Zdrada Zachodu

ekskursje.pl 3 tygodni temu
Fragment francuskiego drzewa decyzji

W Polityce piszę o tym, jak hasło „zdrady Zachodu” opisywane jest w różnych wersjach Wikipedii. W skrócie, pełne spektrum – od udawania iż nie ma tematu (polska, niemiecka, włoska), poprzez „temat budzi kontrowersje” (angielska), aż po „oczywiście iż jest temat” (hiszpańska, rumuńska).

Stąd od razu moje pierwsze „a wy jak myślicie”. Czy poza mocno już zdeaktualizowaną książką Jemielniaka, znacie jakieś poważne prace porównawcze? Wydaje mi się wdzięcznym tematem badawczym porównanie na serio, jak w różnych językach pisze się na tak kontrowersyjne tematy jak aborcja czy majonez.

Zgodnie z tradycją, iż na blogu piszę na tematy zbyt żenujące jak na felieton, tutaj o zdradzie Zachodu napiszę na podstawie jeszcze bardziej tandetnego źródła. Czyli, ma się rozumieć, mechaniki „Hearts of Iron”.

Zacznę jednak od deklaracji serio. Temat jest moim zdaniem istotny i aktualny. „Czy nas znowu sprzedadzą Putinowi”, to jedno z tych pytań, od których zależy wszelka nasza przyszłość – także wybory z 2027, co do których niektórzy już wiedzą, iż Nowa Lewica nie weźmie niewiernego Razem na listy.

W ujęciu historycznym to też jest ciekawe. Francuzi nie chcieli umierać za Pragę i Gdańsk, a dwa lata później ginęli w Belgii w znacznym stopniu z broni, którą Niemcy skonfiskowali podbitej Polsce i Czechosłowacji.

Z naszego punktu widzenia to było z ich strony samobójczo głupie. Przecież gdyby w 1938 wypowiedzieli wojnę Niemcom, wyszedłby z tego w najgorszym wypadku pat, ale nie Blitzkrieg. Sami by na tym wyszli dużo lepiej, a co dopiero my – w alternatywnej ścieżce bez Holokaustu i Katynia, którą usiłuję budować w tej grze.

Ale jak to wygląda z ich punktu widzenia? Oczywiście, człowieka Zachodu mogę tylko kosplejować, ale „Hearts of Iron” pozwala zrozumieć mechanizmy decyzji, a co za tym idzie, zadać sobie pytania co (i czy) dziś wygląda inaczej.

Otóż najfajniejsze w tej grze jest to, iż w niej nie można grać „Zachodem jako takim”. To pewne novum. W gry symulujące 2WŚ gram od kiedy one w ogóle są (czyli od czasu ośmiobitowców).

W tamtych grach były zwykle dwie-trzy strony (Axis, Allied, Soviet, Japan). Pasowało to do powojennej mitologii, w której każdy był albo neutralny, albo sojusznikiem jednej z tych stron. Historia Polski (ale także Chin, Finlandii, Rumunii, państw bałtyckich itd) była anomalią, stąd problem w jej pełnym przedstawianiu po obu stronach Żelaznej Kurtyny.

HOI4 zaczyna się w 1936, kiedy te sojusze jeszcze się nie rozstrzygnęły. Kraje alianckie jeszcze nie wiedzą, iż nimi będą – na początku 1936 jest między nimi wiele sprzeczności.

Wiele małych państw wierzy, iż uda im się utrzymać neutralność dzięki demonstracyjnej demilitaryzacji – jak Holandii czy Danii w I Wojnie Światowej. Niby czemu z nową wojną miałoby być inaczej?

Belgia odebrała bolesną nauczkę, iż to nie musi zadziałać, więc z niechęcią patrzy na Francję. Linia Maginota to przecież pomysł na przeniesienie wojny na jej terytorium. W 1936 stara się więc dystansować od Francji, przymilać Niemcom, a jeżeli jakiś inny sojusz – to z Wielką Brytanią.

W tej jednak wtedy jeszcze idea „continental commitment” jest kontrowersyjna. Nikt nie ma ochoty na wysłanie kolejnego pokolenia by gniło w okopach pod Verdun. Dominuje nadzieja, iż nadchodzącą wojnę uda się rozstrzygnąć na wodzie i w powietrzu, po prostu odmawiając Niemcom dostępu do surowców.

