Wybiegam na chwilę do czasu obecnego. I znowu jest czerwiec i czas na czereśnie.
Pani Basia twierdzi, iż może żyć na czereśniach i schabowym. Nie jestem pewien czy jest to kombinacja optymalna dla wszystkich żołądków, ale czereśnie przywodzą różne wspomnienia.
To było jedyne drzewo owocowe, które pięknie wyrosło w naszym obecnym ogrodzie. Próbowaliśmy też zasadzić wiśnię, ale nam nie wyszło.
Najprzyjemniejsze wspomnienia czereśniowe pochodzą jednak z lat całkiem młodzieńczych. Babcia Dackowa – jak ją nazywaliśmy – mieszkała w Złotnikach, czyli na obrzeżach Wrocławia. Była drugą żoną dziadka Jana, Ojca mego Taty, ale traktowaliśmy ją jak prawdziwą babcię a ona odwzajemniała się dobrym sercem. Mama Ojca zmarła na nowotwór, jeszcze we Lwowie, gdy miał on dziewięć lat.
Do Złotnik przyjeżdżaliśmy czasem na wakacje. Poniemieckie domki miały spore ogródki zagrodowe. Był też mały sad, kilkaset merów dalej i jeszcze pole wzdłuż torów kolejowych. Koło domu rosła jedna, starsza już czereśnia z jasnymi owocami. Nie było ich wiele, ale były duże i wspaniałe w smaku. Tu pojawiają się w sklepach od czasu do czasu, ale ich cena zwala z nóg więc za każdym razem, gdy widzę je na półce sklepowej wracam o te, jakieś sześćdziesiąt lat do tyłu. W sadzie były dwa drzewa, o mniejszych owocach, których było tak dużo, iż nie byliśmy w stanie ich wszystkich zebrać. Babcia gromadziła je w koszu, razem z jarzynami i szła, a w zasadzie jechała je sprzedawać na targ do pobliskiej Leśnicy. O ile pamiętam, środkiem lokomocji w okolicy był wtedy rower damka, no i tramwaj.
Byłem już w stanie wspiąć się na drzewa i leżąc na konarach podjadać owoce. Teraz to tylko wspomnienia. Chodziliśmy na grób dziadka Jana, którego pamiętam i pamiętam jego pogrzeb. Grób kilkanaście lat temu odnowiła rodzina i choćby mam jego zdjęcie.
I jeszcze „Kapelusz cały w czereśniach” (oryg. Un cappello pieno di ciliege) Oriany Fallaci, to saga rodzinna wydana pośmiertnie w 2008 a w Polsce w 2012. Ostatnia książka Oriany, która wcześniej wsławiła się wywiadami z „wielkimi” tego świata w tamtym czasie, w tym z naszym „Kukuńkiem”, który wtedy zażywał pełni sławy.
Jako Toskanka nie cierpiała Napoleona, którego uważała za dziwkarza i złodzieja dzieł sztuki, z których w okresie wojen napoleońskich ograbiał Italię.
Podaję tu dwa cytaty z powieści krewkiej Oriany:
„Napoleon! Tego drania nie znosiłam od dziecka. Zuchwały korsykański parweniusz, złodziej obrazów i rzeźb, który okradł pół Italii, żeby ozdobić swój Paryż. A mówią o nim cesarz, geniusz, bohater! Dla mnie zawsze był pospolitym dziwkarzem i złodziejem.”
I dalej:
„Moja prababka, Giovanna, gdy ten gnojek próbował wcisnąć jej wino i dotknąć kolana, dała mu w gębę tak, iż popamiętał. Dumna Toskańska krew. Na szczęście miałam ją w sobie.”
To właśnie prababka Giovanna, na wspomniane, uroczyste spotkanie z bogiem wojny miała założyć pokaźny kapelusz ustrojony świeżymi czereśniami.
Oriana zasłynęła też krytyką islamu po zamachu z 11 września 2001 roku w trylogii “Wściekłość i Duma”, “Siła rozumu” oraz “Fallaci Wywiady z samą sobą, Apokalipsa”. Skutek był taki, iż przewodniczący Związku Muzułmanów Włoch, Adel Smith, pozwał ją do sądu.
Z kolei, ówczesny papież, Benedykt XVI podjął ją w tym samym czasie na prywatnej audiencji w Castel Gandolfo.
