Struktury partyzantki oraz samoobrony polskiej na Kresach podczas II wojny światowej posiadają w historii tego konfliktu adekwatnie swoją własną kartę. Od powstania czortkowskiego, przez ochronę ludności polskiej na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej, Akcję „Burza”, wyzwolenie Wilna, na drugim, antykomunistycznym, podziemiu kończąc, Armia Krajowa oraz inne formacje konspiracyjne starały się zachować żywioł polski na obszarze przedwojennych województw wschodnich Rzeczypospolitej w obliczu okupacji niemieckiej, sowieckiej oraz czystek etnicznych dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów. Było to zadanie niewyobrażalnie trudne i niebezpiecznie, gdyż wojna partyzancka nie rządzi się adekwatnie żadnymi prawami i jej efektem często były mordy na ludności cywilnej, pacyfikacje oraz zbrodnie wojenne. Jednej z takich masakr dopuścili się sowieci.
Powstanie partyzantki sowieckiej było jedną z pierwszych reakcji władz stalinowskich na agresję III Rzeszy pod koniec czerwca 1941 roku. Sowieckie podziemie zaczęło swą organizację od poleceń władz państwowych ZSRS, ale także i partyjnych, co w pewien sposób odróżniało je od polskich struktur konspiracyjnych. Polacy swoją działalność podziemną w dużej mierze tworzyli samorzutnie, dlatego też w latach 1939-42 na terenie kraju działały liczne niezależne od siebie organizacje, jak Związek Walki Zbrojnej, Komenda Obrońców Polski, Bataliony Chłopskie i wiele innych. Niejednolitość ta wynikała z różnic politycznych – poszczególne struktury powoływane były przez działaczy ludowych, narodowych, socjalistycznych, sanacyjnych, wywodzących się z różnych służb państwowych, podporządkowujących się rządowi polskiemu w Londynie, lub też nie. Proces ich scalania w ramach Polskiego Państwa Podziemnego zaczyna się dopiero na początku 1942 roku i nigdy tak naprawdę do skutku w pełni nie doszedł.
Sowieccy partyzanci podczas przemarszu przez las, Białoruś, 1943 rok.
Natomiast sowieckie formacje partyzanckie od samego początku były w pełni podporządkowane pod Moskwę, a utrzymanie tego stanu rzeczy zapewniali oficerowie Armii Czerwonej i bezpieki w ich szeregach. Stalin i jego kremlowska wierchuszka liczyli na samorzutne powstanie ruchu oporu na terenach zajętych przez Wehrmacht (rosnących na początku Operacji „Barbarossa” z dnia na dzień, w tempie niemalże geometrycznym), ale po prawie dwóch latach sowieckiej okupacji Wileńszczyzny oraz tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy, które przyniosły ich ludności represje, nacjonalizację, kolektywizację, zamknięcie kościołów i zsyłki na wschód, niemalże nikt nie chciał stawać z bronią w ręku w obronie bolszewickich porządków. Polacy, Ukraińcy, Białorusini a choćby Żydzi(!) masowo witali wojska Niemiec oraz ich sojuszników jako wyzwolicieli, stawiając im bramy powitalne oraz częstując czym tylko mieli. Wobec tego w połowie lipca kierownictwo sowieckie zadecydowało o „zaindukowaniu” ruchu partyzanckiego na Białorusi, Ukrainie i w państwach bałtyckich. Objęło to także polskie Kresy Wschodnie, gdyż Związek Sowiecki uznawał je de facto za terytoria znajdujące się w jego granicach, mimo iż ich aneksja jesienią 1939 roku była rzecz jasna na każdej płaszczyźnie pogwałceniem prawa.
Szkolenie dywersantów, Kalinin, wrzesień 1942 roku.
Wielu partyzantów, szczególnie z kadry dowódczej, przechodziło specjalne kursy przygotowawcze prowadzone przez bezpiekę, podczas których uczyli się obsługi radia, czytania map, wysadzania mostów czy produkcji min w warunkach polowych. Po takim przygotowaniu przerzucani byli na różne sposoby na niemiecką stronę frontu.
