Wigilia ‘44 – smutek i nadzieja w czasach mroku

polska-zbrojna.pl 18 godzin temu

Wieczór wigilijny 1944 roku spędzali na wygnaniu ze swego miasta, które okupant obrócił w ruinę. Powstańcy i zwykli warszawiacy siadali do wieczerzy rozsiani po Polsce i świecie. Wigilia była skromna i naznaczona smutkiem. Nieraz trzeba było zadowolić się tylko kawałkiem chleba. Mimo to wzajemne życzenia, przede wszystkim końca wojennego koszmaru, przynosiły nadzieję.


Fotografia z obozu jenieckiego - Oflagu XI B/z w Bergen-Belsen. Obchody Bożego Narodzenia w baraku nr 198. Grający na harmonii - ppor. Jan Gładych "Bemol" z kompanii "Harcerskiej" Batalionu "Gustaw". 24-26 grudnia 1944 r.

Po upadku Powstania Warszawskiego setki tysięcy ludzi zostały zmuszone do opuszczenia Warszawy. Hitler wydał rozkaz całkowitego zniszczenia miasta. Jednak, mimo ciągłego zagrożenia ze strony wroga przeszukującego i obracającego w gruz budynki metr po metrze, nie wszyscy zdecydowali się opuścić stolicę. Byli tacy, którzy nie wyszli ze swoich kryjówek w morzu ruin. W nim też doczekali Wigilii 1944 roku.

REKLAMA

Wigilia w ruinach

Robinsonowie warszawscy – tak określa się ludzi, którzy po zakończeniu walk pozostali w Warszawie i ukrywali się w gruzach opustoszałego miasta. Ich życie było codzienną, ekstremalną walką o przetrwanie. Egzystencja w ruinach sprowadzała się do trwania w absolutnej ciszy, przemieszczania się wyłącznie nocą piwnicami zrujnowanych budynków, poszukiwania żywności i czekania na koniec wojny.

Szacuje się, iż po upadku powstania i wygnaniu warszawiaków w gruzach ukrywało się około tysiąca osób. Ile przetrwało? Tego nie wiadomo. Robinsonowie często łączyli się w grupy, by łatwiej radzić sobie w warunkach trudnej egzystencji. Tuż po upadku zrywu mieli zapewnione pożywienie dzięki zapasom pozostawionym w piwnicach warszawiaków. Później, bliżej zimy, sytuacja uległa pogorszeniu. – Jedzenie i sprzęty można było znaleźć w sąsiednich opuszczonych domach. Na początku, tuż po zakończeniu powstania, było tego całkiem sporo. Potem zdobycie czegokolwiek do jedzenia było coraz trudniejsze. Udało im się [Robinsonom] oprócz kaszy, soli i cukru znaleźć… 150 kg mąki! Od razu z 50 kg Lubaszka napiekł chleba. Kilkanaście bochenków schowali na czarną godzinę. Resztę, jak i mąkę, zabrali do kryjówki. Sprawdzili też, gdzie są czynne studnie, by zaopatrywać się w wodę. Przetrwanie w takich warunkach wymagało nie lada sprytu i dalekosiężnego myślenia – wspominał Wacław Gluth-Nowowiejski, powstaniec i jeden z Robinsonów, późniejszy pisarz i dziennikarz.

Jego relacja o Bożym Narodzeniu w gruzach jest jednak lakoniczna i naładowana smutkiem. Najtrudniejszym dniem dla wszystkich ukrywających się była Wigilia. – Do ich uszu dochodziło kolędowanie Niemców, a oni siedzieli w ciszy, często płacząc jak dzieci – tak opisywał wieczór wigilijny tych, którzy zdecydowali się pozostać w zniszczonej Warszawie.

