Jesteś filmowcem. Masz pomysł na poruszający dramat wojenny lub świeżą opowieść o zgrai superbohaterów ratujących świat. Marzą ci się spektakularne ujęcia myśliwców podrywających się z ogromnego lotniskowca lub helikoptery Black Hawk umykające jęzorom ognia.
Producentowi podoba się twój pomysł, więc udajecie się razem do wojskowego łącznika do spraw rozrywki, który od razu czyta scenariusz. Urzędnikowi nie podoba się krwisty żart o porażce wojsk USA w Wietnamie albo panika amerykańskiego generała w obliczu inwazji z kosmosu. Masz wybór – zmieniasz scenariusz i otrzymujesz tani dostęp do wojskowego sprzętu, albo rób sobie film sam, za swoje. Brzmi fair?
W praktyce brak wsparcia produkcji filmowej ze strony Pentagonu może oznaczać jej być albo nie być. Wytwórnie nie będą przepłacać za wynajmowanie drogiego sprzętu od kolekcjonerów czy armii innych krajów, zwłaszcza iż od lat zgodnie współpracują z amerykańskim wojskiem i wywiadem – i nikt się jakoś nie buntuje, a ty nagle strzelasz focha.
„Najłatwiejszym sposobem zaszczepienia idei w umysłach większości ludzi jest przekazanie jej za pośrednictwem filmu rozrywkowego, kiedy nie zdają sobie sprawy, iż są poddawani propagandzie” – rzekł przenikliwie Elmer Davis, dyrektor utworzonego podczas II wojny światowej Biura Informacji Wojennej. Biuro rozwiązano wraz z końcem wojny, ale kompleks wojskowo-rozrywkowy ma się lepiej niż kiedykolwiek.
Zarówno Departament Obrony Stanów Zjednoczonych, jak i CIA od lat ściśle współpracują z przemysłem rozrywkowym, dostarczając wsparcia w postaci sprzętu wojskowego i know-how w zamian za propagowanie określonego wizerunku służb i określonej interpretacji historii. Nie jest to zasadniczo tajemnicą; dokumenty opisujące szczegółowo konsultacje dotyczące scenariuszy, ingerencje i odmowy są do wglądu w trybie dostępu do informacji publicznej. Uzyskanie ich wymaga jednak nieco zachodu, a wojsko i wywiad nie trąbią na lewo i prawo, iż maczały palce przy konkretnych produkcjach. Kto chciałby iść do kina na jawną propagandówkę amerykańskiej armii?
Pentagon niejednokrotnie utrzymywał, iż pewne produkcje odrzuca ze względu na rzekomy brak realizmu. Taki los spotkał film Jarhead w reżyserii Sama Mendesa. Jarhead powstał na podstawie wspomnień Anthonego Swofforda, weterana pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Urzędnikom Departamentu Obrony nie podobały się sceny, w których sfrustrowani i wyczerpani żołnierze strzelają do wielbłądów lub doświadczają przemocy ze strony wyższych rangą oficerów.
Zarzut braku realizmu wysunięto również wobec filmów Pluton i Urodzony Czwartego Lipca w reżyserii Olivera Stone’a. Stone napisał oba scenariusze na podstawie własnych doświadczeń podczas wojny w Wietnamie, opisując mordowanie wietnamskich cywilów, umyślne zabijanie przełożonych przez amerykańskich żołnierzy i zmaganie się ze stresem pourazowym. Pentagon odmówił pomocy w produkcji.
Problemów z realizmem nie dostrzeżono za to w scenariuszu Top Gun, który w zamian zaoferowano Stone’owi. Dla porządku: Top Gun to krzykliwa reklamówka Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, w której wyglądający jak gwiazda rocka, grany przez Toma Cruise’a Maverick notorycznie łamie wszelkie normy bezpieczeństwa, czym zdobywa wojskową chwałę i serce pięknej instruktorki. To tyle, o ile chodzi o przywiązanie Pentagonu do realizmu.
Top Gun powstał (w reżyserii Tony’ego Scotta), gdyż jego misja była o wiele ważniejsza niż realizm: był świetnym narzędziem pozyskiwania rekrutów. Na wychodzących z kina młodych mężczyzn czekały postawione przez wojsko punkty informacyjno-rekrutacyjne, oferujące śmiałkom szansę przeżycia przygód w stylu Mavericka w nieodzownych czarnych Ray-Banach. Akcja okazała się spektakularnym sukcesem: w niektórych ośrodkach rekrutacyjnych liczba chętnych do podniebnych akrobacji wzrosła pięciokrotnie. „Te wszystkie dzieciaki muszą mnie nienawidzić, ponieważ zapisali się do armii, myśląc, iż będą pilotami myśliwców podrywającymi laski na całym świecie, a skończyli 11 pięter niżej, na jakimś gównianym starym lotniskowcu na Oceanie Indyjskim” – powiedział później Tony Scott.
