Jakie są różnice pomiędzy polskimi, a amerykańskimi siłami specjalnymi? Cz. 2/2

bezpieczenstwoistrategia.com 1 rok temu

W pierwszej części tekstu pisaliśmy o tym, iż upowszechnienie się opinii na temat braku różnic pomiędzy polskimi i amerykańskimi „specjalsami”, usypia czujność opinii publicznej i sprzyja zjawisku osiadania przez wojsko na laurach. Wskazywaliśmy też, iż zadania rodzimych jednostek nie są odpowiednio dopasowane do potrzeb państwa.

Tym razem chcielibyśmy Wam opowiedzieć trochę o niedostatkach w zakresie wsparcia, logistyki i sprzętu, które występują w tej chwili w Wojskach Specjalnych. Oprócz tego zwrócimy uwagę na suboptymalne wykorzystanie naszych żołnierzy. Posiadają oni przez to znikome możliwości nabycia doświadczenia bojowego.

To zaś jest jednym z czynników, który oddziałuje na relatywnie kruchą pamięć instytucjonalną poszczególnych jednostek, a także niższe umiejętności planowania działań, niż ma to miejsce wśród amerykańskich operatorów.

Ograniczone wykorzystanie potencjału “specjalsów” przez państwo

Wprowadzony w Polsce system szkolenia „specjalsów” odzwierciedla najlepsze praktyki, funkcjonujące w czołowych armiach świata. Idąc więc na strzelnicę z kolegą z SAS, czy SEAL, nasz operator będzie prezentować podobny poziom wyszkolenia indywidualnego. A może się choćby zdarzyć, iż będzie on przewyższał anglosasów, w którymś z elementów „czystego” strzelania.

Polscy żołnierze potrafią wręcz zadziwić w tej dziedzinie np. amerykańskich Rangerów, którzy przyznają potem, iż pod względem strzelania Lubliniec, czy Grom grają w „lidze mistrzów”. I teraz porównajmy to np. z poziomem szkolenia podstawowego funkcjonariuszy polskich służb specjalnych, których „firmy” przez cały czas bazują niestety na modelu wyniesionym z czasów ZSRR.

Nauka w ich ośrodkach to więc głównie „pamięciówa” z niskim naciskiem na praktyczne zastosowanie poszczególnych umiejętności. Relatywnie dobrze funkcjonują te elementy, które podlegają znikomej ewolucji od czasów PRL – np. wykrywanie obserwacji. Ale już wszystko co będzie związane z nowymi technologiami znajduje się na niskim poziomie.

W świecie służb, pociąg nam więc już odjechał i musimy gonić. W szeregach sił specjalnych dysponujemy natomiast personelem, którego wyszkolenie znacząco przewyższa panujące w naszym kraju standardy. Tym bardziej szkoda, iż m.in. z uwagi na brak zgodności zadań poszczególnych jednostek z polityką państwa, wykorzystanie operatorów kształtuje się na niskim poziomie.

Z uwagi na to, iż polskie siły specjalne nie partycypują od ładnych paru lat w realnych działaniach bojowych, tracą one też powoli zaufanie ze strony partnerów. jeżeli tego zaczyna brakować, to ograniczane zostają z kolei szkolenia. Rozpoczyna się powolny zjazd danej jednostki w dół. Rozluźnieniu ulega jej kontakt ze światowym „topem”, który cały czas kroczy „drogą miecza”.

Efekty suboptymalnego wykorzystania sił specjalnych

Pozbawienie żołnierzy elitarnych formacji możliwości sprawdzenia się w boju prowadzi ponadto do… znużenia „ciągłym strzelaniem do tarcz”. Powoduje też, iż życie w jednostce może przeistoczyć się w tzw. „zabawę w Indian” – „chodźcie zrobimy sobie takie szkolonko… albo kupimy coś tam…” A po co nam to? Nie zawsze odpowiedź na to pytanie jest klarowna.