Święta na wygnaniu

Losy powstańców i mieszkańców miasta zmuszonych do opuszczenia stolicy były różne. – Powstańcy przeżywali Wigilię 1944 roku w niemieckich obozach jenieckich, w obozach koncentracyjnych, na przymusowych robotach w przemyśle III Rzeszy, w szpitalach bądź wygnani wraz z ludnością cywilną. Transporty z wysiedlonymi warszawiakami Niemcy kierowali zwykle do regionów Generalnego Gubernatorstwa, które były dla nich najdogodniejsze z logistycznego punktu widzenia, tzn. na tereny centralnej i południowej Polski. – Władze niemieckie starały się osiedlać wypędzonych przede wszystkim na obszarach wiejskich. Natomiast uchodźcy starali się zwykle przenosić do miast i wsi położonych bliżej Warszawy – tłumaczy dr Dariusz Zielonka z Muzeum Powstania Warszawskiego.


Fotografia ze Stalagu XI B/z w Bergen-Belsen. Wnętrze baraku nr 198. Na pierwszym planie po lewej świąteczna choinka, po prawej na pryczy czytający gazetę ppor. Jan Gładych "Bemol" z kompanii "Harcerskiej" Batalionu "Gustaw". 24-26 grudnia 1944 r.

Od 340 do choćby 650 tys. osób przewinęło się przez Dulag 121 (skrót od niemieckiego Durchgangslager 121) – niemiecki obóz przejściowy utworzony na terenie byłych Warsztatów Kolejowych w Pruszkowie dla wypędzonych ze stolicy podczas Powstania Warszawskiego i tuż po jego zakończeniu. Funkcjonował od 6 sierpnia 1944 roku do 16 stycznia 1945 roku. – Główną jego funkcją było pozyskanie jak największej liczby osób zdolnych do przymusowej pracy na terenie III Rzeszy. Więźniowie dzieleni byli na dwie kategorie: zdolnych i niezdolnych do pracy. Segregację przeprowadzali w brutalny sposób funkcjonariusze Arbeitsamtu (urzędu pracy) i gestapo z pomocą niemieckich kolejarzy. Prawie 70 tys. osób zostało wywiezionych z obozu Dulag 121 do obozów koncentracyjnych, m.in.: KL Auschwitz, KL Gross Rosen, KL Stutthof – opisuje Małgorzata Bojanowska, dyrektor Muzeum Dulag 121.

Wigilia w Auschwitz

Janina Iwańska miała 14 lat, gdy z Dulagu trafiła do Auschwitz. Tu też przyszło jej spędzić noc narodzenia Chrystusa. „Matki, które chodziły do pracy, przyszły w Wigilię wieczorem po apelu i przyniosły choinkę. Nie wiem, gdzieś pod pasiakiem przemyciły nieduże drzewko. Postawiłyśmy je, jak ten piec się kończył, tak troszkę z boku, żeby wszyscy siedzieli na tych piecach i mieli jako tako ciepło. Śpiewaliśmy razem kolędy. Te matki poprzynosiły jakieś prezenty tym małym dzieciom, drobiazgi z papieru zrobione albo coś do jedzenia” – wspominała po wojnie. – „Nie mogę teraz skojarzyć, kto to był, ale śpiewała z nami jakaś znana piosenkarka, która była w Oświęcimiu. […] potem jeszcze śpiewaliśmy kolędy, na koniec matki poszły, dzieci położyły się spać, a my, starsze, posiadałyśmy i zaczęłyśmy wspominać. […] Zaczęłyśmy opowiadać, iż jak byłyśmy w domu, to na Wigilię były pierogi z kapustą i grzybami, karp, kluski z makiem, śledzie, kapusta z grochem, bo też się gotowało”.

Narodzenie Pańskie za drutami

W relacjach warszawiaków rozsianych po Polsce i poza jej granicami przewija się wyjątkowa pomysłowość i troska o to, by w strasznych warunkach egzystencji nadać Wigilii ‘44 jak najwięcej cech normalnych domowych świąt. Ozdoby świąteczne wykonywano z tego, co było pod ręką. W zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego zachowała się między innymi ozdoba choinkowa zrobiona w Oflagu IX C Molsdorf. Pajacyk o długości 1,5 cm został wycięty z blachy po puszce i pomalowany na czerwono. Ozdoba należała do ppor. dr Janiny Kozłowskiej „Doktór Bronki”, która w powstaniu służyła w szpitalu polowym przy ul. Solec.

