„Świat pod napięciem” to autorski cykl rozmów stworzony przez praktykantkę Instytutu Nowej Europy. Jego celem jest merytoryczne, ale przystępne opowiadanie o najważniejszych wyzwaniach współczesnego świata – od wojen i kryzysów, po bezpieczeństwo informacyjne i zmiany geopolityczne. Publikacje powstają na podstawie rozmów z osobami zaangażowanymi w sprawy międzynarodowe – analitykami, dyplomatami, badaczami i praktykami – z myślą o tym, by łączyć rzetelność z dostępnością.
W obliczu pełnoskalowej wojny na Ukrainie i narastających napięć geopolitycznych polska polityka wschodnia staje przed historycznym wyzwaniem redefinicji. Po ponad trzech dekadach transformacji wciąż brakuje jej spójnej, długofalowej doktryny – działania często opierają się bardziej na historycznych resentymentach niż na chłodnej kalkulacji interesów. Od potrzeby strategicznego zwrotu ku Północy, przez bolesną diagnozę wewnętrznych sporów osłabiających pozycję Polski, aż po przyszłość relacji z Ukrainą i Białorusią – to najważniejsze tematy trzeciej rozmowy w cyklu „Świat pod napięciem”. Gościem jest Wojciech Kozioł – redaktor Defence24, analityk spraw międzynarodowych i współautor książki „Między Bugiem a Prawdą”. W rozmowie ekspert bezkompromisowo diagnozuje największe błędy polskiej polityki po 1989 roku i tłumaczy, dlaczego sojusz z państwami nordyckimi może okazać się dla naszego bezpieczeństwa ważniejszy niż dotychczasowe formaty współpracy.
Veronika Barankevych: Minął już prawie rok od publikacji Waszej z Bartłomeijem Wypartowiczem książki „Między Bugiem a Prawdą”. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, która z postawionych w niej tez najmocniej zyskała na aktualności, a która – Pana zdaniem – wymagałaby dziś doprecyzowania lub rozwinięcia?
Wojciech Kozioł: Myślę, iż można wskazać trzy takie tezy. Jedna z nich od razu łączy się z tym, co z pewnością wymagałoby doprecyzowania i szerszego ujęcia – jest to polityka północna. Poruszyliśmy ją w książce jako jeden z pionierskich przykładów rozwiązań w polityce środkowoeuropejskiej, aby zwrócić uwagę właśnie na ten kierunek. Dziś widać, iż działania naszego rządu, jak i zainteresowanie całego regionu, zaczęły zmierzać ku północy. Ten temat jest więc zdecydowanie warty poszerzenia.
Druga kwestia, która zyskała na znaczeniu, to kierunek białoruski, co wiąże się z wydarzeniami po zwycięstwie Donalda Trumpa. Obserwujemy, iż zarówno Białoruś, jak i Stany Zjednoczone starają się znaleźć jakieś porozumienie. Nie wiadomo, na ile jest to tylko gra polityczna, a na ile rzeczywista próba odciągnięcia Białorusi od wpływów rosyjskich. Niewątpliwie jednak ten kierunek zyskał w ostatnim czasie na znaczeniu.
Trzecia rzecz to stosunki polsko-ukraińskie. Widzimy, iż z czasem coraz mocniej zaczęto poruszać kwestie historyczne, z tematem zbrodni wołyńskiej na czele. Pojawiły się przykłady bardziej realnego, transakcyjnego podejścia Warszawy do Kijowa. Władze w Polsce zaczęły silniej akcentować własne interesy, używając kwestii członkostwa w NATO i Unii Europejskiej jako karty przetargowej. Nastąpiło wyraźne przejście od bardzo bezinteresownego – skądinąd w wielu aspektach słusznego – podejścia z lat 2022-2023, do strategii opartej na żywotnych interesach państwa. Uważam, iż w perspektywie długoterminowej jest to lepsze. jeżeli będziemy budować współpracę polsko-ukraińską na resentymentach, będzie ona płytka i sztuczna. Natomiast jeżeli będzie oparta na szczerych, czasem brutalnych, ale realnych podstawach – na przykład współpracy zbrojeniowej czy w sektorze bezpieczeństwa – to będzie procentować przez lata. Jest to więc kierunek bardziej przyszłościowy. Może on co prawda powodować pewne napięcia na linii Warszawa-Kijów, ale w przyszłości może przynieść lepsze owoce. To są te trzy kwestie, które zdecydowanie bym wyróżnił.