A z drugiej strony, mamy takie „kwiatki” jak będący na wyposażeniu jednostek sprzęt, który świetnie sprawdził się co prawda w Afganistanie, ale już na Ukrainie mogłoby być z tym bardzo różnie… Poza tym, jeżeli przychodzący do jednostki operator słyszy nieustannie, iż „jesteśmy Tier-1” to nie dziwne, iż średnio kręci go potem szkolenie „ciapaków” w odległym, piasczystym kraju..

Wpływa to niekorzystnie na morale żołnierzy. Tymczasem choćby w realiach tak dużego kraju jakim jest USA, jednostki Tier 1 są bardzo małymi formacjami. Liczebność Delty stanowi ułamek żołnierzy służących np. w „Zielonych Beretach”, czyli głównej jednostce specjalnej wojsk lądowych USA.

Jej działania obejmują przy tym znacznie szersze spektrum zadań, nie wykluczające również prowadzenia w razie potrzeby „dajrektów”. Poszczególne zespoły szkolą się ponadto do operowania w poszczególnych rejonach geograficznych. Są przez to znacznie lepiej przygotowane do działania na polu walki obserwowanym w tej chwili na Ukrainie.

Widzimy bowiem, iż za naszą wschodnią granicą w cenie jest raczej prowadzenie rozpoznania specjalnego i operacje za linią wroga. Gdyby zaś zaszła potrzeba udzielenia Ukrainie wsparcia, najważniejsze okazałyby się umiejętności językowe, szkoleniowe, działanie niekonwencjonalne (ewent. COIN), czy też zdolność do prowadzenia operacji w sposób niepozostawiający związku z RP.

A nie da się być dobrym we wszystkim. jeżeli każda z naszych jednostek będzie ćwiczyć jednocześnie CQB, rozpoznanie specjalne, eMejKi, działania niekonwencjonalne, dajrekty, operacje kontrterrorystyczne, HR i do tego każdą możliwą formę infiltracji celu to… biorąc pod uwagę ich bardzo małą liczebność, ciężko im będzie utrzymać najwyższy poziom w każdej z tych dziedzin.

Halo! Gdzie jest wsparcie?

Osoby, które miały kiedyś styczność z siłami specjalnymi przyznają zapewne, iż szturm na cel jest jedynie jednym z etapów operacji. Aby jednostka mogła go zrealizować, wywiad musi najpierw dostarczyć informacji, pozwalających w ogóle myśleć o użyciu „specjalsów”. Aparat polityczno-dyplomatyczny powinien z kolei stworzyć operatorom odpowiednie ramy dla działania za granicą.

Alternatywnie, państwo wysyłające „szturmanów” musi być na tyle sprawne i posiadać odpowiednio ugruntowaną pozycję na świecie, aby być w stanie uporać się z ewentualnymi reperkusjami związanymi z naruszeniem integralności terytorialnej kraju, na terenie którego prowadzone będą działania.

Operacja sił specjalnych musi zostać następnie poprzedzona przygotowaniem wywiadowczym, a następnie operacyjnym. W tym celu, Delta współpracuje z amerykańskimi służbami specjalnymi, których zadania zazębiają się z zadaniami jednostki. Jednym z priorytetów operacyjnych CIA jest np. rozpracowywanie organizacji terrorystycznych.

Dzięki temu Agencja może być cennym źródłem informacji dla „szturmanów”. Natomiast w Polsce terroryzm nie jest i nie powinien być w tej chwili jednym z priorytetów wywiadowczych. Co więcej, USA posiadają wyspecjalizowaną formacją (tzw. Intelligence Support Activity – ISA), której zadaniem jest dostarczanie informacji na potrzeby jednostek specjalnych.

To właśnie ISA, wykorzystując m.in. narzędzia SIGINT i bazując na danych przekazywanych przez CIA niejednokrotnie namierzyła dla Delty dokładne miejsce przebywania liderów karteli narkotykowych, bojowników PI, czy też… Saddama Hussajna. Operatorzy ISA są więc często włączani do grup szturmowych jednostek Tier-1 na potrzeby realizacji danej operacji.