Oznaczało to kontynuację czerwonego terroru na wschodnich ziemiach polskich, bowiem partyzantka sowiecka operowała przy użyciu metod dających się nazwać jedynie mianem barbarzyńskich. Moskwa dała swoim „bojcom” po drugiej stronie frontu prawo do przeprowadzania akcji aprowizacyjnych na dowolnych grupach ludności na całości obszarów uznawanych za sowieckie zajętych przez Niemców. Brygady partyzanckie żyły więc z napadów na miejscowych, podczas których dochodziło do mordów i gwałtów na miejscowych, ich majątek był grabiony, a domostwa i wsie dewastowane lub choćby palone, co umożliwiało im pozyskanie odzienia, żywności, czasami też broni. W wielu przypadkach działalność ta miała nadrzędną wagę nad istotą funkcjonowania partyzantki, czyli zwalczaniu okupacyjnych władz niemieckich oraz zaburzaniu tyłów i logistyki Wehrmachtu. Należy przy tym nadmienić, iż w jej skład wchodziło multum narodów, od miejscowych Litwinów, Białorusinów, Ukraińców i Żydów po Rosjan i przedstawicieli innych „narodów sowieckich” powołanych do służby w Armii Czerwonej, którzy uciekli z niemieckiej niewoli bądź w ogóle jej uniknęli, albo zostali przerzuceni przez bezpiekę na drugą stronę frontu.
Bywało iż w szeregach bojówek bolszewickich znajdowali się Polacy. Najbardziej znanym tego przykładem jest Zgrupowanie „Jeszcze Polska Nie Zginęła”, złożone z wołyńskich Polaków na przełomie roku 1942 i 1943. Polska samoobrona w tym regionie była zmuszona do współpracy z Sowietami, gdyż dzięki połączeniu sił z nimi mieli większe szanse na ochronę ludności polskiej przed bestialskimi mordami z rąk OUN i UPA. Tym bardziej, iż rząd londyński, mimo skrajnie nikłej sympatii do Moskwy i niechętny organizowaniu przez nią ruchu oporu na Kresach, nie wydał podziemiu jasnego polecenia do zwalczania jej partyzantów. Dla Polaków „za Bugiem” sytuacja pogorszyła się znacznie w pierwszej połowie 1943 roku. Wówczas w centralnym sowieckim sztabie partyzanckim narodziła się sugestia rozpętania wojny partyzanckiej na niemieckim zapleczu frontu, w tym także na Kresach. Przesądziło o tym zerwanie relacji dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie przez ZSRS po odkryciu przez Niemców masowych grobów polskich oficerów w Katyniu. Oznaczało to, iż bolszewicy będą chcieli podporządkować sobie wszelkie struktury konspiracyjne na tym obszarze, a te które stawią opór zostaną zlikwidowane we właściwym sowieckim stylu.
Członkowie polskiego oddziału samoobrony z Naliboków, 1943 rok.
Właśnie taki los spotkał mieszkańców Naliboków. Wieś ta, leżąca w tej chwili w rejonie stołpeckim obwodu mińskiego Białorusi, na wschodnim krańcu Puszczy Nalibockiej, przed wojną była siedzibą gminy o takim samym imieniu w województwie nowogródzkim Rzeczypospolitej. Po ataku Niemiec na Związek Sowiecki wielu miejscowych Żydów uciekło przed nowymi okupantami do lasów, gdzie część dołączyła do sowieckiej partyzanckiej Brygady im. Stalina, operującej w okolicy Puszczy. Jej działalność niczym nie różniła się od bandytyzmu i grabieży miejscowych, wobec tego Polacy w Nalibokach zawiązali oddział samoobrony, mający chronić wieś przed czerwonymi bojownikami oraz innymi kryminalistami. 8 maja 1943 roku w Nalibokach pojawili się dowodzeni przez Pawła Gulewicza sowieccy partyzanci, wśród których prawdopodobnie była duża liczba bojowników żydowskich.