Swój światopogląd określała jako chrześcijański ateizm, równocześnie deklarując uznanie dla ówczesnej głowy Kościoła rzymskokatolickiego. Krytykowała natomiast Jana Pawła II za postawę dialogu względem islamu.
A schabowy? Ano w naszym bloku na Ordona w Katowicach, w sobotę wieczorną porą, niezmiennie niesie się odgłos tłuczka do mięsa – niezawodny znak, iż na jutrzejszy niedzielny obiad podadzą kotlety.
***
Okazuje się, iż podział Polski wzdłuż biegu Wisły ma głębsze znaczenie niż sama geografia terenu. Na dodatek, jest tu jak z przysłowiową zdradą małżeńską; wszyscy szepcą wokół i wiedzą, oprócz nieszczęsnego delikwenta, czyli narodu.
Tak NATO, jak i polskie plany obronne zakładają, iż na wypadek ataku Rosji obrona oprze się na linii Wisły. Czyli to co na prawo od niej byłoby i prawdopodobnie jest przeznaczone na zagładę. Wiedzą o tym od dawna Amerykanie, dla których to tylko teatr wojenny. Ale to pikuś, wie o tym – okazuje się – cała Unia a urzeczywistniała się ta wiedza poprzez brak inwestycji na obszarze na prawo od Wisły.
Kiedyś myślałem, iż niemiecka machina gospodarcza po prostu umiejscawiała inwestycje głównie na „swoim” terenie. Okazje się, iż pewno i jedno, i drugie. I tylko nieszczęśliwy naród tubylczy-używając żargonu redaktora Michalkiewicza – żyje w większości w tragicznej nieświadomości.
Pomijam tu dodatkową koincydencję, iż w niedawnych wyborach, to właśnie ta, prawobrzeżna część Polski zagłosowała niewłaściwie, bo nie na Trzaskowskiego!
***
Ukraiński Focus Estate Fund, z siedzibą w Luksemburgu, zakupił trzy centra handlowe w Sosnowcu, Rudzie Śląskiej i Rybniku. Firma posiada już kilka galerii w Polsce i zapowiada w przyszłości kolejne przejęcia.
Inwestycja obejmuje łącznie powierzchnię najmu brutto wynoszącą ok. 46 tys. m kw. Firma podkreśla w komunikacie, iż to „ważny krok w kierunku silniejszego wejścia w polski rynek”.
W Polsce Focus Estate Fund zarządza już m.in. centrami handlowymi w Płocku, Nowym Sączu, Legnicy, Sandomierzu i Bartoszycach.
W zeszłym roku międzynarodowe biuro ukraińskiej firmy farmaceutycznej Farmak zakończyło przejęcie polskiej firmy farmaceutycznej Symphar, stając się jej 100 – procentowym właścicielem.
W październiku 2024 r. pisaliśmy, iż firma Ursus, która ogłosiła upadłość w 2021 roku, została sprzedana ukraińskiej spółce M.I. CROW zajmującej się produkcją sprzętu transportowego.
Od 2022 r. do 2024 r. nastąpił ogromny wzrost nowo powstałych ukraińskich firm na terenie naszego kraju. Według danych Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w tym czasie zarejestrowano ponad 44,5 tysiąca ukraińskich przedsiębiorstw. W samym 2023 roku powstało 28,6 tysiąca jednoosobowych działalności gospodarczych, czyli 80 proc. więcej niż w roku poprzednim.
Więcej szczegółów na Kresy.pl:
https://kresy.pl/wydarzenia/ukrainski-fundusz-przejal-trzy-centra-handlowe-na-slasku/.
Trzeba jednak mieć pozytywny pogląd na Polską rzeczywistość, również gospodarczą, tak jak to proponuje najnowsza Gazeta Wyborcza (20 czerwca 2025). Imigranci z Ukrainy nie tylko nie szkodzą naszej gospodarce, ale dokładają się do PKB. W zeszłym roku stali za 2.7%.
Pewno to i prawda, ale jak wyglądałoby PKB bez ich działalności, przecież nie byłoby dziury, bo to samo albo więcej zrobiłyby polskie firmy?
Warto jednak wiedzieć jaki udział mają inne państwa w kreowaniu naszego PKB, ale wtedy też rodzą się kolejne pytania, jak; na ile Polska produkcja jest nasza i ile procent PKB trzeba kontrolować, aby kontrolować państwo?
Szacunki pokazują, iż około 30–35% PKB Polski generowane jest przez przedsiębiorstwa z udziałem kapitału zagranicznego. Dotyczy to głównie dużych firm w przemyśle (np. motoryzacja, elektronika), finansach, handlu i nowoczesnych usługach.