VB: A jeżeli chodzi o relacje polsko-ukraińskie, to jak Pan ocenia odpowiedź strony ukraińskiej na wynikające w nich napięcia?
WK: Mieliśmy niedawno pewien przykład podczas ataku dronowego na Ukrainę – na około tydzień przed naszą rozmową – kiedy kilkanaście dronów przedarło się na terytorium Polski. Otrzymaliśmy wtedy odpowiedź Kijowa, która w mojej ocenie niedostatecznie doceniała wagę sytuacji. Sugerowano, iż Polska nie byłaby w stanie obronić się przed atakiem o skali tej, która miała miejsce w Ukrainie. Tymczasem widzieliśmy, iż systemy NATO zadziałały poprawnie: systemy wczesnego ostrzegania i samoloty AWACS były na miejscu. Udało się rozpoznać, które drony były wabikami, a które stanowiły realne zagrożenie. Co więcej, zadziałała jednomyślność całego Sojuszu. Polska nie przeprowadzała tej misji samodzielnie; operacja była koordynowana między wszystkimi sojusznikami NATO, którzy zostali oddelegowani w dany rejon i przydzieleni do określonych zadań. Pod tym względem system zdał egzamin.
Uważam, iż Kijów powinien podejść do stosunków z Polską w inny sposób. Żywotne polskie interesy na wschodzie – czyli znaczenie polityki wobec Ukrainy, ale też wobec Białorusi, o czym często zapominamy – są zdecydowanie ważniejsze niż na przykład interesy Paryża czy Berlina względem Europy Wschodniej. Niemcy i Francuzi zawsze patrzyli na te państwa jako na partnerów drugo- lub choćby trzeciorzędnych. choćby Polska i inne kraje naszego regionu bywają traktowane przez Berlin w sposób drugorzędny, a Ukraina czy Białoruś są dla nich jeszcze mniej znaczącymi graczami na arenie geopolitycznej. Polacy patrzą na to zupełnie inaczej. Dla bezpieczeństwa państwa polskiego i całej wschodniej flanki kluczowym elementem jest właśnie Ukraina i Białoruś.
Jeśli Ukraina chce szukać partnera na lata, który będzie podzielał jej zdanie w większości kwestii dotyczących bezpieczeństwa, musi zrozumieć, iż to Polska jest dla niej kluczowym sojusznikiem. To Polska, Rumunia i inne państwa wschodniej flanki NATO są najważniejszymi partnerami, którzy będą znacznie częściej mówić jednym głosem niż partnerzy z Zachodu.
VB: Wróćmy na chwilę na północ. Kluczowym i innowacyjnym elementem Państwa koncepcji jest włączenie państw nordyckich do idei Międzymorza. Chciałabym zapytać, jaka strategiczna logika stała za tym, by to właśnie w Skandynawii, a nie na przykład w ściślejszej integracji Grupy Wyszehradzkiej, upatrywać głównego kierunku dla wzmacniania bezpieczeństwa Polski?
WK: Decydowały o tym dwa czynniki. Pierwszym jest geografia – od tego nie da się uciec. W przypadku konfliktu na wielką skalę między państwami NATO a Federacją Rosyjską, cała wschodnia i północna flanka Sojuszu będą w praktyce dzielić jedną linię frontu. Od Oceanu Arktycznego aż do Morza Czarnego i Turcji powstanie jeden, wspólny teatr działań. Państwa naszego regionu muszą mieć świadomość, iż operacje będą przebiegać właśnie w tym obszarze, czyli od Oceanu Arktycznego, przez Morze Północne, strategiczne obszary morskie między Grenlandią, Islandią a Norwegią (tzw. przesmyk GIUK), aż po najważniejsze Morze Bałtyckie i Morze Czarne. Nasze interesy w sferze bezpieczeństwa są więc zbieżne. Uważam, iż odnowienie strategicznego partnerstwa między Polską a Szwecją w zeszłym roku jest wyrazem tego, iż same państwa nordyckie zdają sobie sprawę, iż – mówiąc kolokwialnie – jedziemy na jednym wózku. Dobrze, iż taka świadomość powoli rośnie. W książce zaakcentowaliśmy ten kierunek jako jeden z przykładów, a dziś widać, iż zyskuje on na znaczeniu, co pokazuje, iż świadomość sytuacyjna w regionie jest coraz większa.
