
W Polsce pojawiają się pytania, czy i my jesteśmy bezpieczni. W rzeczywistości na tę chwilę nic nie wskazuje na to, żeby Polska miała być zagrożona. Stwierdzenia, iż jeżeli Ukraina padnie bądź przegra, los Polski będzie przypieczętowany, są zdecydowaną przesadą.
Losy Polski i Ukrainy, choć splecione naturalnym antyrosyjskim odruchem, zasadniczo się od siebie różnią, bo różni się sytuacja naszych dwóch państw. Podstawowych w tym kontekście różnic jest pięć, przy czym lista ta zawiera jeden lub choćby dwa elementy, co do których trwałości można mieć wątpliwości.
Po pierwsze, Polska jest członkiem NATO i Unii Europejskiej. Po drugie już w tej chwili stacjonują na naszym terytorium sojusznicze wojska. Po trzecie nasza gospodarka jest nie tylko związana z Zachodem, ale mówiąc wprost, w znacznym stopniu należy do kapitału zachodniego.
Po czwarte Ukraina jeszcze nie przegrała i nic nie wskazuje na to, by choćby przyjmując bardzo niekorzystne warunki pokoju, miała się rozbroić. Po piąte wreszcie, na szczęście słaba jest sama Rosja, która w trakcie wojny z Ukrainą – przypomnijmy – straciła już np. ponad połowę czołgów, z którymi wojnę rozpoczęła.
Znaki zapytania
Problem polega na tym, iż powyższa lista naszych atutów zawiera jeden lub choćby dwa elementy, co do których trwałości można mieć wątpliwości. Niestety nie mamy pewności, czy Amerykanie nie zamierzają wycofać swoich sił z naszego kraju. Co gorsza, w otoczeniu Donalda Trumpa nie brak doradców, którzy suflują mu wręcz wycofanie się Stanów Zjednoczonych z NATO.
Obawa przed takim scenariuszem powoduje, iż wielu komentatorów argumentuje, iż powinniśmy jeszcze ściślej integrować się w ramach Unii Europejskiej i to w Unii szukać remedium również na militarne bezpieczeństwo naszego kraju. To rozwiązanie poza zaletami ma jednak też bardzo poważne wady.

Donald Trump mówił w Kongresie o końcu wojny w Ukrainie
Od bezpieczeństwa jest NATO, a nie UE
Po pierwsze, członkami Unii Europejskiej nie są:
- będąca mocarstwem atomowym i twardo antyrosyjska Wielka Brytania,
- militarnie bardzo istotna i również tradycyjnie antyrosyjska Norwegia
- nie mniej jastrzębia wobec Moskwy Kanada
- mająca teoretycznie dobre, ale podszyte wzajemną nieufnością relacje z Rosją Turcja
Wszystkie te kraje są dla odmiany członkami NATO. NATO, gdyby choćby wyobrazić sobie najgorszy scenariusz, czyli wyjście Stanów Zjednoczonych z Paktu Północnoatlantyckiego, istniałoby dalej, tyle iż bez USA.
Powyższe kazałoby w NATO, a nie w Unii, widzieć podstawę naszego bezpieczeństwa.
Problem z Niemcami
Problemem dobudowania do Unii Europejskiej filaru bezpieczeństwa są też niektóre państwa członkowskie. Węgry i niestety również Słowacja są dziś niemal wprost prorosyjskie. Wyzwaniem są też jednak również będące największą potęgą gospodarczą UE Niemcy, które do tej pory nie rozliczyły się ze swojego romansu z Rosją.
Niemcy, przypomnijmy, przez lata udawały, iż nie widzą rosyjskiego zagrożenia, ale też, np. kurczowo trzymając się Aktu Stanowiącego NATO-Rosja i sprzeciwiając się dyslokacji sił sojuszniczych na naszym terytorium, tudzież budując Nord Stream i Nord Stream 2, wprost ignorowały nasze bezpieczeństwo.
Berlin przez pierwsze dni wojny, gdy Polska dostarczała Ukrainie broń, w istocie czekał na rosyjską defiladę zwycięstwa w Kijowie, a następnie — choć z czasem zaczął broń Ukrainie dostarczać, to równocześnie przy każdej możliwej okazji hamletyzował, zwlekał i często też zawodził.

