Wrzesień 1939 r. widziany z perspektywy roku 2023
Rocznica Września 1939 r. to jedna z okazji, by utrwalać w umysłach rodaków mit o wyjątkowej roli Polski w najnowszych dziejach świata. Fakt, iż pierwszym starciem zbrojnym II wojny światowej w Europie był najazd niemiecki na Polskę, podkreślany jest w naszej edukacji i propagandzie historycznej tak mocno, jakby stanowił powód do dumy i chwały, a nie jeden z najsmutniejszych momentów polskich dziejów. Dumni mamy być z tego, iż „jako pierwsi stawiliśmy opór Hitlerowi”, co oczywiście jest prawdą, jednak w praktyce uniemożliwia racjonalną dyskusję nad przyczynami upadku państwa polskiego w ciągu zaledwie kilku tygodni.
A warto prowadzić taką dyskusję, bo od kilkunastu lat, w warunkach dominacji środowisk prawicowych, dostajemy dwa rodzaje „prawdy” o Wrześniu. Jedna, w wersji soft, mówi o tym, iż to nie 1 września 1939 r. rozstrzygnęły się losy II Rzeczypospolitej, ale wtedy, gdy Stalin postanowił skonsumować ustalenia paktu Ribbentrop-Mołotow. W takiej wersji – lansowanej przez Instytut Pamięci Narodowej i obecne władze państwowe – to daty 23 sierpnia i 17 września stają się najważniejsze dla uczczenia „bohaterskiej Polski jako niewinnej ofiary spisku dwóch totalitaryzmów”.
Ale pozostało inna narracja, w wersji hard, popularna głównie w środowiskach usytuowanych na prawo od IPN i PiS. Jej twórcą był zmarły w 2009 r. bardzo „medialny” historyk, prof. Paweł Wieczorkiewicz, który głosił, iż II Rzeczpospolitą mógł uratować tylko sojusz z III Rzeszą, a wspólny, niemiecko-polski zwycięski marsz na Moskwę odmieniłby losy świata i naszego kraju: po upadku ZSRR Polska stałaby się co prawda częścią „niemieckiej Europy”, ale jako istotny sojusznik Berlina, zarządzający np. Ukrainą, byłaby więc lokalnym mocarstwem. Nic dziwnego, iż taka „historia alternatywna” rozbudziła wyobraźnię wielu twardych antykomunistów, rusofobów i poszukiwaczy „polskiej mocarstwowości”, którzy zaczęli wydawać kolejne książki i prowadzić medialne dyskusje całkiem serio rozwijające prowokacyjną tezę Wieczorkiewicza (notabene wieloletniego aktywisty PZPR na Uniwersytecie Warszawskim, który dopiero w ostatnich latach życia stał się nieprzejednanym wrogiem komunizmu i Rosji).
Mamy zatem dwie prawicowe narracje o katastrofie 1939 r.: romantyczną (Polska znów „Chrystusem narodów”, odnosi „moralne zwycięstwo” jako ofiara sił zła) i cyniczną (gdybyśmy poszli z Hitlerem, byłaby nie klęska, ale zwycięstwo nad komunizmem). Obie łączy antykomunizm i antyrosyjskość, co stanowi wyraźną nowość w patrzeniu na II wojnę światową w skali zarówno polskiej, jak i globalnej. Trzeba bowiem pamiętać, iż dla zachodnich zwycięzców tej wojny – Amerykanów, Brytyjczyków, Francuzów – była to wyłącznie wojna z hitlerowskimi Niemcami i ich sojusznikami (Włochy, Japonia), komunistyczna Moskwa była zaś traktowana w Londynie, Paryżu i Waszyngtonie jako bezcenny sojusznik w walce z nazistowskim złem.
Berlin jak Moskwa
Taka też była „oczywista oczywistość” dla niemal wszystkich Polaków, którzy przeżyli II wojnę światową, i dla kolejnych pokoleń żyjących w PRL oraz w początkach III RP. Dopiero nowa fala skrajnego antykomunizmu, która zalała Polskę od pierwszych lat XXI w., po rozpoczęciu edukacyjnej, prokuratorskiej i lustracyjnej działalności IPN, zaczęła zmieniać odbiór społeczny wydarzeń lat 1939-1945 na korzyść dwóch wspomnianych narracji, które łączy uwypuklenie kluczowej roli ZSRR we wszystkich nieszczęściach, jakie spotkały Polskę w tym okresie. W ten sposób Polska coraz bardziej oddala się od Zachodu również pod względem patrzenia na historię najnowszą, dodatkowo konfliktując się z Izraelem i diasporą żydowską, które nigdy nie uznają Hitlera i Stalina za równorzędnych ludobójców. To m.in. dlatego usilne starania władz w Warszawie o obronę „dobrego imienia Polski” przed zarzutami o antysemityzm i udział Polaków w Holokauście skazane są na niepowodzenie. Z taką „polityką historyczną”, która stawia stalinowską Moskwę na równi z hitlerowskim Berlinem, faktycznie znajdujemy się w międzynarodowej izolacji, tym bardziej iż sojuszników możemy znaleźć jedynie w takich krajach jak Litwa czy Węgry, które II wojnę rzeczywiście przegrały – jako sojusznicy III Rzeszy. Czy takie towarzystwo bardziej nam odpowiada niż choćby skromne miejsce wśród zwycięzców tej wojny? Innymi słowy, czy antykomunizm i rusofobia są dla naszej prawicy ważniejsze niż pozycja własnego kraju w świecie?
Kup książkę Kto odpowiada za klęskę wrześniową
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 35/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. NAC