Drugim elementem, poza geografią, jest obecna sytuacja polityczna w państwach Grupy Wyszehradzkiej. O ile w niektórych kwestiach wewnątrzunijnych jesteśmy jeszcze w stanie budować koalicje, to z czasem staje się to coraz trudniejsze. Kluczowa różnica dotyczy jednak stosunku do Rosji i postrzegania zagrożenia z jej strony. Na Słowacji mamy Roberta Fico, polityka jawnie prorosyjskiego. Na Węgrzech Viktor Orban kreuje się na polityka „propokojowego”, dążącego do jak najszybszego zakończenia konfliktu. Jednak działania części jego otoczenia, chociażby ministra spraw zagranicznych, wskazują na silnie prorosyjską postawę. W takich warunkach ciężko o nić porozumienia w sprawach fundamentalnych dla bezpieczeństwa. Państwa te inaczej postrzegają też rosyjskie zagrożenie ze względu na bariery geograficzne. Bariera w postaci Karpat daje im pewien komfort psychologiczny i przekonanie, iż nie będą pierwszym celem ataku Rosji w razie eskalacji.
Wszystko to sprawia, iż jeżeli chcemy szukać wspólnych interesów w obszarze bezpieczeństwa, to naturalnymi partnerami są dla nas państwa wschodniej flanki NATO oraz kraje Europy Północnej.
VB: Czy mógłby Pan wskazać konkretne lekcje z nordyckich wzorców – na przykład fińskiej obrony totalnej czy szwedzkiego przemysłu zbrojeniowego – które Polska mogłaby z powodzeniem wdrożyć u siebie?
WK: Zdecydowanie tak, a te dwa przykłady są chyba najbardziej wyraziste. jeżeli mielibyśmy czerpać z jakichkolwiek wzorców – a widzimy, iż podejście to ewoluuje również w samych państwach nordyckich – to jest to właśnie system obrony cywilnej i obrony totalnej, jaki prezentuje Finlandia. Kiedy uświadomimy sobie, iż Finowie liczą zaledwie 5,5 miliona obywateli, a w razie wojny są w stanie w ciągu kilku tygodni przygotować niemal milionową armię, to pokazuje to skalę i wartość tego wzorca. Obrona cywilna była tam rozwijana przez dziesięciolecia ze względu na fatalne położenie geograficzne i sąsiedztwo – najpierw z agresywnym Związkiem Radzieckim, a później z Federacją Rosyjską. Te wzorce, jak widać po latach, zaprocentowały. Przygotowanie obywateli, wdrażane od najmłodszych lat, od wieku szkolnego, i kontynuowane przez całe życie, stało się jednym z najważniejszych elementów obrony totalnej przed ewentualną agresją.
Druga kwestia to przykład szwedzki, czyli umiejętność rozwinięcia własnego przemysłu zbrojeniowego do takiego stopnia, iż staje się on wzorem dla innych. Porównajmy to z sytuacją w Polsce, gdzie przemysł zbrojeniowy boryka się z problemami, takimi jak rozbicie spółek czy wieczne niedofinansowanie. Szwedzi natomiast byli w stanie zbudować silną pozycję w konkretnych dziedzinach i odnosić w nich realne sukcesy.
Gdybyśmy więc mieli czerpać z tych przykładów, to w zakresie obrony cywilnej wzorem jest Finlandia i po części także Szwecja, która niedawno zaczęła rozważać powrót do nauczania w szkołach w zakresie obrony totalnej. O ile dobrze pamiętam, koncepcja ta została zarzucona po zakończeniu zimnej wojny. najważniejsze są też szwedzkie rozwiązania w przemyśle zbrojeniowym. Można odczuwać pewien żal do polskich rządów po 1989 roku, iż nie dążyły do ściślejszej kooperacji i tworzenia wspólnych projektów ze Szwedami. Mam jednak nadzieję, iż nic nie pozostało w tej sprawie zamknięte i iż kiedyś będziemy w stanie może nie tyle współtworzyć, co adaptować część tych wzorców do polskich warunków.
