszej zbrojeniówce się nie przelewa. Poza tym zarządzanie Polską Grupą Zbrojeniową od dawna znacząco odbiega od standardów przyjętych w Unii Europejskiej.
O tym, jakie są możliwości produkcyjne polskich zakładów, najlepiej świadczy umowa z 22 grudnia 2023 r., na mocy której konsorcjum PGZ-Amunicja ma do roku 2029 dostarczyć 300 tys. pocisków 155 mm. Oznacza to, iż miesięcznie produkowanych będzie ok. 4 tys. pocisków. Tyle, ile dziś wojska ukraińskie zużywają jednego dnia.
Ostatecznie unijną dotację w kwocie 2,1 mln euro otrzymał jedynie Dezamet, wnioski złożone przez Mesko i Nitro-Chem zostały odrzucone z przyczyn formalnych. Rząd Donalda Tuska chce teraz przekonać Brukselę, by zorganizowała dodatkowy konkurs amunicyjny, w którym nasze firmy miałyby większe szanse.
Karuzela prezesów
Stocznia Marynarki Wojennej w Radomiu nad rzeką Mleczną to nie dowcip, ale fakt. W 2017 r. Polska Grupa Zbrojeniowa powołała spółkę celową, która przejęła od syndyka majątek będącej w upadłości likwidacyjnej Stoczni Marynarki Wojennej. Czego jednak można było się spodziewać po ludziach kojarzonych z ówczesnym ministrem obrony Antonim Macierewiczem, którzy po wyborach z 2015 r. zasiedli w zarządzie PGZ?
Pierwszym prezesem PGZ powołanym przez rząd PiS został Arkadiusz Siwko – w latach 1991-1992 szef gabinetu Macierewicza, gdy ten był ministrem spraw wewnętrznych. Później kierował redakcją wydawanego przez niego „Głosu”. Jednym z członków zarządu został zaś mecenas Maciej Lew-Mirski, były członek Komisji Weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych, syn mecenasa Andrzeja Lwa-Mirskiego, który przez lata reprezentował Antoniego Macierewicza przed sądami.
Prezesa Siwkę zastąpił Błażej Wojnicz, ówczesny szef Polskiego Holdingu Obronnego (czyli dawnej Grupy Bumar). Utrzymał się do lutego 2018 r., gdy został odwołany w ramach czyszczenia spółek sektora obronnego z ludzi Macierewicza. Zastąpił go współpracownik ministra Błaszczaka Jakub Skiba, który przetrwał w fotelu prezesa ledwie do końca września 2018 r., by ustąpić miejsca Witoldowi Słowikowi, wiceministrowi z resortu inwestycji i rozwoju.
W lutym 2020 r. Słowika zastąpił Andrzej Kensbok, który zrezygnował z funkcji prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej pod koniec marca 2021 r., by przejść do zarządu KGHM Polska Miedź. Źli ludzie twierdzili, iż miało to związek z jego absolutnie legalną hojną wpłatą na konto kampanii wyborczej prominentnego polityka PiS Michała Dworczyka. Następcą Kensboka 8 kwietnia 2021 r. został Sebastian Chwałek, który wytrwał w fotelu prezesa PGZ do 20 lutego 2024 r., co wydaje się imponującym osiągnięciem.
Ta karuzela personalna nie sprzyjała stabilności. Grupą wstrząsały podejrzenia o pospolite afery, w tym głośna historia sześciu osób, które w 2021 r. usłyszały zarzuty działania na szkodę PGZ oraz powoływania się na wpływy w resorcie obrony. Wśród nich znalazł się były doradca Antoniego Macierewicza Bartłomiej Misiewicz.
Były też sprawy poważniejsze. W listopadzie 2019 r. premier Mateusz Morawiecki uroczyście podpisał umowę o dokapitalizowaniu Polskiej Grupy Zbrojeniowej w związku z rozbudową fabryki prochu w Pionkach oraz realizacją projektów dotyczących produkcji amunicji i rakiet w Skarżysku-Kamiennej. Za kwotę 400 mln zł miała powstać m.in. nowoczesna fabryka prochów wielobazowych, niezbędnych do produkcji pocisków artyleryjskich i czołgowych. Rocznie produkowano wówczas 30-40 tys. sztuk amunicji wielkokalibrowej. Rządowe plany zakładały wzrost ich produkcji do ponad 200 tys. Było to możliwe pod warunkiem uruchomienia własnej fabryki nowoczesnych prochów, które spółki Dezamet i Mesko musiały kupować za granicą.
Zakłady w Pionkach i Skarżysku-Kamiennej miały ruszyć w roku 2023. W roku ubiegłym Elżbieta Śreniawska, prezes firmy Mesko, zapowiadała, iż zakończenie inwestycji nastąpi najpóźniej w 2024 r. W nowym zakładzie ma być produkowana m.in. amunicja do czołgów Abrams. Czy tak się stanie? Zobaczymy.
W zeszłym roku minister obrony Mariusz Błaszczak zamówił w Korei Południowej kolejne ponad 150 haubic, rezygnując z ich produkcji w Polsce. Wcześniej kupiliśmy 212 takich haubic. Pojawiły się pytania o dalsze losy produkcji rodzimych armatohaubic Krab, które nieźle sprawdziły się na froncie w Ukrainie. Są proste w obsłudze, bardziej wytrzymałe i lepiej radzą sobie w trudnym terenie niż reklamowane systemy niemieckie bądź amerykańskie.
To kilka przykładów ilustrujących problemy związane z produkcją uzbrojenia w Polsce, które w obliczu zagrożenia ze strony Rosji powinny zostać gwałtownie rozwiązane.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 13/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
Fot. Tomasz Czachorowski/Polska Press/East News