Duża część eksportu pochodzi od firm zagranicznych działających w Polsce, np. niemieckich firm w sektorze motoryzacyjnym. W przemyśle – firmy z kapitałem zagranicznym odpowiadają za ponad 50% wartości produkcji sprzedanej.
W sektorze nowoczesnych usług – w niektórych branżach (np. outsourcing, IT) udział firm zagranicznych sięga choćby 80–90% zatrudnienia i wartości dodanej.
Ostatnie pytanie to czy przy obecnym udziale w PKB, Polska kontroluje własne państwo?
Rząd bezpośrednio kontroluje ok. 10–15% PKB w formie spółek i sektorów strategicznych. Pośrednio wpływa na 40–45% PKB dzięki podatkom, regulacjom i wydatkom. Wychodzi na to, iż wystarcza to, aby utrzymać realną władzę, bo rząd ma także do dyspozycji: aparat bezpieczeństwa (MON, policja, służby), system sądów i egzekwowania prawa oraz media publiczne.
Tyle.
***
To już rok bez zadań w podstawówce i choćby Wyborcza kręci głową, iż coś jest nie tak. Więcej nie mogę zacytować, bo nie płacę za prenumeratę więc widzę tylko tytuły i kilka linijek tekstu. Muszę więc pokombinować sam.
Zacznę od pianina. Zgadaliśmy się kiedyś z Panem Damianem na temat, ile razy trzeba powtórzyć coś, aby weszło w głowę? Według Pana Damiana mówimy o dziesięciu razach, minimum. Ciekawe, iż gdzieś koło szóstej, siódmej powtórki wszystko zaczyna się pieprzyć. Nieobznajmiony z teorią delikwent zaczyna wtedy tracić zapał i stwierdza, iż to coś jest jednak nie dla niego i iż za trudne! Jednak potem, o ile się nie zniechęcimy, zaczyna to coś wychodzić.
Znany dziennikarz Malcolm Gladwell w “Outliers: The Story of Success” (Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu) podaje jako przykład grupę The Beatles i argumentuje, iż aby stać się w jakiejś dziedzinie profesjonalistą, potrzeba około 10 000 godzin pracy. Powołał się wtedy na badania K. Andersa Ericssona — szwedzkiego psychologa, który badał m.in. skrzypków w Akademii Muzycznej w Berlinie.
Pianista Grzegorz Niemczuk, mówiąc o nauce, wspomina też, iż należy starać się za wszelką cenę nie uderzyć niewłaściwego klawisza. Dlaczego? Bo oduczanie się złych nawyków, jest trudniejsze niż opanowanie dobrych. Wiem to bardzo dobrze, jako iż uderzanie niewłaściwych klawiszy opanowałem perfekcyjnie.
To dlatego, pewne profesje wolą uczniów, którzy nic nie umieją niż tych, którzy umieją coś, ale źle.
Dziesięć razy to taka norma na zapamiętanie jakiejś frazy czy taktu. Nie oznacza to, iż przećwiczymy dziesięć razy etiudę Fryderyka i możemy iść na scenę!
Ale to dlatego, w pierwszej klasie wypisywaliśmy całe strony litery a, l i innych, aby w końcu sklecić elementarzowe „Ala”. Do tego dochodziły przewracające się kałamarze, krople atramentu spływające z pióra, grubo skrobiące stalówki. Na szczęście, zeszyty były sprzedawane z bibułą!
No, ale jak jest według pani ministry? Cytuję za Prawo.pl:
„Prócz dobrostanu psychofizycznego uczniów i uczennic, MEN stawia też na edukację włączającą. Praca z dziećmi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i troska o to, żeby miały one w szkole wszelką pomoc, by czuły się dobrze w szkole.”
Jest też o poruszaniu się w sieci. Jest choćby o matematyce, ale nikt nie musi umieć pisać.
Ciekaw jestem kto będzie pisał te teksty on-line, bo do tego potrzebna jest jednak znajomość alfabetu? Problem z moim myśleniem jest taki, iż aby się o tym przekonać trzeba by sporo lat bezustannej głupoty. Jest jednak pewna nadzieja, iż w międzyczasie pojawi się jakiś Trump i kopnie to całe radosne, pozytywnie zintegrowane towarzystwo w zady. Ale na razie jesteśmy na fali wznoszącej, a u sterów takie gwiazdy, jak wspomniana ministra Nowacka czy wice – Lubnauer.