Olaf Scholz
Polski stosunek do Niemiec jest oczywiście często obarczony nadmiernymi resentymentami. Bardzo wyraźnie było to widać podczas rządów PiS, które były obsesyjnie antyniemieckie i które zamiast próbować z Berlinem rozmawiać, jedynie szczuły na Niemcy.
Politykiem PiS nie jest jednak prezydent Aleksander Kwaśniewski, który rok temu w wywiadzie w podcaście raport międzynarodowy na pytanie o to, czy Niemcy wrócą do romansu z Rosją, stwierdził, iż tak „i to przy tej pierwszej nadarzającej się okazji”. Idea, by budować polskie bezpieczeństwo w oparciu o strukturę, w której nie ma Wielkiej Brytanii, ale za to są i w niej dominują – Niemcy, jest ideą brawurową.
Zalety Unii Europejskiej
Z drugiej strony Unia Europejska ma narzędzia, którymi nie dysponuje NATO, czyli np. możliwości uruchamiania strumieni finansowych, dzięki którym można rozpocząć chociażby poważną produkcję zbrojeniową.
Być może rozwiązaniem byłoby więc powołanie nie w ramach UE, ale w oparciu o nią, osobnej struktury, która niejako uzupełniałaby NATO. Tyle iż i to rozwiązanie nie jest idealne. Do takiej struktury prawdopodobnie bowiem dołączyłaby Wielka Brytania i Norwegia, ale już niekoniecznie Turcja i Kanada.
Zagadnieniem, któremu należałoby się też poważnie przyjrzeć, jest kwestia proliferacji modeli zarządzania. Unia Europejska jest doskonałym narzędziem, które ucywilizowało spory na terenie Europy. Dla Polski Unia stała się też lokomotywą, która przeciągnęła nasz kraj z komunizmu do nowoczesności i ku dobrobytowi, który – choć wyzwaniem pozostają znaczne nierówności społeczne – staje się udziałem coraz większej liczby Polaków.
Rzecz w tym, iż wszystko to oparte było o bardzo specyficzny, z militarnego punktu widzenia całkowicie nieefektywny, model działania, którego istotą jest żmudne wypracowywanie konsensusu, ucieranie się interesów i kompromis.
Bezpieczeństwo militarne wymaga czegoś całkowicie przeciwnego — szybkich i jednoznacznych decyzji i wąskiego, a nie szerokiego kręgu decyzyjnego. Można oczywiście wyobrazić sobie, iż zamiast Europy (rozumianej jako Unia Europejska) dwóch prędkości, powstanie Europa dwóch trybów podejmowania decyzji — tego wojskowego i tradycyjnego.
Tyle iż jest to fikcja i prędzej model wojskowy (czyli ten, w którym decyzje zapadają bez zbędnej zwłoki i nadmiernej dyskusji) wpłynie na pozostałe obszary działania Unii, niż realnie powstaną dwa równorzędne modele zarządzania Unią. Polsce militaryzacja ducha Unii, w jej wszystkich, poza wojskowym, aspektach działania, się nie opłaca. Nie opłaca się też jednak Polsce również i alternatywny scenariusz, w którym obecny duch UE, czyli struktury ociężałej i często spóźnionej w działaniu, wpłynie na aspekty wojskowe.
Nie realizujmy scenariusza Moskwy

Prezydent Rosji Władimir Putin w gabinecie na Kremlu, Moskwa, Rosja, 7 lutego 2025 r.
Poszerzanie kompetencji UE ma jeszcze jedną wadę. jeżeli założyć otóż, iż celem Rosji jest doprowadzenie do rządów skrajnej prawicy, to Unia – poza tym, iż musi skończyć ze swoim wiecznym „rozmemłaniem” – musi ustąpić nieco pola państwom narodowym.
Francuzi, by nie wybrać Marine Le Pen, muszą poczuć nie siłę Brukseli, ale dumę z Francji. Brytyjczycy, by zatrzymać wzrost partii Reform, muszą poczuć sprawczość Londynu, a nie mieć wrażenie, iż oto Londyn podąża za – o dziwo – sprawczą Unią. Pomysł, by UE miała jeszcze więcej do powiedzenia – teraz również w zakresie bezpieczeństwa militarnego, choć wynika z pobudek antyrosyjskich, może paradoksalnie przyczynić się do realizacji marzenia Moskwy, czyli rozpadu Unii.
Wola polityczna jest ważniejsza od ram traktatowych
Dwa podstawowe wyzwania, które stoją dzisiaj przed naszym kontynentem, czyli po pierwsze stworzenie dysponującej wiarygodną siłą odstraszania misji wojskowej, która po zakończeniu działań wojennych trafiłaby na Ukrainę oraz skokowe zwiększenie zdolności bojowych europejskich sił zbrojnych, nie zależą od ram traktatowo-organizacyjnych, ale od woli politycznej.
Być może docelowo konieczne jest znalezienie formuły, która łączyłaby lub uzupełniała NATO i Unię Europejską. Rzecz w tym, iż decyzje o stworzeniu kontyngentu pokojowego, który powinien trafić na Ukrainę, zwiększeniu wydatków na zbrojenia albo o skokowym wzroście produkcji amunicji, można podjąć już teraz. Jeśli decyzje te nie są podejmowane, to nie dlatego, iż brak nam ram, struktur albo zapisów traktatowych, ale dlatego, iż brak nam woli politycznej. A przy okazji rozumu.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jurasz o zachowaniu Donalda Trumpa i J.D. Vance’a: W historii światowej dyplomacji czegoś takiego nie było. Są mentalnymi Sowietami