Ta idea oczywiście bardzo się podoba w Belgii, ale we Francji już mniej, bo bez „continental commitment” Francja nie da rady Niemcom. Dlatego na początku 1936 jeszcze liczy na antyniemiecki sojusz z Mussolinim.

Z punktu widzenia Zachodu my tu na Wschodzie jesteśmy zbyt nieprzewidywalni. W 1936 jeszcze nie było wiadomo, czy Polska i Rumunia nie dołączą do Hitlera (mogło się choćby wydawać, iż Polska zrobi to szybciej, bo Rumunia całą swoją tożsamość budowała wtedy na byciu „małą Francją”).

W dodatku jesteśmy skłóceni, więc oczywiście mój ukochany sojusz polsko-czesko-rumuński sprzymierzony z Francją nie wchodzi w grę. W HOI4 coraz ciężej go stworzyć (od pewnego czasu mechanika gry sztucznie go blokuje), a historycznie w ogóle jest wykluczony. Stawiając na jedno z tych dziwnych nowych państw Anglia i Francja psułyby sobie relacje z pozostałymi.

Jakie z tego dla nas wynikają nauki historii od mgr Wita? Że to, co my postrzegamy jako „zdradę Zachodu”, brało się tak naprawdę z dwóch czynników.

Pierwszy to konflikty między krajami Zachodu. Powstanie Osi Hitler – Mussolini było nieprzewidzianym skutkiem ubocznym rywalizacji anglo-francuskiej. I dopiero jej powstanie wymusiło ponowne zjednoczenie dawnych aliantów z pierwszej światówki (częściowe, bo aż do 1945 mieli odmienne pomysły na powojenny ład, co elegancko rozgrywał Stalin).

Drugim czynnikiem był brak zaufania do nas. Zachód w 1936 był skłócony, ale Wschód to wtedy jedna wielka zimna wojna w wielokącie wileńsko – zaolzio – komarno – dobrudżańskim (periodycznie eskalująca do strzelanin i zamachów).

No i teraz pytanie, od którego zależy nasza przyszłość: czy to się może powtórzyć? Tworząc podwaliny Unii i NATO, Ojcowie Założyciele wyciągnęli wnioski i zbudowali te instytucje tak, żeby konflikt między państwami członkowskimi był jak najmniej prawdopodobny.

Nie jest jednak niemożliwy, a historia pokazuje, iż gdy do niego dojdzie – np. między Grecją a Turcją – te instytucje są zasadniczo bezradne. Mogą tylko udzielać azylu uchodźcom.

Czy my – kraje naszego regionu – jesteśmy dziś bardziej przewidywalni i mniej skłóceni? Hm. Bardzo hm.

Straszliwą głupotą ze strony naszej prawicy wydaje mi się ta ich ciągła nadzieja, iż Unia się rozpadnie. Na szczęście od 20 lat te ich nadzieje (że Le Pen, iż Farage, iż AfD) ciągle się nie spełniają, ale to są przecież marzenia karpia o Wigilii.

Czy zjednoczony Zachód nas sprzeda Putinowi – może tak, może nie. Ale rozpadnięty sprzeda nas już na pewno, bo takie „sprzedaże” historycznie brały się właśnie z braku jedności (automatycznie uruchamia licytację „kto da więcej”).

Magister Wit wyjaśnia nam także, czemu każdy lider naszego regionu, który ucieleśnia pisowskie marzenia o „wstawaniu z kolan” – w tej chwili są to Fico i Orban – natychmiast wdziewa onuce. Po prostu w tym regionie nie można grać solo, wszelkie próby są efemeryczne.

Ogólne wnioski są więc niewesołe. Oba czynniki „zdrady zachodu” mogą zaistnieć ponownie, częściowo już się materializują. Ewentualna wygrana Trumpa potężnie to przyśpieszy.

I wtedy Zachód nas zdradzi ponownie. Nie na zasadzie świadomej decyzji „a gdyby tak zdradzić Europę Wschodnią?”, tylko tak jak 90 lat temu, z powodu ogólnego niedogadania.

Idź do oryginalnego materiału