VB: Wojna w Ukrainie często jest nazywana poligonem doświadczalnym nowoczesnych konfliktów. W Pana opinii, jakie najważniejsze wnioski – na przykład technologiczne, dotyczące dronów czy cyberwojny – Polska i cały region powinny wyciągnąć już teraz? Jak ocenia Pan to, co udało się w tej kwestii osiągnąć na przestrzeni ostatnich, prawie już czterech lat?
WK: Przede wszystkim, wszystkie państwa NATO powinny wyciągnąć z tej wojny wniosek, iż ewentualny przyszły konflikt na wielką skalę nie będzie prowadzony w takich samych warunkach jak na Ukrainie. W scenariuszu sojuszniczym, przynajmniej w teorii, broniłby się cały Pakt, a więc użyte środki byłyby zupełnie inne. Mimo to, na Ukrainie mogliśmy zaobserwować powrót do wzorców walki, które wydawały się anachroniczne – na przykład walk okopowych i wojny pozycyjnej. Doświadczenia z operacji „Pustynna Burza” i innych działań na Bliskim Wschodzie w latach 90. sugerowały, iż takie formy walki już nie wrócą, a przyszłe konflikty będą miały charakter błyskawiczny i stosunkowo krótki. Ukraina pokazała jednak, iż walka pozycyjna, przypominająca niekiedy realia I wojny światowej, może ponownie stać się codziennym obrazem frontu.
Drugą kwestią jest ewolucja samego pola walki na Ukrainie. W 2022 roku dominowały wojska pancerne, artyleria i klasyczne działania powietrzne. Po prawie czterech latach szala przechyliła się w stronę walki radioelektronicznej i gigantycznego nasycenia pola walki dronami, których używa się w tysiącach, a choćby dziesiątkach tysięcy dziennie. To pokazuje, jak bardzo ewoluował konflikt. Oczywiście nie oznacza to, iż ciężki sprzęt czy siły pancerne straciły na znaczeniu, ale nasycenie dronami pokazuje, jak dużą rolę odgrywają dziś niekonwencjonalne metody walki.
Widać, iż niektóre państwa europejskie zaczynają brać te doświadczenia do siebie. Jakiś czas temu, podczas ćwiczeń wojsk francuskich, tamtejsi generałowie otwarcie mówili o potrzebie powrotu do koncepcji wojskowych, które przez lata były odkładane na bok. Z kolei Czesi bardzo aktywnie podeszli do kwestii dronów, niekiedy twierdząc, iż powinny one stanowić stały element wyposażenia każdego żołnierza. Te idee, zrodzone na Ukrainie w trakcie konfliktu, rezonują w całym Sojuszu. Wydaje mi się, iż Polska również będzie starała się iść w tym kierunku, zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach z rosyjskimi dronami. Staje się jasne, iż walka w powietrzu z tego typu zagrożeniami będzie w przyszłych konfliktach na porządku dziennym.
VB: Jak ocenia Pan ryzyko uzależnienia bezpieczeństwa regionu od USA, zwłaszcza w kontekście zmian w Białym Domu i rosnącego priorytetu Indo-Pacyfiku dla Amerykanów?
WK: Moim zdaniem musimy się liczyć z tym, iż prędzej czy później Amerykanie będą musieli wycofać z Europy część swoich wojsk, jeżeli nie wszystkie. W tej sytuacji należy podjąć trzy najważniejsze działania. Po pierwsze, w naszym interesie jest, by te wojska stacjonowały u nas jak najdłużej. Po drugie, powinniśmy dążyć do tego, aby środek ciężkości NATO – co zawsze staram się powtarzać – został przeniesiony z Europy Środkowej na wschodnią flankę, co powinno być znakiem naszych czasów. Taka idea powinna być aktywnie forsowana w Waszyngtonie.
Po trzecie, musimy nieustannie pokazywać amerykańskim władzom, iż ich żywotne interesy zależą od bezpieczeństwa naszego regionu. Działania w tym kierunku były już podejmowane, między innymi poprzez Inicjatywę Trójmorza. Widzimy, iż po zmianie władzy w Białym Domu temat ten ponownie wrócił na agendę. Mieliśmy przykłady poruszenia tego tematu również podczas niedawnej wizyty Karola Nawrockiego w Białym Domu. To pokazuje, iż jeżeli przedstawimy Amerykanom sprawę od strony czysto biznesowej, mamy szansę na sukces. Amerykanie nie będą chcieli tu pozostać, jeżeli nie będą mieli żywotnych interesów, na których mogą zyskać. Bez takiego podejścia nie przekonamy ich, by zostali na dłużej.