Wieś ogarnął chaos. Bolszewicy oskarżyli jej mieszkańców o przynależność do AK i samoobrony lub sympatyzowanie z nimi, za co też błyskawicznie Polaków ukarali – zamordowali prawie 130 miejscowych, część domów mieszkalnych oraz szkołę, remizę i kościół puścili z dymem, to co uchowało się przed kulami bądź ogniem zostało niemalże doszczętnie rozgrabione. Kilku z pacyfikatorów Naliboków poległo podczas „operacji”, co świadczy przynajmniej o próbach stawiania oporu bolszewikom przez Polaków. Gdy czerwone arcydzieło strategii walki podziemnej się dopełniło, partyzanci z Brygady im. Stalina opuścili wieś wraz ze skradzioną setką krów oraz 70 końmi i znów zniknęli pośród lasów Puszczy Nalibockiej.
Rzecz jasna późniejsza historiografia sowiecka starała się wybielić swoich konspiracyjnych bandytów jak tylko się da. Utrzymywano, iż atak na Naliboki faktycznie miał na celu pozyskanie środków na dalsze działanie Brygady, ale stoczyła ona przez to bitwę z niemieckim garnizonem, który stracił 250 zabitych, a miejscowa samoobrona (sformowana w domyśle przez ogólnie pojętą ludność miejscową) była w rzeczywistości jaczejką Armii Krajowej, podporządkowanej przez to pod rozkazy hitlerowców. W rzeczywistości w Nalibokach nie było żadnego niemieckiego garnizonu, a podczas pacyfikacji oprócz Polaków (członków samoobrony oraz cywilów) zginął jeden funkcjonariusz kolaboracyjnej Białoruskiej Policji Pomocniczej.
Dwóch partyzantów, pojmanych przez Niemców latem 1943 roku na Stołpecczyźnie w ramach Operacji „Hermann”.
Niestety, odejście bolszewików nie było końcem gehenny dla mieszkańców Naliboków. Trzy miesiące później, na początku sierpnia 1943 roku, wieś po raz kolejny została spacyfikowana, ale tym razem przez Niemców. Była to ostatnia część rozpoczętej w połowie lipca Operacji „Hermann”, wymierzonej w całość partyzantki na terenie Puszczy Nalibockiej, a więc batalion stołpecki Armii Krajowej oraz iwienieckie zgrupowanie bojowników sowieckich. W ciągu półtora miesiąca trwania pacyfikacji, Niemcy spalili około 60 wsi (zarówno zdominowanych przez Polaków, jak i przez Białorusinów) oraz zamordowali prawie 4,3 tysiąca ludzi. Ci którzy cudem uniknęli śmierci z rąk partyzantki bolszewickiej oraz niemieckich okupantów zostali wysłani na roboty przymusowe, w ten sposób wgłęb Niemiec trafić mogło choćby 25 tysięcy ludzi z okolicy. Wśród nich znaleźli się także nieszczęśni Polacy z Naliboków, dla których Operacja „Hermann” była zaledwie dopełnieniem dzieła zniszczenia, w którym III Rzesza i Związek Sowiecki raz jeszcze podały sobie rękę po udanej współpracy w fizycznym wyniszczaniu żywiołu polskiego na Kresach Wschodnich.
Naliboki, równolegle z Ponarami, Wołyniem oraz Koniuchami (inną zbrodnią popełnioną na Polakach przez partyzantkę sowiecką), uznać można za symbol tragedii jaką sprowadziła II wojna światowa na Kresy, zarówno dla Polaków, jak i innych narodów. W warunkach brutalnej i nieludzkiej wojny partyzanckiej, w ścisku między dwoma totalitaryzmami, nie było bowiem żadnej świętości której najeźdźca by nie znieważył, ani żadnej zbrodni której by nie popełnił.