Świąteczne zdobienia miały podnosić na duchu. Jak pisze Michał Tomasz Wojciuk, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego: „Na choince w Stalagu XI A Altengrabow były wieszane wycięte z papieru bądź z innego materiału karykatury Niemców z personelu obozowego. Sylwetki funkcjonariuszy miały wyeksponowane defekty fizyczne bądź charakterystyczne przedmioty kojarzone z nimi, np. ››popularny‹‹ wachman kuternoga z rowerem stanowiącym jego atrybut. Czasem dekoracje zyskiwały wymowę patriotyczną […]. Choinka w baraku w oflagu Molsdorf została udekorowana przez kobiety-jeńców biało-czerwonymi ››oznakami‹‹ z powstania. Ozdobę drzewka bądź gałęzi iglastej mogła stanowić wata. Łączniczka i sanitariuszka Krystyna Friedwald (z domu Chrostek) ››Mewa‹‹, pracująca w fabryce samolotów pod Berlinem, pamięta, iż znalazła dużą gałąź iglastego drzewka, którą przyciągnęła do obozu. Wraz z koleżankami wstawiły ją w dziurę zydla stojącego w baraku. Powstańcze sanitariuszki miały jeszcze trochę waty, którą wykorzystały, układając jako imitację śniegu”.

Czasem, by w trudnej rzeczywistości nadać Wigilii świąteczny charakter, trzeba było zaryzykować, choćby życie. Piętnastoletni powstańczy łącznik Tadeusz Jarosz „Topacz”, osadzony w obozie Voerde bei Wessel około 30 km od Essen, z rówieśnikiem Witoldem Niewiadomskim przez dziurę w obozowym ogrodzeniu przedarli się do pobliskiego lasu, skąd przynieśli „niewielki chojak” – jak wspominał po latach – który stanął w baraku.

Uczta wigilijna w niewoli bywała „wystawna” jak na standardy żołądków przywykłych do pożywienia składającego się ze spleśniałego chleba i brukwi, jednak pod warunkiem, iż do jeńców docierały paczki z pomocą humanitarną. „Dostaliśmy pierwsze paczki z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. W wieczór wigilijny staliśmy w dwuszeregu, a kpt. ››Sławomir‹‹ po wojskowemu i optymistycznie zapewniał: ››Już niedługo przyniesiemy na ostrzach bagnetów wolność naszej ojczyźnie‹‹. Biedak nie wiedział, tak jak i my, iż zostaliśmy już sprzedani przez naszych zachodnich sojuszników chytremu lisowi Józefowi Stalinowi, który ich i nas wykołował. Wigilia z paczek była zbyt obfita na wygłodzone żołądki i koniec wieczoru był żałosny” – wspominał Wiesław Januszewski ps. „John”, powstaniec warszawski ze zgrupowania „Żyrafa”.


Fotografia ze Stalagu XI B/z w Bergen-Belsen. Obchody Bożego Narodzenia w baraku nr 198. Polscy jeńcy dzielący się opłatkiem. 24-26 grudnia 1944 r.

Nie zawsze jednak paczki docierały za obozowe druty. Wielu jeńcom za strawę świąteczną musiał wystarczyć lichy prowiant – kawałki chleba, brukiew, ziemniaki w łupinach. Warunki obozowe w czasie siarczystej zimy były skrajnie trudne. Żołnierze ogrzewali się własnymi ciałami, śpiąc ciasno jeden przy drugim. Ostra zima miała jednak również i plusy. „Silne mrozy stały się naszym sprzymierzeńcem w walce z insektami. Pościel i odzież wynosiło się na mróz, zamrożone robactwo łatwo dawało się wytrzepać” – opisywał jeden z powstańców.

W obozie Voerde bei Wessel jeńcy nie doczekali się paczek z Czerwonego Krzyża. Składali więc sobie życzenia, dzieląc się chlebem pokrojonym w malutkie kromki. Spleśniały chleb jako „dar” od Niemców był też jedynym wigilijnym posiłkiem dla uczestniczek powstania osadzonych w obozie Oberlangen. „Koleżanki z obozu, które mimo głodu zorganizowały wcześniej zapasy żywności, przyszły i podzieliły się z ››nowymi‹‹ wszystkim, co miały. Pielęgniarka ze Śródmieścia, Hanna Ławrynowicz ››Ewa Czerska‹‹ (z domu Lubecka), przeżyła Wigilię 1944 roku w wagonie przewożącym uczestniczki powstania z obozu Bergen-Belsen do Molsdorf. Kobiety dzieliły się kawałkami chleba i cebuli oraz śpiewały kolędy. Podczas postoju pociągu udało im się zdobyć gałązkę iglastego drzewa. Choć włosy przymarzały do ścian wagonu, nastrój był podniosły i uroczysty” – pisze historyk Michał Tomasz Wojciuk.