Patrząc z tej perspektywy, nasza strategia powinna opierać się na dwóch filarach: z jednej strony na częściowym uzależnieniu i próbie zakorzenienia interesów amerykańskich w regionie, a z drugiej – na konsekwentnym budowaniu własnych, regionalnych zdolności obronnych, niezależnie od podejścia Stanów Zjednoczonych.
VB: A jeżeli chodzi o militarny wymiar koncepcji Międzymorza+, to jak w Pana opinii powinien on zostać powiązany z ekonomiczną agendą Trójmorza, w tym na przykład z inwestycjami w energetykę i transport?
WK: Musimy na wstępie rozdzielić te dwie koncepcje. Czasem myli się Międzymorze z Trójmorzem, co jest podstawowym błędem. Mówiąc najprościej, Trójmorze skupia się przede wszystkim na aspektach ekonomicznych, które mają połączyć nasz region i pozwolić mu dogonić państwa zachodnie. Chodzi tu głównie o trzy segmenty. Pierwszym jest infrastruktura i połączenia transportowe. Mamy tu sztandarowe przykłady, takie jak Via Carpathia i Via Baltica, które dowodzą, iż można budować połączenia na osi północ-południe – kierunku przez lata zaniedbywanym.
Drugi segment to polityka energetyczna i tworzenie wspólnego ekosystemu, który z jednej strony zabezpieczyłby nas przed kryzysami, a z drugiej – uniezależnił od wpływów rosyjskich. Leży to w interesie praktycznie wszystkich państw, od Szwecji, Finlandii i Norwegii na północy, aż po Grecję czy Chorwację na południu. Widzimy to choćby na przykładzie Węgier czy Słowacji, które są bardzo uzależnione od rosyjskich surowców. Myślę, iż ich polityka wobec Ukrainy wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby to uzależnienie nie było tak silne.
Na tych dwóch segmentach powinno skupiać się Trójmorze. Z kolei Międzymorze, jako dopełnienie militarne, powinno koncentrować się na sferze bezpieczeństwa i kooperacji przemysłowej. Chodzi o to, by te komponenty – ekonomiczny i militarny – wzajemnie się uzupełniały.
Kolejną kwestią jest myślenie o regionie jako o jednym organizmie. Wiemy doskonale, iż choćby w NATO nie ma jednomyślności, chociażby w kwestii wydatków na zbrojenia. Przykładem była postawa Hiszpanii na ostatnim szczycie, która ze względu na geografię praktycznie nie odczuwa bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji i ma zupełnie inne podejście do wojny niż Polska, Rumunia czy państwa bałtyckie. Stworzenie wspólnej platformy, w ramach której państwa regionu mogłyby występować jednym głosem na arenie międzynarodowej – czy to w ramach NATO, czy Unii Europejskiej – byłoby idealnym dopełnieniem koncepcji Trójmorza. W ten sposób skupialibyśmy się na trzech podstawowych filarach: bezpieczeństwie, infrastrukturze oraz ekonomii. Taki kompletny sposób funkcjonowania z pewnością przysłużyłby się całemu regionowi.
VB: Na który scenariusz dotyczący przyszłości Rosji – dalszą militaryzację, wewnętrzny chaos czy rozpad – region powinien Pana zdaniem przygotować się w pierwszej kolejności? I co każdy z tych scenariuszy oznaczałby w praktyce dla Polski i jej sąsiadów?
WK: Myślę, iż musimy być przygotowani na każdy scenariusz, choćby na ten najmniej prawdopodobny, czyli całkowity rozpad Rosji. Chociaż prawdopodobieństwo jest małe, to w polityce nigdy nie wynosi ono zera. Uważam jednak, iż groźba proliferacji broni atomowej, do której doszłoby w przypadku takiego kolapsu, jest wystarczającym straszakiem, by mocarstwa takie jak Stany Zjednoczone i Chiny nie dopuściły do upadku Federacji Rosyjskiej.