Również produkcja sci-fi z 2019 roku, Kapitan Marvel, została pomyślana jako narzędzie mające zwiększyć liczbę kobiet w wojsku. Istotnie, po premierze i towarzyszącej jej agresywnej kampanii promocyjnej Akademia Sił Powietrznych odnotowała najwyższy odsetek kobiet wśród kandydatów od pięciu lat.
Zapewnienie nieustannego dopływu nowych rekrutów jest głównym celem współpracy Pentagonu z Hollywoodem, ale wojsko dba też o ogólny wizerunek armii w kinie i telewizji. Wątki, które potencjalnie wykluczają możliwość współpracy, to przegrane wojny, niekompetencja, utrata kontroli nad bronią jądrową, wpływy koncernów naftowych, popełnianie zbrodni wojennych, handel narkotykami, zamachy stanu, wykorzystywanie broni chemicznej i biologicznej, tortury, systemowy rasizm, przemoc seksualna i samobójstwa żołnierzy.
Aprobaty nie uzyskał na przykład film G.I Jane z Demi Moore, przedstawiający marynarkę wojenną jako środowisko systemowej przemocy wobec kobiet, zamknięte na zmiany i podatne na polityczne wpływy. Pentagon był szczególnie wyczulony na tego rodzaju obrazy – raptem kilka lat wcześniej opinią publiczna wstrząsnęły skandale znane jako Tailhook i Aberdeen, ujawniające rozległą przemoc seksualną w szeregach armii. We współpracy z wojskiem powstał za to film Czarna Eskadra, opowiadający o pierwszej eskadrze czarnych lotników walczących w II wojny światowej. Tu rasistowskie zachowania sprowadzają się do wybryków pojedynczych postaci, które ostatecznie dostają zasłużoną nauczkę.
Gdy nie da się już uniknąć pokazania porażek wojska USA, trzeba je odpowiednio naświetlić: za sprawą konsultantów z armii historia nieudanej operacji wojskowej w Somalii w 1993 roku przedstawiona w filmie Helikopter w ogniu przeistoczyła się we wzruszającą opowieść o braterstwie i o tym, jak polityczny kontekst interwencji w obcym kraju staje się nieistotny w obliczu konieczności ratowania współtowarzyszy.
Ze Stanu zagrożenia usunięto rasistowskie wypowiedzi prezydenta, z Jutro nie umiera nigdy zniknął żart o przegranej przez Stany Zjednoczone wojnie w Wietnamie, a z filmu Kontakt usunięto scenę, w której wojskowi wygłaszają paranoiczne wypowiedzi o inwazji obcych. To tylko kilka z tysięcy przypadków ingerencji Pentagonu w scenariusze.
Ostatnimi czasy agencje wojskowe chętnie udzielają wsparcia spektakularnym produkcjom o superbohaterach, które niezmiennie wzmacniają amerykańskie poczucie wyjątkowości i niezbędności w walce z globalnymi zagrożeniami. Filmowi Iron Man, w którym firma zbrojeniowej Tony’ego Starka staje się narzędziem czynienia dobra (i ideologicznie wspiera amerykańską inwazję na Afganistan), Pentagon zapewnił dostęp do samolotów F-22 Raptor, czołgów i bazy lotniczej Edwards Air Force Base. Pomoc otrzymał też Człowiek ze stali: Departament Obrony spojrzał przychylnym okiem na heroiczną i skuteczną współpracę Supermana i armii amerykańskiej.
Seria Transformers to zaś istna parada wojskowa: pomocy udzielił Pentagon, Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych i Marynarka Wojenna, dostarczając samoloty, statki i personel. Co ciekawe, Pentagon wycofał się ze współpracy z franczyzą Avengers, ponieważ nie było jasne, kto kontroluje fikcyjną międzynarodową agencję szpiegowską S.H.I.E.L.D. Uznano, iż lepiej nie ryzykować wrażenia, iż armia USA nad czymś nie panuje.
Strategię ścisłej współpracy z Hollywoodem stosuje również Centralna Agencja Wywiadowcza. Po pierwsze – rekrutacja. Narzędziem rekrutacyjnym był, nomen omen, film Rekrut (2003) z Colinem Farrellem i Alem Pacino, przedstawiający pracę w wywiadzie jako miejsce dla wybrańców, którzy dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom i pomocy tajemniczych mentorów pokonują swoje słabości i stają się częścią szpiegowskiej elity. Przy scenariuszu pracował były agent CIA Chase Brandon, który 1996 roku został pierwszym oficjalnym oficerem łącznikowym CIA ds. rozrywki, pełniąc rolę pomostu między agencją a Hollywoodem.