Boże Narodzenie na robotach przymusowych

Irena Dzienniak-Różewska, łączniczka i sanitariuszka z Szarych Szeregów, trafiła na roboty do Rzeszy. Tu przyszło jej spędzić wieczór wigilijny w 1944 roku. Dzięki zaradności miejscowych rodaków Wigilia okazała się obfita. Nie obyło się jednak bez łez i tęsknoty za ojczyzną oraz końcem wojny. „Zostałyśmy zaproszone do jednej z rodzin polskich, bardzo licznej. Ta wigilia zostanie mi w pamięci do końca życia. Wszyscy ubrani w swoje najlepsze rzeczy, stół nakryty białym prześcieradłem, a pod nim siano. Na stole same smakołyki. Jakaś ryba, sałatki, ciasto. Skąd to wszystko?! Bez kartek można było dostać w sąsiednim miasteczku tylko guziki i tasiemki, a tu, na stole – choćby alkohol. To pewnie był bimber. Gospodarz domu wypuszczał się wieczorami do znajomych Polaków pracujących w sąsiednich wsiach u bauerów i tam mógł dostać np. słoninę czy mięso. Na tej wigilii brakowało tylko choinki – zaledwie parę sosnowych gałązek, nie było też opłatka, więc dzieliliśmy się chlebem. Wszyscy płakali, życząc sobie zakończenia wojny i szczęśliwego powrotu do domu. Śpiewaliśmy kolędy… I znowu płacz, którego nikt się nie wstydził” – wspominała po latach.

Często jednak zdarzało się, iż robotnicy przymusowi spędzali święta przy akompaniamencie bomb zrzucanych w dywanowych nalotach na niemieckie miasta. „Przeżyliśmy nocny nalot na Hanower. Siedzieliśmy w piwnicy razem z miejscową ludnością. Modlili się, przeklinali i płakali. Nad ranem pognano nas do miasta, gdzie odgrzebywaliśmy zasypanych i uprzątaliśmy gruz. Było już późno, gdy zasiedliśmy do wieczerzy wigilijnej. Kolacja była raczej symboliczna, bo paczki Czerwonego Krzyża jeszcze nie nadeszły. Dzieliliśmy się okruchami chleba, który zastępował opłatek. Potem były kolędy pod przywiezioną przez nas małą choinką. Tej nocy nalotów nie było, tylko z parteru dochodziły podpite głosy wachmanów” – relacjonował jeden z powstańców.

Wigilia 1944 na wsi

Stosunkowo najlepsze warunki mieli ci, którzy z obozów przejściowych trafiali na wieś. W ich relacjach często przewijają się słowa o dobrym sercu i gościnie udzielonej przez miejscowych. Nie brak jednak i wspomnień trudniejszych, związanych z koniecznością adaptacji do nowego, niełatwego wiejskiego życia czasów wojny. „W Sokolnikach po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z polską wsią. Podstawowym pożywieniem były tu ziemniaki i mleko. Chleb stanowił rarytas, a mięso jadano wyłącznie na Wielkanoc i w Boże Narodzenie. Do dziś pamiętam smak tego wiejskiego chleba, który wówczas był dla mnie przysmakiem. Zima z przełomu 1944 na 1945 rok zaczęła się wcześnie. Śnieg pokrył i skuł mrozem ziemię. Drelichowe ubranie i buty na drewnianej podeszwie nie dawały ochrony przed zimnem” – wspominała sanitariuszka Zofia Kowalska ps. „Mila”, która trafiła do wsi Sokolniki. „Nogi w drewniakach, ostra zima, a ja ubrana jak do sierpniowego Powstania. Tymczasem przyszło Boże Narodzenie. Chcieliśmy wyrazić wdzięczność mieszkańcom wsi za ich pomoc. Wystawiliśmy jasełka. Oczywiście miały charakter patriotyczny. Zrobiłam coś na kształt dekoracji i kostiumów. Do szopki przychodzili z kolędą także powstańcy warszawscy.
››Bóg się rodzi, a my w świecie, po okopach rozproszeni,
Sławę Polski na bagnetach roznosimy po przestrzeni,
By się wrogom nie zdawało, iż władają Polakami,
A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami‹‹” – wspominała powstańcza sanitariuszka.