Najbardziej prawdopodobny scenariusz, na który muszą szykować się wszystkie państwa regionu, to dalsza, stała agresywność Rosji. Nie musi tu choćby dochodzić do bezpośredniego konfliktu zbrojnego. Najpewniej Rosja będzie nieustannie próbowała destabilizować wszystkie państwa w regionie, niezależnie od tego, jak potoczy się wojna na Ukrainie. Wobec Ukrainy przez cały czas będą stosowane groźby militarne, podważające samo istnienie państwa. Z kolei wobec Polski i państw bałtyckich kierowane będą działania poniżej progu otwartego konfliktu: akty terrorystyczne, uderzenia w infrastrukturę krytyczną oraz ataki w cyberprzestrzeni – tu w szczególności na systemy bankowe czy infrastrukturę komunalną, jak wodociągi. To wydają się dwa najważniejsze segmenty, w które Rosja będzie próbowała uderzać.
W zdecydowanie najgorszej sytuacji znajdują się państwa bałtyckie, ponieważ mają dodatkowy problem, o którym często się zapomina: mniejszość rosyjską. Moskwa może ją wykorzystać w taki sam sposób, jak na Ukrainie. Podobne mechanizmy widzieliśmy również w Mołdawii, gdzie prorosyjskie resentymenty wśród tej mniejszości były bardzo widoczne. Z takim zagrożeniem muszą liczyć się Łotwa, Estonia i – w mniejszym zakresie – Litwa. To pokazuje, iż te zagrożenia będą stale obecne na wschodniej flance NATO. Musimy być gotowi na tego typu działania – uderzenia odśrodkowe i destabilizację.
Warto tu też wspomnieć o czymś, co czasami umyka: o współpracy rosyjskich służb specjalnych ze zorganizowaną przestępczością w różnych państwach, w tym również w Polsce. jeżeli skupimy się na neutralizacji tego typu zagrożeń, oddziaływanie Rosji na nasz region zostanie znacząco ograniczone. Nie sądzę, by doszło do wielkiej konfrontacji między Sojuszem a Rosją, ale działania hybrydowe są niemal pewne.

Wykres 1. Struktura narodowościowa ludności Estonii (2022 r.)
Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych Statistics Estonia

Wykres 2. Struktura narodowościowa ludności Łotwy (2022 r.)
Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych Centralnego Biura Statystycznego Łotwy (CSB).
VB: Ważnym narzędziem, które również aktywnie stosuje Federacja Rosyjska, jest dezinformacja. Jak ocenia Pan reakcję państw regionu na to zagrożenie, a zwłaszcza skuteczność jego zwalczania?
WK: Myślę, iż w tej kwestii mamy niestety bardzo duże problemy. Wynika to przede wszystkim z naszego systemu politycznego i sposobu, w jaki nauczyliśmy się funkcjonować w świecie liberalno-demokratycznym. Nasz system, co do zasady słusznie, pozwala na wolność słowa. To otwiera jednak furtkę dla tego typu wrogich działań. Musimy liczyć się z tym, iż przy pełnej wolności słowa jesteśmy znacznie bardziej podatni na ataki propagandowe. jeżeli porównamy to z Rosją, gdzie panuje absolutna cenzura i państwowa kontrola mediów, zobaczymy system szczelny, wręcz zabetonowany, przez który bardzo trudno jest się przebić.
Drugi problem polega na tym, iż jesteśmy ciągle nastawieni na działania defensywne. Jest to logiczne, ale na dłuższą metę nieskuteczne. Nie da się cały czas tylko bronić – trzeba również atakować. Państwa zachodnie powinny wyciągnąć wniosek, iż w wojnie w cyberprzestrzeni musimy również uderzać w Rosję dzięki propagandy. Musimy pokazywać to, co ona stara się ukryć: iż jest państwem zdegenerowanym, z olbrzymimi wadami i problemami społecznymi, niszczonym przez własne władze i korupcję.
Nasz przekaz powinien podkreślać, iż konfrontacja z Zachodem nie jest walką z największym złem na świecie, ale zaprzeczeniem podstawowych zasad funkcjonowania społeczności międzynarodowej, czym Rosja szkodzi sama sobie na poziomie gospodarczym i społecznym. Gdybyśmy w taki sposób – może nie „atakowali”, to złe słowo – ale przebijali się do rosyjskiej infosfery z przekazem kontrującym ich propagandę, byłoby to znacznie skuteczniejsze. Mam wrażenie, iż taka świadomość jeszcze nie przebiła się w państwach zachodnich i w NATO. Prędzej czy później dojdziemy jednak do wniosku, iż bez aktywnego działania, a nie tylko samej obrony, nie jesteśmy w stanie wygrać tej wojny informacyjnej.
