Od 7 kwietnia do 2 lipca 1994 r. wymordowano od 800 tys. do ponad 1 mln osób spośród liczącej 1,25 mln społeczności Tutsi
To była zbrodnia popełniona według podręcznikowych opisów ludobójstwa. Przygotowano ją starannie. Zawczasu wyszkolono sprawców i wyposażono ich w narzędzia. Przede wszystkim jednak zadbano o dehumanizację przyszłych ofiar. We wszystkich ludobójstwach popełnionych w XX w. występowała masowość zabijania i dehumanizacja ofiar. Wyjątkowość ostatniego ludobójstwa XX w., które 30 lat temu popełniono w Rwandzie, polegała na jego szybkości i braku odpowiedniej reakcji świata zachodniego.
W krótkim czasie – od 7 kwietnia do 2 lipca 1994 r. – wymordowano od 800 tys. do ponad 1 mln osób spośród liczącej 1,25 mln społeczności Tutsi (całość populacji Rwandy wynosiła w 1993 r. ok. 8 mln). Przy czym trzy czwarte ofiar zabito w pierwszych sześciu tygodniach masakry (według szacunków Czerwonego Krzyża ok. 500 tys. do 29 kwietnia 1994 r.). Tylko w niewielkim miasteczku Murambi na południu Rwandy zginęło 50 tys. osób. Było to najszybsze i najbardziej metodycznie przeprowadzone ludobójstwo w historii. Rządy czołowych państw zachodnich (Francji, USA, Wielkiej Brytanii) wiedziały o sytuacji w Rwandzie. Nie zrobiły jednak nic, by zapobiec nadciągającej katastrofie.
Spadek po erze kolonializmu
Tragedia Rwandy w drugiej połowie XX w. była spadkiem po erze kolonializmu. W 1885 r. Niemcy założyli w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich kolonię, która po I wojnie światowej jako Rwanda-Urundi stała się protektoratem Belgii. Kolonizatorzy niemieccy znaleźli tam dwie grupy ludów – Hutu i Tutsi – należące do tego samego kręgu kulturowego i posługujące się tym samym językiem. Przez wieki obie grupy etniczne żyły w relatywnej zgodzie, a małżeństwa mieszane nie były rzadkością.
Najpierw niemiecka, a następnie belgijska polityka kolonialna w Rwandzie-Urundi odwoływała się do stereotypu społeczno-rasowego, który wymyślił angielski podróżnik i badacz Afryki John Hanning Speke. Uznał on, iż złożona z pasterzy i wojowników grupa etniczna Tutsi jest arystokracją wywodzącą się od króla Dawida. Arystokracja Tutsi przybyła w rejon Wielkich Jezior z Etiopii i narzuciła swoją dominację „murzynom Bantu” (Hutu) skazanym na niewolnictwo. Tak została wylansowana teza „dwóch narodów”, którą uprawomocnili najpierw niemieccy, a potem belgijscy kolonizatorzy. Jedni i drudzy faworyzowali „feudalną” władzę plemienia Tutsi z korzyścią dla swojej administracji pośredniej.
W 1930 r. Belgowie przeprowadzili spis ludności, by ściśle wytyczyć granice między obiema grupami etnicznymi, z których jedynie Tutsi mieli prawo do edukacji i stanowisk administracyjnych. Trzy lata później władze belgijskie wprowadziły karty identyfikacyjne z informacją o przynależności etnicznej. Krok ten fatalnie zaciąży w przyszłości na sytuacji Tutsi, stanowiących tylko 15% populacji kolonii Rwanda-Urundi.
W 1962 r. Rwanda i Burundi – jako dwa oddzielne państwa – uzyskały niepodległość. W Rwandzie krwawe powstanie (1959-1961), które pochłonęło 150 tys. ofiar, obaliło monarchię kolonialną Tutsi i oddało władzę w ręce grupy etnicznej Hutu. W Burundi stało się odwrotnie. Tam władzę przejęli Tutsi, którzy w 1965 i 1972 r. dokonali krwawych masakr na ludności Hutu.
Odziedziczony po kolonializmie konflikt narodowościowy w Rwandzie pogłębiał się, a wpływ na to miała – oprócz sytuacji w sąsiednim Burundi – także polityka belgijska, która pod koniec ery kolonializmu zmieniła wektor i zaczęła faworyzować grupę Hutu. Zwrócił na to uwagę francuski historyk Bernard Bruneteau: „»Rewolucja społeczna« z lat 1959-1961, która zakończyła się proklamacją niepodległości kraju w lipcu 1962 r., w niczym nie wpłynęła na społeczno-rasowe wyobrażenia. Odwróciła jedynie perspektywę tak, by dostosować ideologię rwandyjską do nowego układu sił, w którym władzę mieli Hutu. Państwo belgijskie i Kościół belgijski całkowicie zmieniły swą strategię i poparły w pełni większość Hutu, by ustabilizować nowy postkolonialny rząd, unikając powtórki z krwawego konfliktu kongijskiego. Księża katoliccy i chadeccy aktywiści, w większości Flamandowie, współdziałając z kultem historycznie uciskanej większości Hutu, od początku udzielili całkowitego poparcia nowemu reżimowi, nie biorąc zupełnie pod uwagę, iż demokratyczna opcja, którą naiwnie świętowali jako rwandyjski rok 1789, miała odtąd służyć uciskaniu mniejszości”(1).
W ten sposób w Rwandzie w latach 60. doszło do odwrócenia społeczno-rasowego schematu. To Hutu stali się autochtonami i jedynymi prawdziwymi tubylcami, a Tutsi uznano za najeźdźców i pasożytów korzystających z pracy Hutu. Ta nowa ideologia stała się punktem wyjścia trwającego 30 lat procesu radykalizacji, który z dawnych pokrzywdzonych uczynił potencjalnych zabójców. Pierwsze ofiary tej radykalizacji pojawiły się już pod koniec 1963 r. Nieudana próba przejęcia władzy przez bojówki Tutsi, które wkroczyły do Rwandy z Burundi i Konga, spowodowała wtedy odwet Hutu. W masakrach zabito co najmniej 14 tys. i wygnano 250 tys. Tutsi.
„Od pierwszych dni młodej republiki – pisze Bruneteau – to postkolonialne społeczeństwo żyje w lęku: lękają się Tutsi, nieustannie podejrzewani o najgorsze czyny, i lękają się Hutu, nękani myślą o ewentualnym rewanżu »feudo-kolonistów« oraz powrocie emigrantów z roku 1963. Te krzyżujące się lęki wyjaśniają masową przemoc, która zapanowała na 30 kolejnych lat zarówno w Rwandzie, gdzie coraz bardziej marginalizowani Tutsi stali się kozłami ofiarnymi, jak i w sąsiednim Burundi, gdzie rządząca junta Tutsi mści się na zdominowanej większości Hutu (…). Wydarzenia z lat 1972-1973 są ważnym etapem na drodze do ludobójstwa z roku 1994”(2).
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 14/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
1 B. Bruneteau, Wiek ludobójstwa, Warszawa 2005, s. 182.
2 Tamże, s. 182-183.
Fot. AKG/East News