Pomijając kwestię terroryzmu, w Polsce kooperacja pomiędzy jednostkami specjalnymi, a służbami wywiadowczymi wygląda znacznie gorzej. „Jakieś” spotkania się odbywają, ale kilka z nich wynika na gruncie konkretnych zdolności i realizowanych działań. Co więcej, po obu stronach panuje niewystarczające zrozumienie dla specyfiki każdego z obszarów.

Wywiadowcy nie bardzo wiedzą, jakie działania mieliby powierzyć „szturmanom” i jak miałyby one przebiegać od strony organizacyjnej. Z kolei podejmowane przez jednostki specjalne próby prowadzenia operacji quasi-wywiadowczych są niepotrzebnym dublowaniem kompetencji i charakteryzują się brakiem odpowiedniego „know-how”, oraz zaplecza.

Logistyka królową pola walki?

Bardzo istotnym aspektem wsparcia, w którym to istnieje ogromna różnica pomiędzy amerykańskimi i polskimi siłami specjalnymi jest ponadto logistyka. Dotyczy to jej wszystkich aspektów – od wyżywienia żołnierza, poprzez zakup i naprawę ciężkiego sprzętu, aż po wyposażenie indywidualne.

Wiecie, przychodzi żołnierz do jednostki, o której wszyscy mówią, iż jest „elitarna” i nagle okazuje się, iż musi korzystać np. z „podróbek”, a nie porządnych kurtek. Dostaje bowiem taką, która posiada zaledwie minimalną warstwę goretexu i tylko w teorii chroni operatora przed wodą. A na dodatek nowe plecaki ulegają bardzo szybkiemu zużyciu.

Od żołnierza Wojsk Specjalnych oczekuje się też, iż zrobi z rana „siłkę”, a potem pół dnia będzie biegał po poligonie. Wypadałoby więc dostarczyć mu odpowiednie jedzonko w ciągu dnia Zwłaszcza w czasach, w których tyle mówi się o potrzebie zwracania uwagi na dietę. A WP przez cały czas pokutuje myślenie w stylu: „Dostał puszkę? No dostał, a więc normy kaloryczne wyrobione”.

W przerwie na obiadek „specjals” może też sprawdzić sobie najnowsze doniesienia z frontu na Ukrainie. Jak już wyjdzie ze stołówki i spojrzy na stojące w jednostce pojazdy zada sobie jednak pytanie o to, jak ma on w nieopancerzonej furze bić się z „ruskimi”? Po pustyni to co innego…

W jednostkach specjalnych istnieje więc najczęściej olbrzymia dziura pomiędzy tym, co logistycy uważają za odpowiednie wyposażenie przeznaczone dla zespołów bojowych, a tym jak to widzi „szturman”.

Transport, czyli jak dotrzemy na miejsce?

Problemem są również możliwości przetransportowania grupy szturmowej w pobliże celu, jej powrót „do domu”, oraz wsparcie rozpoznawcze i ogniowe podczas realizacji działań.

Najlepiej pokazuje to sytuacja, która miała miejsce podczas szczytu NATO w Warszawie. Próbowano wtedy podnieść w trybie alarmowym „śmigła”. Miały one ruszyć z terenów JW Grom, która to miała być dysponentem maszyn. Niestety, nie udało się ich poderwać przez ponad 30 minut.

W sztabie wybucha awantura. Jeden pułkownik mówił to, a drugi tamto… No i co z tego, iż „specjalsi” byli gotowi, skoro stosując obowiązujące procedury nie dało się im zapewnić transportu we właściwym horyzoncie czasowym?

Niektórzy mogą powiedzieć, iż w Iraku i w Afganistanie zarówno logistyka, transport i wsparcie dla naszych jednostek specjalnych funkcjonowały „jako tako”. No tak, tylko pamiętajcie o tym, iż w praktyce przekłada się to na to, iż naprawa wojskowego samolotu trwa u Amerykanów kilka godzin, a u nas może zająć i dwa tygodnie

Co więcej, w sytuacji, w której Polacy musieliby operować na polu walki samodzielnie, a nie w ramach dobrze naoliwionej, amerykańskiej machiny mogłoby być z tym różnie. Liczenie w każdym aspekcie na sojuszników ma ponadto swoje słabe strony.