VB: Na koniec wróćmy jeszcze do Polski i cofnijmy się w czasie. W Pana ocenie, jaki największy błąd popełniony po 1989 roku najbardziej osłabił polską pozycję na Wschodzie?
WK: Można tu wymienić kilka rzeczy, choć nie można też stwierdzić, iż Polska poniosła w polityce wschodniej absolutną klęskę, bo jest kilka aspektów, które można zaliczyć na plus. Musimy pamiętać, iż wychodząc z bloku wschodniego po upadku Związku Radzieckiego, Polska była jednym z najsłabszych państw regionu. Mieliśmy niższe PKB na osobę choćby od Ukrainy, co pokazuje, iż nasza sytuacja była naprawdę katastrofalna. Kroki, które wtedy podejmowaliśmy, były na miarę naszych ówczesnych możliwości. Polska w latach 90. nie mogła zaimponować Ukrainie, Białorusi czy państwom bałtyckim potencjałem gospodarczym, bo praktycznie go nie miała. Działania prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wobec Ukrainy były maksimum tego, co mogliśmy wtedy osiągnąć. W przypadku Białorusi, od momentu przejęcia władzy przez Aleksandra Łukaszenkę, było znacznie trudniej, ponieważ stale dążył on do zacieśniania stosunków z Rosją, co ograniczało nasze pole manewru.

Wykres 3. Drogi transformacji: PKB per capita (PPP) dla wybranych państw (1990-2024)
Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych Banku Światowego (The World Bank)
Nie oznacza to jednak, iż prowadzona przez nas polityka była szczytem naszych możliwości. Po 2004 roku, kiedy byliśmy już w Unii Europejskiej i w NATO, nasza wola działania na Wschodzie uległa znaczącemu samoograniczeniu. Nikt nam nie zabronił prowadzenia aktywnej polityki wschodniej, ale zabrakło jednego, spójnego planu, który byłby realizowany przez wszystkie ośrodki władzy.
Niestety, skończyło się na tym, iż działaliśmy reaktywnie, a nie strategicznie. Miała miejsce Pomarańczowa Rewolucja – nastąpiła wielka mobilizacja w polskiej polityce, by wesprzeć Ukrainę, ale po krótkim czasie zabrakło spójnej strategii. Przyszedł Euromajdan w latach 2013-2014 i schemat się powtórzył: wielka euforia, ogromne wsparcie i znowu brak konstruktywnego, długofalowego planu. Podobnie było z Białorusią. Przed protestami w 2020 roku pojawiła się szansa na zbliżenie, częściowo w związku z próbami normalizacji relacji na linii Waszyngton-Mińsk, ale i to się nie udało. Po 2020 roku stosunki zostały znacząco osłabione, a po operacji „Śluza” w 2021 roku praktycznie zamarły.
Wreszcie pełnoskalowa inwazja w 2022 roku – potężny wybuch narodowej jednomyślności, by wesprzeć Ukrainę, reakcja społeczna niespotykana nigdzie na świecie. Ale znowu zabrakło jednej, konkretnej strategii, według której państwo polskie mogłoby realizować swoją politykę. W efekcie pojawiły się problemy, które ciążą nam do dziś: nierozwiązana kwestia Wołynia, spór o ukraińskie zboże, w którym zawiniły obie strony, czy typowe scysje dyplomatyczne, jak wtedy, gdy prezydent Zełenski na forum ONZ zarzucał Polsce działania sprzyjające Rosji.
To wszystko pokazuje, iż w Warszawie zabrakło myślenia perspektywicznego. Kardynalnym błędem polskiej polityki po 1989 roku jest to, iż nie sformułowano żadnej spójnej doktryny politycznej wobec Białorusi, Ukrainy i Rosji. Mówiąc pół żartem, pół serio, jeżeli chcemy szukać jakiejkolwiek myśli politycznej względem tych państw, musimy cofnąć się nie do lat 80. czy 70., ale w zasadzie do okresu międzywojennego. Jedynym wyjątkiem jest doktryna Giedroycia, której w pewnym sensie trzymamy się do dzisiaj. Poza tym jednak na próżno szukać innowacyjnej myśli. To, iż III Rzeczpospolita nie wypracowała własnej, nowoczesnej koncepcji polityki wschodniej, jest naszym największym błędem.
