„Żyjemy w drugim »wieku pozłacanym«” – stwierdził cytowany m.in. przez „Guardiana” Brian Cox, odnosząc się do tego wycinka w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy wyczekiwany po wojnie secesyjnej dobrobyt nie był tak złoty, jak obiecywano. A przynajmniej nie dla wszystkich, bo obserwowany wtedy boom gospodarczy zasilał kabzy najbogatszym, skazując całą resztę, w tym przybywające do USA rzesze osób migranckich, na biedę i wyzysk. Tak dzieje się do dziś.
„Miliarderzy wykorzystują swoje ogromne bogactwo, aby gromadzić władzę polityczną i wpływy, jednocześnie podważając demokrację i gospodarkę światową. Czas na działanie już dawno minął. jeżeli wybrani przez obywateli urzędnicy odmówią zajęcia się taką koncentracją pieniędzy i władzy, konsekwencje będą tragiczne” – dodał pochodzący ze Szkocji, robiący karierę w Hollywood aktor, który już niejednokrotnie pokazał, jak wiele dzieli go od nieznoszącego sprzeciwu, wiecznie głodnego władzy oraz zysków medialnego krezusa Logana Roya. Nie mówię tu o pieniądzach, bo obaj mają ich dużo.
W tę postać Cox wcielił się w hitowej, nagrodzonej ostatnio m.in. Złotymi Globami Sukcesji, którą z powodzeniem można nazwać krytyką kapitalizmu i nierównej dystrybucji zasobów. Jak pisał na naszych łamach Piotr Wójcik, serial „podaje jak na talerzu obszary, w których można dostrzec przejawy tak zwanej zgnilizny Zachodu – pochodzącej wbrew narracji Kremla nie ze strony gender czy środowisk LGBT, ale stamtąd, gdzie skupiły się pieniądze i wpływy”. A skupiły się w rękach niewielkiej grupy złożonej w większości białych starych facetów.
Zanim zarzucicie mi dyskryminację tychże, zaznaczę, iż Brian Cox jest białym, starym i zamożnym facetem, któremu przyznaję medal może niekoniecznie od razu za lewicową bohaterskość (w końcu śpi na hajsie i reklamuje banki), ale świadomość swojego przywileju i opłakanych konsekwencji obsesyjnej pogoni za bogactwem. Właśnie dołączył do grona 250 sygnatariuszy listu otwartego, skierowanego do światowych przywódców. W apelu zatytułowanym Proud to Pay gwiazdor, obok innych miliarderów i milionerów, np. dziedziczki Abigail Disney (z tych Disneyów) i Valerie Rockefeller (z tych Rockefellerów) deklaruje, iż chce płacić wyższe podatki i iż obowiązkiem odprowadzania ich rządy powinny objąć właścicieli największych majątków.
„A mógł zabić” – powiecie. Ale skoro choćby bogacze chcą zrzucać się na usługi publiczne i wyrównywać szanse, to znaczy, iż ze światem jest coś głęboko nie tak. Albo z naszymi elitami politycznymi, które niedługo obok przedstawicieli biznesu spotkają się w szwajcarskim Davos na corocznym forum ekonomicznym. Podobny list, w którym wielcy posiadacze domagają się opodatkowania, czytałyście rok temu na naszych łamach.
„Opodatkujcie najbogatszych. Opodatkujcie ich natychmiast. To prosta, zdroworozsądkowa ekonomia. To inwestycja w dobro wspólne i w lepszą przyszłość, na którą wszyscy zasługujemy. My, milionerzy, chcemy w nią inwestować. Co – albo kto – was przed tym powstrzymuje?” – pytali Richies Richowie tego świata.
Dziś robią to znowu. Autorzy odezwy Proud to Pay zapewniają, iż zupełnie nieodkrywcze, ale nieegzekwowane lub w ogóle niebrane pod uwagę do realizacji przez decydentów rozwiązanie, nie wpłynie negatywnie – jak często wmawia się społeczeństwu – na gospodarkę. Ba – gdyby kto martwił się o to, iż zbiednieją – miliarderzy i milionerzy niespecjalnie odczują płacenie podatków na własnej kieszeni.
„Nie zmieni to zasadniczo naszego standardu życia, nie pozbawi naszych dzieci ani nie zaszkodzi wzrostowi gospodarczemu naszych narodów. Ale zamieni ekstremalne i bezproduktywne bogactwo prywatne w inwestycję na rzecz naszej wspólnej demokratycznej przyszłości” – zapewniają w piśmie adresowanym do liderów państw, dodając, iż stabilności społecznej, gospodarczej, ale także ekologicznej zagraża obecne, oparte na niesprawiedliwości status quo, a nie redystrybucja zasobów i wsparcie płynące do publicznych budżetów.
Słyszycie, jak żałośnie wobec tych deklaracji brzmią wynurzenia Leszka Balcerowicza i jego entuzjastów? Świadomość choroby naszego obecnego systemu wykazuje – jak informuje na podstawie ankiety przeprowadzonej przez agencję Survationb „Guardian” – aż 74 proc. spośród 5 proc. najbogatszych ludzi na świecie. Takich, którzy oprócz nieruchomości posiadają aktywa inwestycyjne warte co najmniej milion dolarów. Skoro argumenty was nie przekonują, drodzy decydenci, to może chociaż liczby?
Śmiem wątpić, iż to zadziała w Alpach, zwłaszcza iż – jak podkreślał Jakub Majmurek – „czasy, gdy przez forum ekonomiczne w Davos wydawał się przemawiać duch dziejów, reprezentujący nową epokę, w której odpowiedzią na wszystko miałaby być liberalna globalizacja, dawno się już skończyły”. Nie dajmy się także zwieść, iż postulat podatkowy nie będzie torpedowany przez czarne miliarderskie charaktery, które nie śpią i od lat sponsorują dezinformację i katastrofy, próbując zmiażdżyć dokonania ruchów prospołecznych – od feministek, przez związki zawodowe, aż po aktywistów klimatycznych.
Jeśli zastanawiacie się „dlaczego najbogatsi ludzie Zachodu od dziesięcioleci tworzą i finansują reakcyjne ruchy społeczne o skrajnie konserwatywnym, rasistowskim, a czasem wręcz faszystowskim charakterze” i czemu „za wielkie pieniądze propagują dezinformację, od klimatycznej ściemy po płaskoziemstwo i fanatyzm religijny?”, przeczytajcie tekst Thoma Hartmanna. A przede wszystkim żądajcie od swoich decydentów wsłuchania się w głos Briana Coxa. Może w końcu zrozumieją, o co chodziło w Sukcesji.