Niedawno (4 listopada) ukazał się w The Wall Street Journal artykuł pod tytułem „Wielkie zdarzenie nadchodzi a wojsko amerykańskie nie jest gotowe” (‘The Big One Is Coming’ and the U.S. Military Isn’t Ready). Artykuł ten oparty na oficjalnej informacji prasowej Pentagonu relacjonuje wystąpienie admirała Charlesa Richarda na konferencji Naval Submarine League’s 2022 Annual Symposium & Industry Update. Pan admirał Richard to podwodniak, który służył w sumie na pięciu okrętach podwodnych o napędzie atomowym zanim przeszedł na wyższe stanowiska dowódcze. w tej chwili dowodzi United States Strategic Command, w sumie najnowocześniejszym z dziwięciu „zintegrowanych dowództw”, bo odpowiedzialnym za tak różnorodne rzeczy jak wojna informacyjna, wojna w kosmosie, obrona antyrakietowa ale i wywiad wojskowy.
Wystąpienie spotkało się z zainteresowaniem, bo podczas niego pan admirał podkreśla, iż amerykańskie wojsko traci przewagę wobec Chin. „Toniemy wolno, ale toniemy, bo oni zwiększają swoje możliwości szybciej niż my. o ile te trendy się utrzymają to nie będzie miało znaczenia jak dobre mamy plany operacyjne czy jak dobrych mamy dowódców albo jak dobre mamy siły – nie będziemy mieli ich wystarczająco dużo. I to jest bliska perspektywa.„. Zdaniem pana admirała jedyny obszar, w którym USA zachowują jakąś asymetryczną przewagę to w tej chwili siły podwodne ale i tu perspektywy nie wyglądają dobrze.
Najciekawsze jest jednak jakie kroki zaradcze pan admirał Richard proponuje. Otóż sugeruje on, żeby wrócić do ducha latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy wojsko działało lepiej a przemysł amerykański był w stanie szybciej tworzyć nowe rzeczy. Odwoływał się tu do zbudowanego i wprowadzonego w rekordowym czasie pocisku manewrującego AGM-28 Hound Dog (1960) czy programu Apollo. Wystąpienie zakończył pytaniem jak tą zdolność do działania osiągnąć (“What’s it going to take? Is it money? Is it people? Do you need authorities?”).
Otóż śpieszę donieść (moim nielicznym czytelnikom, bo pan admirał tego raczej nie przeczyta), iż USA nie ma praktycznie żadnych szans na powrót do możliwości i ducha z lat 50-tych i 60-tych a to z tego powodu, iż wymagałoby to radykalnego uzdrowienia głęboko zdegenerowanego społeczeństwa amerykańskiego.
Duch lat 50-tych i 60-tych był jaki był, bo społeczeństwo amerykańskie było jeszcze w dużym stopniu normalne, zdrowe – i chrześcijańskie. W latach 50-tych:
- rozwody wciąż były rzadkością (ten artykuł zawiera niezły przegląd danych na ten temat),
- większość kobiet nie pracowała zawodowo (kolejna porcja danych – warto zauważyć, iż w latach 1950-70 w USA mniej niż 1/3 – 30% – zamężnych kobiet pracowała zawodowo, odsetek ten powoli rósł w miarę jak społeczeństwo się degradowało, w tej chwili przekracza 60%) ,
- pornografia nie była powszechnie i łatwo dostępna,
- w szkołach nie było narkotyków (krótkie podsumowanie) – w ogóle narkotyki nie były problemem społecznym – za to była w nich modlitwa (modlitwa w szkołach publicznych została zakazana po decyzji Sądu Najwyższego USA w sprawie Engel przeciw Vitale w roku 1962 – dodajmy, iż pan Engel był Żydem, jednym z założycieli nowojorskiego oddziału ACLU, organizacji o wielkich „zasługach” w niszczeniu amerykańskiego społeczeństwa),
- nikt nie przejmował się specjalnie uczuciami i poczuciami, liczyły się twarde rezultaty,
- nie było rozbudowanego socjalu (programy „Walki z biedą” i „Wielkiego społeczeństwa” wprowadzone w 1964 po raz pierwszy uruchomiły socjal w USA na dużą skalę),
- sytuacja ekonomiczna pozwalała średnio zarabiającemu amerykaninowi na kupienie domu, samochodu i zapewnienie dzieciom przyzwoitej edukacji,
- obowiązywała tradycyjna etyka pracy – nie było łatwych pieniędzy za wykonywanie czynności, które nic nie wnoszą (w tej chwili mnóstwo pieniędzy zarabiają tzw. content creators, którzy w większości nie wnoszą żadnej istotnej wartości).
