Powstanie warszawskie w dziennikach
MOTTO:
Zofia Nałkowska: Co ich pcha, że (…) idą w śmierć. I wloką za sobą całe to milionowe miasto, które „idzie z dymem” w powietrze.
1 sierpnia to dzień, w którym co roku władze państwowe i media – żyjące na co dzień bieżącymi wydarzeniami – przypominają sobie o historii. Ale pamiętać to jedno, a myśleć i wyciągać wnioski – drugie. Polityczno-medialny obraz powstania warszawskiego każe postrzegać tamte 63 dni jako jeden z najważniejszych momentów naszych dziejów. Co roku słyszymy o narodowej dumie, godności, moralnym zwycięstwie, nikczemności Niemców i Rosjan. Najwyraźniej Polacy lubią takie patriotyczne pustosłowie, za to bardzo nie lubią, gdy im się przypomina o rzeczywistości historycznej.
A rzeczywistość była taka, iż owego feralnego lata 1944 r. powstańców było w Warszawie najwyżej kilkadziesiąt tysięcy (z czego większość faktycznie nieuzbrojona), a ludności cywilnej – prawie milion. Wśród warszawiaków znajdowała się duża część polskich elit – ludzi wykształconych, myślących, piszących. Tych, którym udało się przeżyć pięć lat wojny i okupacji, gdy groziła im zagłada w stopniu większym niż innym grupom społecznym. Niejeden z tych przedstawicieli polskich elit w czasie powstania spisywał na gorąco swoje doświadczenia i przemyślenia. Te zapiski stanowią lekturę wyjątkowo przygnębiającą, a jednocześnie prawdziwą – i dlatego jakże różną od tego, co można usłyszeć dziś od polityków i „urzędowych” historyków czy dziennikarzy.
Wbrew pozorom wybuchowi powstania nie towarzyszyły euforia i entuzjazm cywilów. Przynajmniej z ówczesnych dzienników nie da się niczego takiego wyczytać. Znany pisarz i krytyk literacki Karol Irzykowski, mieszkający przy ulicy Filtrowej, pod datą 1 sierpnia 1944 r. zanotował: „W tej chwili na mojej ulicy, pod moimi oknami niemal, o 5 po południu zaczęła się dawno już zapowiadana ruchawka. Wielkie huki bomb i granatów, mniejsze pukania pistoletów i osobnych karabinów, sypiący się gruchot kulomiotów i karabinów maszynowych. Ponieważ nie wychodzimy, choćby nie wychylamy się z okna, pozostają nam tylko wrażenia akustyczne: rozróżnia się instrumenty orkiestry i wysuwa się z tego wnioski dramatyczne”. Następnego zaś dnia zapisał: „Niemiłe uczucie ma się, prowadząc tu w domu życie niby normalne, a tam ludzie padają i dzieją się posunięcia taktyczne”. A 7 sierpnia Irzykowski stwierdzał lakonicznie: „Dziś to już śmierć zajrzała ludziom w oczy, a przynajmniej pożar”.
Pożary i schrony
Zapomniana w tej chwili pisarka i dziennikarka Stefania Podhorska-Okołów, mieszkająca przy ulicy Hożej, w pierwszych dniach powstania tak opisywała mieszkańców Warszawy: „Coraz więcej osób schodzi do schronu. Niektóre piwnice prywatne są urządzane jak pokój. (…) Postawa obywatelska i nieobywatelska”. To ostatnie zdanie znajduje rozwinięcie także w zapiskach innych autorów. Jak w każdej tego typu sytuacji wśród cywilów byli ludzie, którzy dbali głównie o własną korzyść: spekulanci każący płacić sobie coraz więcej za żywność, której w oblężonym mieście gwałtownie ubywało, szabrownicy wykorzystujący śmierć lub ucieczkę właścicieli mieszkań czy sklepów, a choćby zwykli złodzieje, jak ci, których opisała 7 sierpnia Maria Dąbrowska: „Ale p. Jerzy miał niemiłą przygodę. Weszli żołnierze, czy podszywający się pod to, i skradli mu doskonały zegarek omega”.
Autorka „Nocy i dni” miała też inne niewesołe obserwacje. 10 sierpnia odnotowała taką oto sytuację: „Rano zjawiła się na Jaworzyńskiej Komisja Czerwonego Krzyża, która oświadczyła, iż zabiera dom na szpital. Strasznie ważni panowie – ani do nich przystąp – urzędują. Powiało na mnie biurokratyzmem Polski przedwojennej”. Pięć dni później Dąbrowska zapisała: „Dziś jest pierwszy dzień bez wody. To pogłębia grozę sytuacji. Tragedia zapada w obrzydliwość. Pod naszymi oknami w ogródku pani Kowalczewskiej kopią olbrzymi dół kloaczny”.
Kup pakiet Zakłamana historia powstania
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa, dziennikarka, po wojnie powieściopisarka znana pod pseudonimem Barbara Gordon, 12 sierpnia 1944 r. tak opisała walczące miasto, obserwując je od strony Pragi: „W Warszawie ciągle pożary. Potworny jest widok palących się zabudowań na Powiślu nad samym brzegiem Wisły. Obserwowałyśmy z matką taki obraz: z płonących domów uciekają ludzie i padają pod obstrzałem. Płomienie odbijają się w wodzie i zabarwiają ją na czerwono – odnosi się wrażenie, iż rzeką płynie krew”. Natomiast 15 sierpnia dodała: „Dziś rocznica cudu nad Wisłą. Ale cud był tylko raz. Na powtórkę nie zanosi się”.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 31/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
W tekście wykorzystano następujące publikacje: Dzienniki z Powstania Warszawskiego, Łomianki 2020; Anna Kowalska, Dzienniki 1927-1969, Warszawa 2008; Zofia Nałkowska, Dzienniki czasu wojny, Warszawa 1972.
Fot. archiwum Cezarego Gawrysia/Fotonova