Pamiętamy np. sytuacje z początków jednej z misji na Bliskim Wschodzie. „Nasi”, chcąc aby Medevac pojawił się szybko, musieli zgłosić, iż rannym jest Amerykanin, a nie Polak. W przeciwnym wypadku, akceptowalny czas przybycia pomocy został bowiem określony na znacznie dłuższy…

Pamięć instytucjonalna i umiejętności planowania działań

Przepaść pomiędzy polskimi jednostkami specjalnymi, a amerykańskimi istnieje ponadto w zakresie tzw. „pamięci instytucjonalnej”. Odzwierciedla ona zdolność danej formacji do nieustannej samoadaptacji do zmieniających się warunków zewnętrznych.

W USA, poszczególne formacje wychodzą z założenia, iż aby być w czymś najlepszym, należy nieustannie się rozwijać. Są więc nastawione na to, aby w jak największym zakresie wykorzystać doświadczenia bojowe i przekuć je w nowe, ulepszone procedury. Amerykanie nie boją się ponadto uczyć na błędach i nieustannie monitorują to, co dzieje się na świecie.

Na tej podstawie adaptowane są następnie procedury, system szkolenia i wyposażenie. U nas postępuje się zaś na odwrót, a przełożeni wykazują często duże zainteresowanie ukrywaniem błędów. Nie istnieje więc atmosfera swobodnej dyskusji na temat tego, co należałoby poprawić. Żołnierz uczony jest tego, iż najlepiej jest się „nie wychylać”, a nie podejmować inicjatywę.

Suboptymalne wykorzystanie polskich jednostek, o którym pisaliśmy wcześniej powoduje też, iż „materiału” do analizy jest znacznie mniej, niż np. w przypadku anglosasów. A co najważniejsze – rodzimi „specjalsi”, funkcjonują w instytucjonalnych ramach MON, w których to trudno jest przekuwać wnioski na konkretne zmiany organizacyjne.

Ze wszystkich wymienionych wyżej powodów, na poziomie planowania operacji, pomiędzy „Delciarzem”, a polskim „specjalsem” istnieć będzie na ogół spora przepaść. Mamy ponadto do czynienia z innym problemem. Wojska Specjalne są niekiedy traktowane jako lekarstwo na problemy w wyszkoleniu innych jednostek.

Powoduje to jednak, iż bardzo ograniczona liczba operatorów jest niekiedy przeciążana zadaniami, płynącymi „z góry” i brakuje im wtedy czasu w własne szkolenie.

Jak rozwijać polskie siły specjalne?

Poza rozwiązaniami, które to zaproponowaliśmy w poprzednim artykule, najrozsądniejszym wyjściem w zakresie rozwoju sił specjalnych wydaje nam się znaczące zwiększenie ich wykorzystania bojowego. Każdy, kto zetknął się z WP, zdaje sobie sprawę z tego, jak dużo dla jego modernizacji zrobił udział Polski w misjach w Iraku i Afganistanie.

Powrót na wspomnianą ścieżkę oznaczałby więc możliwość stopniowego „podciągania” niedociągnięć logistycznych, sprzętowych i transportowych w praktyce. Powinniśmy w takich sytuacjach dążyć również do prowadzenia operacji w sposób jak najbardziej autonomiczny, gdyż pomaga to w usprawnieniu takich obszarów jak np. współdziałanie Wojsk Specjalnych ze służbami.

Prowadzenie realnych operacji mogłoby również pomóc w odsunięciu „monowskiej” biurokracji na dalszy plan. W zamian za to, wspierać należałoby kulturę rozwoju i samodoskonalenia organizacyjnego. Misje bojowe miałyby też pozytywny wpływ na morale żołnierzy i stwarzałyby możliwość do wykorzystania poszczególnych formacji zgodnie z ich przeznaczeniem.