Co to oznaczało w praktyce?
Że mężczyzna mógł się skupić na pracy, a zarazem był od małego nauczony, iż nic mu się od świata nie należy, iż nikt mu nic nie da, iż w pracy nikogo nie obchodzi jakie ma emocje za to liczy się wynik. Z drugiej jednak strony wiedział także, iż za uczciwą pracę otrzyma przyzwoite wynagrodzenie. Przyzwoite, to znaczy pozwalające utrzymać rodzinę. Rodzinę, a więc i dom, o który zadba żona, która nie będzie próbowała z mężem konkurować, nie będzie porzucać dzieci na pastwę placówek klasy żłobek żeby robić karierę itp. Dzięki temu dzieci wzrastały też w stabilnym środowisku jednocześnie ucząc się, iż ojcowie zajmują się pracą poza domem a matki w domu.
Dlaczego kładę taki nacisk na mężczyzn? Dlatego, iż nowoczesne bronie, których tak potrzebuje pan admirał Richard to technologia, technika. A technikę budowali zawsze przede wszystkim mężczyźni, to chłopców podniecają i rajcują różne mechanizmy, to oni ślęczą nad modelami, lutują obwoty albo tworzą oprogramowanie. I mimo całego pieprzenia bredni o „równości” mało co się tu zmieniło (pisałem już o tym), bo kobiety sie po prostu tymi tematami nie interesują. Tyle, iż wtedy ci mężczyźni po pierwsze byli wychowani do systematycznej pracy, a po drugie mieli wsparcie w żonach, które „obsługując” całą rodzinną część życia umożliwiali im większą koncentrację na pracy. Ten aspekt jest obecny we wszystkich opracowaniach i wspomnieniach np. związanych z programem Apollo.
A dodatkowo nikt im nie wciskał różnych szkoleń o „różnorodności i inkluzywności”, których głównym przekazem jest, iż to wstyd być mężczyzną, a jak do tego białym to już w ogóle tragedia. Te szkolenia i różne inne podobne bzdury to w tej chwili standard w przedsiębiorstwach amerykańskiego kompleksu zbrojeniowego, każde ma cały program promocji „mniejszości”: Boeing, Lockheed Martin, Northrop Grumman.
Odzyskanie tamtej sytuacji wymagałoby absolutnego przewrotu w społeczeństwie amerykańskim. Szczerze pisząc nie umiem sobie wyobrazić jak taki przewrót mógłby wyglądać, bo nie wiem jak mając choćby ogromną władzę odkręcić pół wieku prania mózgów kolejnym pokoleniom. Ciężko tu choćby o jakieś historyczne analogie – społeczeństwa, które osiągały taki poziom degrengolady zwykle tak czy inaczej po prostu znikały ze sceny dziejów. Mimo to wydaje mi się, iż aby mógł w ogóle zacząć się taki konserwatywny zwrot na masową skalę w USA, to wpierw musiałoby nastąpić widoczne i odczuwalne dla wszystkich bankrutctwo tego systemu i kraju. A na to – powiedzmy sobie uczciwie – się nie zanosi. Siła USA i jego gospodarki będzie raczej słabła stopniowo i powoli, na tyle powoli, iż zanim ludzie zaczną kwestionować system społeczny wokół siebie miną kolejne dekady marazum i zacofania. Tak więc pan admirał Richard może sobie tylko pomarzyć o nowych, wspaniałych broniach, które gwałtownie będą pojawiać się w arsenale amerykańskich sił zbrojnych.
Tak na marginesie to właśnie krach ekonomii ZSRR, kompletne bankructwo i bezhołowie ery Jelcyna było tym, co wymusiło na rosyjskim społeczeństwie przewartościowanie. Rozczarowanie Zachodem, jego postawą, którą ciężko nazwać obecznie inaczej niż pełną nienawiści do Rosjan jako takich wręcz wymusi na nich odwołanie się do jedynej ideologicznej bazy jaką mają: własnej tradycji i historii. Amerykanie pewnie zrobią to samo, ale dopiero kiedy nadejdzie ich Jelcyn. Być może nie jest to zbyt odległe, bo kondyncja obecnego prezydenta przywodzi na myśl kondycję towarzyszy Andropowa i Czernienko kiedy pełnili ekwiwalentną funkcję w ZSRR. Z tą różnicą, iż wtedy medycyna dostępna na tym poziomie władzy mogła dużo mniej niż teraz.