CIA również otwarcie pracowała przy serialu Alias z Jennifer Garner, przedstawiając wywiad jako organizację szlachetną i patriotyczną, której siła tkwi w inteligencji i zdolnościach analitycznych jej pracowników. Garner wystąpiła choćby w spocie rekrutacyjnym dla CIA, co było rzadkim przypadkiem tak oficjalnej współpracy hollywoodzkiej aktorki ze służbami.
CIA borykała się również z większym problemem. Po zakończeniu zimnej wojny wyrażono wątpliwość, czy agencja przez cały czas ma rację bytu, a co za tym idzie, do sporych nakładów finansowych. Sowieci zostali pokonani, a w poczuciu oficera Brandona Chase’a srebrny ekran nie był dla agencji łaskawy, przedstawiając ją jako zbieraninę urywających się ze smyczy agentów zabijających ludzi bez dobrego powodu. „Rok po roku obserwowaliśmy w kinie i w telewizji, jak nasza reputacja jest nieustannie szargana przez rażące, niechlubne przeinaczenia tego, kim jesteśmy i co reprezentujemy ” – ubolewał Chase.
Trudno się zatem dziwić, iż CIA konsekwentnie próbowała odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia o stosowanie tortur. W oryginalnym scenariuszu filmu Poznaj mojego tatę główny bohater grany przez Bena Stillera miał znaleźć dokumenty potwierdzające, iż jego teść (Robert De Niro) brał udział w torturach. Po interwencji CIA tę scenę usunięto, pokazując jedynie kilka zdjęć Roberta De Niro ze znanymi politykami.
Sytuacja zmieniła się nieco po 11 września i ujawnieniu torturowania więźniów w Guantanamo – opinia publiczna zyskała świadomość, iż USA rzeczywiście dopuszcza się skrajnych nadużyć. Tym samym pojawiły się one również w popkulturze, ale jako uzasadnione i skuteczne narzędzie walki z terroryzmem. Stworzony we ścisłej współpracy z CIA oscarowy Zero Dark Thirty sugeruje wyraźnie, iż tortury doprowadziły do uzyskania kluczowych informacji wywiadowczych, które pomogły w odnalezieniu Osamy bin Ladena.
Film spotkał się on z ostrą krytyką ze strony senatorki Dianne Feinstein, która przewodniczyła senackiej komisji ds. wywiadu, oraz senatora Johna McCaina, który sam był ofiarą tortur podczas wojny w Wietnamie. Według raportu komisji CIA nie uzyskała żadnych użytecznych informacji poprzez torturowanie swoich ofiar. „Z własnego doświadczenia wiem, iż znęcanie się nad więźniami przynosi więcej szkody niż pożytku. Działanie bez sumienia nie jest konieczne; nie jest choćby pomocne w walce w tej dziwnej i długiej wojnie, którą toczymy” – powiedział McCain.
Jednym z najbardziej spektakularnych sukcesów agencji jest kooperacja z Benem Affleckiem. Affleck, który zagrał już w sponsorowanej przez CIA Sumie wszystkich strachów, wyreżyserował Argo, przedstawiający niewiarygodną historię brawurowej akcji wydostania amerykańskich zakładników z Teheranu podczas rewolucji w Iranie. Film, który mocno naciąga fakty (przyprawiający o palpitacje pościg irańskich służb za rozpędzającym się na pasie startowym samolotem nie miał miejsca) i pomija historyczny kontekst wydarzeń, zdobył trzy Oscary, w tym statuetkę dla najlepszego filmu, i zarobił ponad 230 milionów dolarów. Trzeba przyznać, iż ogląda się go naprawdę dobrze.
Doskonałym przykładem przyjaznej współpracy między telewizją a CIA jest serial Homeland.
Jego twórcy i aktorzy spotykali się z pracownikami CIA w siedzibie agencji w Langley. W jednym z takich spotkań uczestniczył były dyrektor CIA John Brennan, a były agent CIA John MacGaffin pracował przy serialu jako konsultant. Takie konsultacje nadają produkcji więcej realizmu i podnoszą jej jakość, ale też nieuchronnie wzmacniają jej propagandowy, proagencyjny charakter. Chociaż postaci w Homeland to ludzie z wieloma wadami i demonami, w ostatecznym rozrachunku są jednak oni bohaterami strzegącymi bezpieczeństwa narodu. którzy muszą być gotowi do podjęcia drastycznych działań – choćby jeżeli wiąże się to ze stratami ubocznymi.
Badania wykazały, iż po seansach Argo i Zero Dark Thirty ponad 20 procent publiczności stwierdziło, iż widzą teraz agencje rządowe w bardziej pozytywnym świetle, a Ameryka zmierza zasadniczo w dobrą stronę.