Gdzie można byłoby wykorzystać naszych „specjalsów”?

Jednostki, które posiadają profil kontrterrorystyczny mogłyby zostać wykorzystane np. w ramach asystowania USA i Francji w działaniach wymierzonych w organizacje terrorystyczne. Z uwagi na to, iż nie byłyby to operacje bezpośrednio związane z interesami RP, należałoby w zamian za nie uzyskać od sojuszników namacalne korzyści.

Przykładem jest m.in. przekazanie Polsce „know-how” związanego z określoną technologią wojskową. Albo wynegocjowanie z Paryżem zwiększenia dostaw uzbrojenia na Ukrainę. Za to z kolei zebralibyśmy „punkty” w Kijowie. Jednostki specjalne mogą być więc narzędziem polityki zagranicznej.

Takie podejście mogłoby też zwiększyć polskie możliwości powstrzymywania ekspansywnej polityki Rosji w rejonie Europy Środkowowschodniej. Formacje specjalizujące się w działaniach nieregularnych mogłyby np. wspomóc prozachodni rząd Mołdawii w jego zmaganiach z olbrzymią falą rosyjskich działań hybrydowych.

Nie wspominając już o tym, iż szerokie pole do wykorzystania sił specjalnych istnieje w tej chwili za naszą wschodnią granica. W Stanach Zjednoczonych toczy się aktualnie dyskusja nad wznowieniem tajnych operacji specjalnych na Ukrainie. Tamtejsze SOF miałyby np. wspierać lokalne aktywa w walce z rosyjską propagandą i gromadzić dane wywiadowcze.

Wbrew powszechnej opinii tzw. „black opsy” nie są bowiem w krajach zachodnich operacjami po których „nie ma żadnego śladu”. Są one oczywiście utajnione, ale jednocześnie dąży się do ich uregulowania. Ma to na celu m.in. ograniczenie ich potencjału eskalacyjnego i ewentualnych negatywnych efektów dla prowadzonej przez USA polityki.

Pojawiają się również doniesienia o rosnącym zaangażowaniu CIA w wojnę z Rosją. I jest to zrozumiałe. Po co bowiem utrzymywać elitarne formacje, które nie są używane choćby wtedy, gdy na szali znajdują się żywotne interesy RP, a wojna toczy się w naszym najbliższym sąsiedztwie? Trzeba to jednak robić „z głową” i w sposób, który nie byłby bezpośrednio powiązany z RP.

Ujawniona w ostatnich dniach misja polskich policjantów na Ukrainie pokazuje, iż ich obecność pod Kijowiem niekoniecznie musi wiązać się z wciągnięciem kraju w konflikt z Rosją.

Podsumowanie

Z pomocą „wielkiego brata” zza oceanu, Polska stworzyła jednostki specjalne, które stoją na wysokim poziomie. Teraz jednak musi nauczyć się z nich korzystać według własnych potrzeb. Dlatego zamiast myśleć o formowaniu jednostki specjalnej WOT, należałoby zastanowić się nad tym, jak usprawnić system, aby w lepszym stopniu wykorzystywać te formacje, które już istnieją.

Pamiętajmy też, iż świat cały czas idzie do przodu. Spoczywając na laurach i przywiązując nadmierną uwagę do PR, możemy sprawić, iż pewnego dnia nasze jednostki specjalne znajdą się w sytuacji, w której znalazły się w tej chwili służby specjalne. A wtedy to kolejnym „firmom” pozostanie już tylko życie legendą czasów minionych… Nie możemy do tego dopuścić.

Jeśli spodobał Wam się ten artykuł i wierzycie w to, co robimy, możecie wykupić dostęp do cotygodniowych felietonów, w których komentujemy wydarzenia bieżące. To dzięki pomocy subskrybentów możemy działać i rozwijać się. Nie zapomnijcie też o tym, aby zasubskrybować nasz podcast – Świat Oczami Mundurowych na Youtubie.

Możecie też z nami porozmawiać za pośrednictwem:

Idź do oryginalnego materiału