Ponoć Pan Krzysztof Bosak argumentuje, iż “zakaz prac domowych pogłębi lukę edukacyjnej między dziećmi z dobrych szkół a tymi z gorszych placówek”. No i o to chodzi Panie Krzysztofie! Szkoła ma przede wszystkim wychować pożytecznych idiotów, specjalistów do popychania wózków na zakupy przed Biedronką albo Kauflandem, bo polskich sklepów prawie, iż nie ma, albo są tak małe, iż wózków tam nie potrzeba. Profesorów nam też nie trzeba.
Szkoła najnowsza ma jeszcze od najmłodszych lat nauczyć adeptów co trzeba robić, jak się włoży łapę w majtki, własne albo cudze, i już naprawdę nic więcej nie będzie potrzebne, bo gdy te elity dojdą do dorosłości, to będą mieszkać w 15-minutowych miastach, dostaną dwa koła na piwo, za leżenie przed telewizorem i na makaron ze świerszczy i naprawdę o nic więcej się nie troszcząc umrą bezstresowo choć pewno na antydepresantach.
Tu przyszło mi na myśl, iż mamy jednak takiego polskiego Trumpa w osobie Pana Brauna. Tamte towarzystwo boi się go jak ognia.
Nawiasem mówiąc, zupełnie niedawno, bo w czasie ostatnich wyborów prezydenckich przetestowana została rodaków znajomość alfabetu. Byłem członkiem jednej z lokalnych komisji wyborczych i aby usprawnić obsługę utworzyliśmy pięć grup alfabetycznych. Na stołach umieszczono duże plansze z dużymi literami. I widać było, iż szereg osób musiało się przez chwilę zastanowić nad literówką własnych nazwisk. Oczywiście, był w tym element zaskoczenia i przez to czasem chwila zawahania, co nie oznacza zaraz nieznajomości alfabetu, ale raczej, iż brak tego rodzaju ćwiczenia powoduje, iż choćby podstawowa wiedza, nie będąca w użyciu schodzi gdzieś do niższych poziomów pamięci.
***
Pomimo dojścia Trumpa do władzy i jego ustawodawstwa, przeróżne przepisy zmierzające do totalnego zniewolenia społeczeństw w różnych sferach życia, są wdrażane w dalszym ciągu. W Kanadzie też. W maju tegoż roku Senator Kim Pate zaproponowała Bill S-206. To ustawa wnioskująca o opracowanie reguł kanadyjskiego gwarantowanego dochodu minimalnego (tłumaczenie LD) dla osób powyżej 17 lat. Ustawa musi zostać zatwierdzona, aby rozpoczęto prace w tym zakresie, ale pierwszy krok zrobiono.
W Polsce, podjęto ten sam temat już kilka lat temu. Prace, w moim pojęciu na szczęście, ugrzęzły pod naporem Covida.
***
2 kwietnia w Wyborczej używają chyba innego kalendarza, bo to o czym piszą zakrawa na Prima Aprilis, albo na amnezję, z której dziennikarze Gazety może powinni się leczyć.
Jest więc o Walerym Sławku premierze II-giej Rzeczypospolitej, który strzelił sobie w usta i o katastrofie lotniczej pod Zawoją i o drugiej żonie Napoleona. W tytule Wyborcza pyta o to, co innego wydarzyło się tego dnia?
Postanowiłem więc spytać o ważne wydarzenia z 2 – giego kwietnia Chat.gpt?
No i o dziwo, wychodzi na to, iż roboty są chyba całkiem religijne, w odróżnieniu od redaktorów niektórych polskich gazet, bo pierwsza notatka wspomniała o śmierci św. Jana Pawła II-go; to już 20-cia lat. Roboty miały też odwagę przyznać, iż był on jednym z najbardziej wpływowych papieży w historii.
Dopiero potem wspomniały o ustanowieniu, w 1792 roku, dolara jako waluty amerykańskiej i jeszcze o założeniu Microsoftu, co w przypadku robotów byłoby całkiem zrozumiałe.
Sprostowanie: W poprzednim Dzienniku „Mąka Świerszczowa” podałem, iż LOT dokonał ostatnio zakupu samolotów Embraera. Okazuje się, iż LOT zakupił jednak Airbusa A220, który produkowany jest pod Montrealem. Chochlik dziennikarski w dalszym ciągu ma się dobrze!
Leszek Dacko