VB: Z dzisiejszej perspektywy, na ile Pana zdaniem brak ponadpartyjnego konsensusu w Polsce ogranicza naszą zdolność do prowadzenia długofalowej i skutecznej polityki wschodniej?
WK: Moim zdaniem jest to jedna z naszych podstawowych bolączek, która w ostatnim czasie daje o sobie mocno znać. Koronnym przykładem nieumiejętnego prowadzenia polityki zagranicznej jest konflikt kompetencyjny między rządem, z Ministerstwem Spraw Zagranicznych na czele, a obozem prezydenckim. Problemy te mają swoje korzenie w niejasnym podziale kompetencji w konstytucji. W praktyce oba ośrodki mogą prowadzić politykę zagraniczną i oba będą twierdzić, iż to one są jej głównymi kreatorami. Konstytucja co prawda stanowi, iż za politykę zagraniczną odpowiada rząd, ale jednocześnie przyznaje w niej udział prezydentowi.
To tworzy gigantyczny chaos, w którym tak naprawdę nie wiadomo, czyje słowo jest ostateczne. Mamy przykład relacji ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie prezydent Nawrocki spotyka się z Donaldem Trumpem, podczas gdy obóz rządzący, który w przeszłości określał Trumpa w nieprzychylnych słowach, nie będzie w stanie budować dobrych relacji z takim Białym Domem. Ten spór kompetencyjny będzie trwał, dopóki nie zostanie przeprowadzona nowelizacja konstytucji w tym zakresie lub dopóki nowa konstytucja jednoznacznie nie określi, iż dane kompetencje należą wyłącznie do rządu lub wyłącznie do prezydenta.
Nie jest to zjawisko nowe. Podobny konflikt, między prezydentem a premierem de facto z jednego obozu politycznego, miał miejsce ponad 20 lat temu między Leszkiem Millerem a Aleksandrem Kwaśniewskim. To pokazuje, iż spór nie musi wynikać wyłącznie z kohabitacji dwóch zwalczających się obozów, ale może zaistnieć również w ramach tej samej formacji. Problem ten jedynie przybrał na sile w dobie obecnego kryzysu i prędzej czy później zmusi nas do jakiejś formy zmiany konstytucji
VB: I ostatnie pytanie na koniec, w kilku zdaniach: jaka powinna być główna zasada skutecznej polskiej polityki wschodniej w nadchodzących latach?
WK: W pierwszej kolejności myśleć o interesach, a dopiero później o resentymentach i polityce mesjanistycznej. Musimy odrzucić myślenie wyjęte z epoki romantyzmu – ono nigdy nie działało i nie wróci. Musimy myśleć o Ukrainie jako o kluczowym i równorzędnym partnerze w sferze bezpieczeństwa, a nie jak o „młodszym bracie”. Z drugiej strony, nie możemy zapominać o Białorusi jako o niezwykle ważnym elemencie naszego bezpieczeństwa. jeżeli pozwolimy, by stała się jeszcze bardziej zależna od Rosji, stworzymy problem nie tylko sobie, ale także państwom bałtyckim. Podstawą jest więc myślenie o interesach i – co najważniejsze – stworzenie wreszcie jakiejś długofalowej wizji polityki zagranicznej na Wschodzie.
Serdecznie zapraszamy do sięgnięcia po książkę „Między Bugiem a Prawdą” autorstwa Bartłomieja Wypartowicza i Wojciecha Kozioła – wiele wątków naszej rozmowy znajduje w niej szersze rozwinięcie.
Wojciech Kozioł – Absolwent Uniwersytetu Śląskiego na kierunkach Bezpieczeństwo narodowe i międzynarodowe oraz Politologii ze specjalizacją „Współczesne stosunki międzynarodowe”. Pasjonat historii i stosunków międzynarodowych.
Śledźcie stronę Instytutu i nasze media społecznościowe – w kolejnych odsłonach cyklu „Świat pod napięciem” będziemy wracać do tematów kluczowych dla Polski i regionu. Świat nie przestaje być pod napięciem.