"Wyzwolenie"

bezkamuflazu.pl 1 rok temu

Na początek historia z Sierakowa, z ostatniego spotkania autorskiego. Świetnie poprowadzonego, w fajnej atmosferze intelektualnego fermentu, zwieńczonego osobliwym, ale i ciekawym doświadczeniem.

– Dlaczego rząd w Kijowie nie zostawi w spokoju ludzi ze wschodniej Ukrainy, którzy chcieliby przyłączyć się do rosji? – pytał mężczyzna po pięćdziesiątce.

– A kto im zabrania wyjechać? – odparłem nieco prowokacyjnie. – Mówi pan językiem kremlowskiej propagandy, która kłamie, przeinacza fakty. Przed rokiem 2014 na Donbasie nie było tendencji secesjonistycznych. O oderwaniu regionu od Ukrainy myślał procent-dwa miejscowych; wynika to wprost z badań socjologicznych. Ideę separatystycznych republik, docelowo zintegrowanych z rosją, przynieśli na wschód Ukrainy rosyjscy wojskowi z Girkinem na czele. Rzekomi separatyści, do których przyłączył się miejscowy margines społeczny, by z bronią w ręku odkuć się za lata życiowych niepowodzeń. Ci bandyci sterroryzowali resztę…

– Przeprowadzono referenda – przerwał mi mężczyzna.

– Niby-referenda, których wyniki znano na długo przed „głosowaniem” – kontynuowałem. – Wracając do sedna, myli pan prorosyjskie sympatie czy sowiecki sentyment, obecne pośród części mieszkańców wschodniej Ukrainy choćby po 2014 roku, z gotowością do zdrady własnego kraju. Nie przeczę, byli tacy Ukraińcy, przez cały czas są. Ale miażdżąca większość potraktowała armię rosyjską jako najeźdźców. Twierdzenie, iż było/jest inaczej, to kłamstwo.

– Obraża mnie pan… – usłyszałem.

– Nie pana, tylko pańskie źródła informacji, jeżeli już – powiedziałem. – Ale okłamujcie się tak dalej – dodałem. – Sam putin uwierzył w bzdury własnej propagandy. I założył, iż Ukraińcy na wschodzie powitają jego żołdaków chlebem i solą. W efekcie stracił najlepszą część armii.

– A wie pan, jakiego pochodzenia jest prezydent Zełenski? – mężczyzna zmienił temat.

– No wiem, jest Żydem. I co z tego?

– Wszystko. To wszystko wyjaśnia…

Ciągu dalszego nie było. Mam w zwyczaju zamykać dyskusje, gdy pojawiają się antysemickie i teorio-spiskowe „argumenty”. Moderator myślał tak samo. Po wszystkim mój antagonista nie miał ochoty na rozmowę twarzą w twarz w kuluarach. No ale pojawił się na spotkaniu, co było dla mnie czymś nowym. Do tej pory stykałem się ze zwolennikami ruskiego miru wyłącznie wirtualnie, zwykle w formie komentarzy. Miałem wrażenie, iż boją się konfrontacji (nie raz już odgrażali się, iż wpadną na jakieś spotkanie i „zmiażdżą mnie retorycznie” – i na zapowiedziach się kończyło). Jak się okazuje, niektórym starcza odwagi – o czym nie piszę z uznaniem, boże broń; dla mnie to niczym hydra unosząca łeb, przejaw zepsucia debaty, w ramach której można dziś publicznie wyrażać swoje uznanie, sympatię dla zbrodniczego reżimu.

Kwestia wolności słowa to temat do odrębnych rozważań, a ja przytaczam tę historię z innego powodu. Spędziłem ostatnio trochę czasu z Ukraińcami ze wschodu. Z tymi, którym dane było poznać dobrodziejstwa włączenia do rosji. Oto mała próbka tych doświadczeń.

Olga Bunczuk, sołtyska ze wsi Zahorianiwka/fot. Marcin Ogdowski

Wieś Zahorianiwka leży 10 km na północ od Chersonia. Osada przetrwała okupację niemal nietknięta – większe rosyjskie oddziały tylko przez nią przejechały, wiosną zeszłego roku jako zdobywcy, jesienią jako uciekinierzy.

– Przez chwilę mieszkało u nas kilku rosyjskich oficerów – opowiadała Olga Bunczuk, sołtyska. – Gdy zaczęła się inwazja, część mieszkańców uciekła, zostawiła chałupy; okupanci potraktowali je jak własne.

– Prześladowali was fizycznie, dokuczali?

– adekwatnie nie – Bunczuk pokręciła głową. – Czasem nagabywali, żeby przyjąć ich paszporty, ale ludzie kazali im iść w diabły. Na początku okupacji obsesyjnie szukali po domach atowszczików (weteranów operacji antyterrorystycznej w Donbasie z lat 2014-22 – dop. MO), a w sąsiedniej osadzie zabili trzech młodych mężczyzn, adekwatnie chłopców, cywilów. Rozstrzelali ich za współpracę z partyzantką – precyzuje kobieta.

– Bez sądu? – dopytywałem.

– A skąd, całą okupację traktowali nas jak gorszy gatunek. Niby chcieli z nas zrobić rosjan, a tak naprawdę mieli gdzieś, jak i z czego będziemy żyć. Zniszczyli sieć elektryczną, przez pięć miesięcy żyliśmy bez prądu. Rozkradli urządzenia z kurzej fermy, w której pracowało trzysta osób z okolicznych wiosek. Zaminowali pola, odbierając pracę tym, którzy żyli z roli. Nie musieli bić, by uprzykrzyć nam życie – Bunczuk uśmiechnęła się smutno.

– Pamięta pani moment wyzwolenia? – celowo zmieniłem temat.

– O tak! – tym razem uśmiech kobiety był szeroki i radosny. – Miałam kontakt z synem, który służy w obronie terytorialnej. Pisał, iż idą na Chersoń, iż jego koledzy przejdą przez Zahorianiwkę. Noc z 10 na 11 listopada spędziłam w piwnicy. Słyszałam jakieś głosy, ruch na drodze, ale bałam się, iż to rosjanie, iż mnie zabiją. Wyszłam z ukrycia jedenastego, była czternasta, gdy zobaczyłam pierwszych naszych chłopców.

Ostatni rosjanie przeszli przez wioskę kilka godzin wcześniej. Zahaczyli o bibliotekę, skąd ukradli dwa laptopy, telewizor i karaoke.

– Książek nie wzięli. Znamienne… – zauważyła miejscowa bibliotekarka. – A elektroniki szkoda, bo była jak okno na świat. To biedna okolica, dzieciaki przesiadywały tu na internecie, co piątek robiliśmy imprezy z karaoke. Biblioteka uczyła, bawiła, tętniła życiem. Aż rosjanie postanowili nas wyzwolić – w głosie kobiety słychać było nutę rozgoryczenia.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeżeli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek i Piotrowi Maćkowiakowi. A także: Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Marcinowi Pędziorowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi i Tomaszowi Sosnowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Bogusławowi Topolskiemu, Czytelnikowi o imieniu Paweł, Arkadiuszowi Wiśniewskiemu i Marii Machole.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Cztery miesiące po wyzwoleniu mieszkańcy Zahorianiwki wciąż borykają się ze skutkami okupacji. Zniszczona i rozgrabiona infrastruktura oznacza brak pracy, a więc i potrzebę elementarnego wsparcia. Świadczy je – w postaci paczek z żywnością i chemią gospodarczą – m.in. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej/fot. Marcin Ogdowski

Idź do oryginalnego materiału