Temat współpracy Ukraińców z rosyjskim najeźdźcą jest w polskiej debacie z rzadka podejmowany. Zwykle eksploatują go prorosyjskie środowiska, podkreślając pochlebny charakter kolaboracji i jej rzekomą powszechność, czego docelowym zamiarem jest zniechęcenie Polaków do wspierania Ukrainy. Zresztą to właśnie obawa, iż skutkiem mówienia o zdradach byłaby erozja proukraińskich postaw, stoi za wstrzemięźliwością wielu komentatorów. Tymczasem milczenie nie sprawia, iż zdrajcy znikają, a czynienie opowieści o nich domeną prosowieciarzy niesie ryzyko, iż w powszechnej percepcji górę wezmą fałszywe przekonania.
No to jak to z tą kolaboracją jest?
Szerzej o zjawisku piszę w tekście, który niebawem ukaże się na łamach portalu „Polska Zbrojna”. Jak tylko artykuł znajdzie się na emisji, podrzucę link. Dziś chciałbym zasygnalizować temat i skłonić Was do własnych refleksji. Poza oczywistą intencją polecenia lektury PZ, idzie mi również o poznanie percepcji moich Czytelników. Zbieram materiał do większego opracowania, będę zatem wdzięczny za Wasze komentarze (pod postem na FB – znajdziecie go tu).
—–
Kijów walczy z problemem kolaboracji od 2014 roku. Do czasu wybuchu pełnoskalowej wojny, ukraińskie sądy wydawały po 30 wyroków miesięcznie, głównie wobec osób współpracujących z rosjanami w Donbasie. Po 24 lutego 2022 roku liczba ta wzrosła do 70 orzeczeń. Zmienił się także charakter kar, wcześniej w większości orzekanych „w zawiasach”, w tej chwili w dwóch trzecich oznaczających bezwzględne pozbawienie wolności. A ów odsetek byłby prawdopodobnie wyższy, gdyby nie fakt, iż część postępowań toczy się zaocznie, wobec osób przebywających na terenach rosyjskich bądź przez rosjan kontrolowanych.
Wcześniej sprawy otwierano w oparciu o kilka różnych paragrafów, w marcu 2022 roku w ukraińskim kodeksie karnym pojawiła się „działalność kolaboracyjna” jako samodzielna kategoria przestępstwa. I tak za współpracę z państwem-agresorem, jego formacjami zbrojnymi i paramilitarnymi lub administracją okupacyjną, przewidziana jest kara od 10 do 15 lat pozbawienia wolności. Tyle samo można dostać za głoszenie poglądów uzasadniających rosyjską napaść. Dodatkowe sankcje to pozbawienie prawa do zajmowania stanowisk w administracji i konfiskata majątku.
Nie jest jasne, w oparciu o jakie procedury służby specjalne Ukrainy likwidują najbardziej zaangażowanych kolaborantów, działających na terenach okupowanych. Do tej pory zabito co najmniej trzydzieści osób, ostatni udany zamach – na szefa ochrony Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej – miał miejsce kilka dni temu.
W gronie „wysadzonych” (tak bowiem zwykle giną zdrajcy) znalazł się też Jewhen Ananiewski, jeden z organizatorów kolonii poprawczej w Berdiańsku. Mężczyzna szczególnie brutalnie znęcał się nad pojmanymi żołnierzami armii ukraińskiej, stąd zainteresowanie nim wywiadu wojskowego (HUR). 5 maja 2024 roku auto kolaboranta wyleciało w powietrze. „W wyniku eksplozji zaangażowany w katowanie ukraińskich jeńców Jewhen Ananiewski został zlikwidowany. Ministerstwo Obrony Ukrainy przypomina, iż za każdą zbrodnię wojenną nadejdzie sprawiedliwa zapłata”, komunikat tej treści opublikowano na stronie HUR.
W Ukrainie nie obowiązuje kara śmierci, mamy więc do czynienia z sądami kapturowymi. Brak przejrzystości rodzi obawy o praworządność, te jednak podnoszone są zwykle poza Ukrainą. Nad Dnieprem istnieje duże przyzwolenie na likwidowanie zdrajców, a efekty działań SBU i HUR przemawiają za tym, iż obie służby mają rozbudowaną sieć informatorów na terenach zajętych przez rosjan. Co także jest dowodem na popieranie idei zamachów.
Ukraińska opinia publiczna nie ma też nic przeciwko surowemu traktowaniu osób kierujących ogniem rosyjskiej artylerii; w potocznym postrzeganiu przekazywanie koordynatów „na tamtą stronę” (najczęściej przy użyciu internetowych komunikatorów), uchodzi za zbrodnię.
Bardziej zniuansowane są opinie na temat postaw mieszkańców okupowanych terenów. Przesłanki natury humanitarnej mają tym większe znaczenie, im dłużej trwa okupacja. Trudno wytrwać w pryncypialności i zachować lojalność na wszystkich płaszczyznach, gdy nie ma realnych widoków na szybkie wyzwolenie. I gdy okupant naciska, by się podporządkować, grożąc dotkliwymi konsekwencjami w razie obstrukcji i buntu. Ukraińskie władze, ale i zwykli ludzie żyjący w wolnej Ukrainie, zdają sobie z tego sprawę. Skutkuje to przyzwoleniem na współpracę z rosjanami, jeżeli nie oznacza ona działania bezpośrednio na szkodę Ukrainy. W razie wyzwolenia urzędnicy, strażacy czy lekarze będą zatem traktowani jako „zakładnicy tragicznych okoliczności”. Podobnie jak zwykli obywatele, zmuszeni przyjąć obce paszporty. Kijów bowiem pozwala na zaakceptowanie rosyjskiego obywatelstwa „ze względów bezpieczeństwa”.
Waszym zdaniem słusznie?
—–
Dzięki za lekturę! W najbliższym czasie chciałbym zająć się kwestią „setek tysięcy rosyjskich weteranów” w kontekście zagrożeń dla Polski. To pokłosie dyskusji wywołanej przez gen. Kukułę, zapowiadającego rychłą wojnę polsko-rosyjską. Do słów szefa sztabu generalnego WP już się odnosiłem (w przedwczorajszym wpisie), ale pewne wątki warto rozwinąć. No więc czy rzeczywiście „doświadczeni na wojnie rosjanie” będą dla nas zmartwieniem? Mam na ten temat nieco odmienne zdanie niż większość komentatorów. Tekst się pisze, a Was zachęcam do wspierania mojego raportu. Powstaje on głównie dzięki Wam – Waszym subskrypcjom i kawom. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej:
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
To dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. zatrzymane kilka dni temu rodzeństwo z Charkowa, które na zlecenie rosyjskiego wywiadu zbierało informacje o miejscach dyslokacji ukraińskiego wojska/fot. SBU