Dziewięcioletnia wówczas Alicja Wolańska (z domu Kudzinowska-Wołk) tak wspomina święta Bożego Narodzenia spędzone na wsi pod Miechowem – w Zarogowie: „Tu właśnie spędziłam niezapomniane mroźne i śnieżne święta Bożego Narodzenia i Pasterkę z ››Jędrusiami‹‹ w tle. Tu nauczyłam się od córki pana sołtysa robić papierowe ozdoby na choinkę, bombki, łańcuch i jeżyki. Tu poznałam też prawdę o tym, iż tylko biedni wiedzą, jak z podobnymi biednymi dzielić się dobrami”.


Fotografia ze Stalagu XI B/z w Bergen-Belsen. Wnętrze baraku nr 198 z pryczami jeńców. Po lewej udekorowana choinka. 24-26 grudnia 1944 r.

Zofia Kępa opuściła Warszawę 8 września 1944 roku w czasie tymczasowego zawieszenia broni. Została popędzona do obozu przejściowego w Pruszkowie, gdzie oddzielono ją od męża i wysłano do miejscowości Końskie, a następnie do wsi Kuźnica koło Borkowic. Tam zarówno ona, jak i jej pięciomiesięczny syn zostali troskliwie przyjęci przez rodzinę gospodarza Antoniego Zamaryi. Tak spędziła świąteczny czas w 1944 roku: „Na święta Bożego Narodzenia 1944 roku Helena przyniosła bigos, chleb i coś jeszcze, pamięć trochę zawodzi. W wieczór wigilijny przyszedł Antoni z opłatkiem dla nas wszystkich. Życząc nam skończenia tułaczki i własnego domu, z zanadrza wyciągnął butelkę wódki. Byliśmy wszyscy zaskoczeni, a zarazem wdzięczni. Współlokatorzy mi zazdrościli, iż trafiłam na takich dobrych ludzi. Antoni podał dziecko moje do chrztu w pobliskiej parafii w Ruskim Brodzie, zrobił małe przyjęcie po chrzcie, gdyż mię nie było stać. Tyle dobrego otrzymałam od nieznajomych mi ludzi”.

Życzenia wolności w cieniu zdrady

W relacjach warszawiaków ze świąt 1944 roku przewijają się często łzy ronione podczas nocy bożonarodzeniowej oraz dwa życzenia najczęściej składane sobie przy wigilijnym stole (lub choćby jego namiastce): powrotu do domu i wolnej Polski. Marzenia te się spełniły, jednak tylko częściowo. Dobiegała kresu wojna, a do zrujnowanej stolicy jeszcze zimą 1945 roku zaczęli wracać ludzie. Nie był to jednak początek wolnej Polski, ale początek kolejnego zniewolenia na kolejnych 45 lat, usankcjonowanego zdradą sojuszników na konferencji jałtańskiej.

Źródła:
Archiwa Muzeum Dulag 121 oraz Muzeum Powstania Warszawskiego
Michał T. Wójciuk, „Powstańcza Wigilia 1944”, Muzeum Powstania Warszawskiego
Wacław Gluth-Nowowiejski, „Nie umieraj do jutra”, Wydawnictwo Marginesy 2019
„Droga powrotna. Wspomnienia powstańców”, red. I. Łukaszewska-Bułat, Warszawa 2005

Konsultacja merytoryczna:
dr Dariusz Zielonka, Muzeum Powstania Warszawskiego
Małgorzata Bojanowska, Muzeum Dulag 121

Marcin Moneta
Idź do oryginalnego materiału